A jednak w Japonii są czarujące miasteczka! Pojechałam do Uchiko zwiedzić teatr kabuki, a znalazłam Japonię, której już nie ma.
800 kilometrów od Tokio
Uchiko to prowincjonalne miasteczko na Sikoku – najmniejszej z czterech głównych wysp Japonii. W prostej linii leży osiemset kilometrów od Tokio i trzysta od Osaki. Najbliżej jest tu z Hiroszimy, ale – uwaga – skrótem przez Japońskie Morze Wewnętrzne, bo lądem kilometrów robi się ponad dwieście. Za to droga wiedzie Seto Ō-hashi – podwieszanym Wielkim Mostem Seto. Długość – 13 kilometrów.
Uchiko jest więc daleko, długo i zawsze nie po drodze. Trzeba się trochę postarać by tu dotrzeć, ale gra warta jest świeczki. Miasteczko jest czarowne i staroświeckie oraz niezadeptane przez tłumy (pozdrawiam Kioto).
Najbliższe Uchiko duże miasto to Matsuyama – umiarkowanie interesująca stolica wyspy Sikoku. Słynie z najstarszych w Japonii gorących źródeł (Dōgo Onsen), choć kto wie czy większą atrakcją nie jest zamek na wzgórzu, na które wwozi kolejka linowa i to jest atrakcja turystyczna numer trzy. Poza tym po mieście wożą śmieszne pancerne tramwaje, możliwe że przedwojenne. I to właściwie tyle. Tymczasem w Matsuyamie mieliśmy spędzić trzy noce. Jeden dzień zaklepany był na wyspę kotów, ale co z resztą? Co zwiedzać? Jak żyć?
Na pewno miałam jakiś powód, który kazał na Matsuyamę przeznaczyć tyle dni, tylko że Zofia – turystka nie mogła przypomnieć sobie, o czym Zofia – planistka myślała, więc postanowiła powód szybko znaleźć. Kwadrans kwerendy na stronie z tipami dla turystów doprowadził mnie do konkluzji: Uchiko. Niecała godzina pociągiem, przejazd pokrywa JR Pass, na zdjęciach w necie wygląda co najmniej obiecująco, a jedną z atrakcji jest stary japoński teatr. Biorę! To znaczy jadę.
➙ PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ POZOSTAŁE TEKSTY O JAPONII
Dzień później wysiadłam w Uchiko
Na stacji kolejowej jakich w Japonii wiele. Pierwsze co widzę, to ściskające miasto w objęciach zielone pagórki. To mandarynki, z których upraw słynie prefektura Ehime. Kawałek dalej wypatruje ładny (czytaj: nie z plastiku, nie z betonu ani z blachy falistej) dom, a przed nim – zamiast trawnika – poletko ryżowe! Myślę sobie: oho, robi się ciekawie, ale rzeczywistość przerosła oczekiwania.
Sztuka jako źródło niewygód. Teatr Uchiko-Za
Jeśli czytacie mojego bloga dłużej, to pewnie domyślacie się, że kluczowym argumentem był ten teatr. Lubię do teatru chodzić, ale wcale nie mniej zwiedzać. Ba, w turystycznej karierze zdarzyło mi się już odwiedzić miasto, tylko dlatego, że jest w nim barokowa opera (potem okazało się, że lista dobrego jest jednak dłuższa). Zwiedzania japońskiego, w dodatku starego teatru odmówić więc sobie nie mogłam. Tym bardziej, że podobnych miejsc w Japonii jest tylko około dwudziestu. Na szczęście Uchiko-Za był tamtego dnia otwarty dla turystów, bo to wciąż czynny teatr i gdy grane są spektakle zwiedzania nie ma.
Na teatr zrzucili się bogaci mieszkańcy Uchiko, by uczcić wstąpienie na tron cesarza Yoshihito. Otwarto go w 1916 roku i pierwotnie wystawiono w nim klasyczne sztuki kabuki i teatru lalkowego bunraku. Później grano w nim też filmy, ale z czasem drewniany budynek podupadł tak bardzo, że chciano go po prostu wyburzyć. Larum podnieśli jednak mieszkańcy i koniec-końców po udanym remoncie Uchiko-Za od lat 80. znów jest teatrem kabuki.
Fun facts: w teatrze kabuki mężczyźni grają kobiety
Nie zawsze tak nie było! Kabuki stworzyła kobieca trupa teatralna na początku XVII wieku, ale potem odgórnie kobietom zakazano scenicznych występów. Powód? W Japonii okresu Edo uznano to za niemoralne. Ktoś jednak te „szkarłatne księżniczki ze wschodniej prowincji”* grać musiał i tak na sceny wkroczyła onnagata – panowie grający żeńskie role. Przyjęło się to tak bardzo, że gdy we wczesnym okresie Meiji próbowano przywrócić kobiety na scenę, publiczność odrzuciła ten pomysł. I tak zostało, że w klasycznym teatrze kabuki grają tylko panowie.
Onnagata to jednak zupełnie inny poziom charakteryzacji i wystudiowanej gracji niż przebieranki w kulturze zachodniej. Zobaczcie próbkę.
* autentyczny tytuł przedstawienia teatru kabuki
Zwiedzanie teatru kabuki Uchiko-Za
Wygląda tak, że w kasie kupuje się bilet wstępu, zzuwa obuwie własne i wdziewa kapcie (o mojej wielkiej niechęci do kapciowego reżimu w Japonii pisałam tutaj) i z planem w ręku rusza na samodzielne zwiedzanie. Teatr pachnie starym drewnem, a deski trzeszczą przy niemal każdym kroku.
Wejść można właściwie wszędzie: na scenę, za scenę i pod scenę również. To ostatnie po japońsku nazywa się naraku, co znaczy z grubsza tyle, co ‘piekło’ lub ‘otchłań’ i coś jest na rzeczy.
Zaskoczenie nr 1: Siedzi się w kucki na podłodze (pewnie dają jakąś poduszkę), w odgrodzonych kijaszkami przegrodach. Nie, spektakle kabuki krótkie nie są. Przeciętnie trwają 3 godziny. Z przerwami, ale jednak.
Zaskoczenie nr 2: Są jednak siedzenia! Ale bardziej przypominają ławki z sali gimnastycznej niż cokolwiek znanego z europejskich teatrów.
Zaskoczenie nr 3: miejsce, w którym pojawia się duchy lub wyskakuje nindża nazywa się suppon, co można przetłumaczyć jako, hm, trzaskający żółw (?). O co chodzi? O to, że aktor wyłania się z dziury jak żółw ze skorupy.
Zaskoczenie nr 4: Uchiko-Za to kameralna scena, tymczasem widownia mieści 650 osób. Nie wiem jakim cudem.
Muzeum Historii Uchiko (zwane też Muzeum Handlu i Życia Domowego)
Internetowe źródła donoszą, że populacja Uchiko wynosi szesnaście tysięcy obywateli. Gdzie oni są? – oto pytanie, które zadawałam sobie idąc Honmachi Dori, bo na pewno nie było ich w centrum miasteczka. Czułam się jak w niedzielę niehandlową na polskiej prowincji. Nie żeby mi ta pustka przeszkadzała.
Na temu podobne przemyślenia nie miałam jednak wiele czasu, bo Uchiko jest kompaktowe. Z dworca do teatru idzie się może dziesięć minut, a z teatru do Muzeum Historii Uchiko aka Muzeum Handlu i Życia Domowego góra pięć.
Nie wiedzieć czemu muzeum ma dwie nazwy. Jako Uchiko History Museum pojawia się m.in. na mapach gugla, a jako Museum of Commercial & Domestic Life występuje na ulotce, z którą się je zwiedza. Druga nazwa zresztą lepiej oddaje to, co zobaczyłam. Muzeum bowiem rekonstruuje domowe życie zamożnych mieszczan sprzed stu lat. Manekiny w rolach głównych.
Zwiedzanie zaczyna się od apteki i to jest coś cudnego: staromodny kram z lekami stoi frontem do ulicy Honmachi i każdy przechodzień może go obejrzeć. Bilet potrzebny jest dopiero by zwiedzić resztę muzeum, co rzecz jasna odbywa się na boso. Jak na porządny japoński dom przystało podłogi wyłożone tu są tatami.
Do zwiedzenia są dwa piętra i wewnętrzny dziedziniec. Prawie nie ma mebli i sprzętów, za to zaaranżowano kilka scenek z życia wziętych. Podglądamy rodzinę przy śniadaniu (klasyka gatunku: zupa miso, kiszonki oraz biały ryż, który w owym czasie był oznaką zamożności), sługę ukradkiem kującego do egzaminów na medycynę i pokojówkę, która w kuchni walczy ze zmywaniem góry garów.
Czyli tak wyglądały miasta w dziewiętnastowiecznej Japonii!
Więcej Japonii sprzed stu lat? Proszę bardzo, ruszamy dalej. Dwie, może trzy minuty po wyjściu z muzeum pojawi się sklep z rybami. Zaraz za nim trzeba odbić w lewo w ulicę biegnącą lekko pod górę.
Jesteśmy w Yokaichi – najpiękniejszej dzielnicy Uchiko i czymś w rodzaju rezerwatu architektury z końca ery Edo i Meiji (tłumacząc na nasze: z dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku). Zachowało się tu kilkadziesiąt machiya – tradycyjnych miejskich domów. Drewniane domy stłoczone są jeden obok drugiego wzdłuż ulicy. To nie skansen, a żywa dzielnica. Domy są zamieszkane, a w części działają sklepiki i kameralne restauracje.
Im dalej w Yokaichi tym domy bardziej okazałe. Większe, wyższe, z ogrodami. Już nie szeregowe machiya a regularne rezydencje. Tu mieszkali najbogatsi obywatele Uchiko. Nie zgadniecie na czym zbili fortuny… na roślinnym wosku!
Krótko o woskownictwie bez udziału pszczół
Zabawna sprawa, w czasach przed nastaniem elektryczności japońskie domy oświetlane były świeczkami produkowanymi z owoców sumaka – drzewka ozdobnego dobrze znanego i w Polsce. Wiecie, że sumaka nazywa się „zemstą sąsiada”, bo w korzeniowej ekspansji za nic ma granice działek? Niestety z europejskich odmian sumaka świeczki nie utoczysz. Woskodajne gatunki rosną w Azji. Dla zainteresowanych podaję nazwę: Toxicodendron succedaneum, ale w Japonii nazywają go Hazenoki.
Proces przebiega z grubsza tak, że owoce sumaka są ucierane na proszek, a potem traktowane gorącym powietrzem. Z powstałej tym sposobem masy ekstrahuje się surowy wosk, z którego można toczyć świece, natomiast wosk do kosmetyków, lekarstw itd. był dodatkowo wybielany.
W złotych czasach Uchiko było największym ośrodkiem produkcji wosku w Japonii
W miasteczku działało ponad dwadzieścia manufaktur, które obstawiały trzecią część krajowej produkcji. Największe kokosy na owocach sumaka zrobiła rodzina Kamihaga. W 1900 roku zatrudniali 67 osób, a roczna produkcja wosku wynosiła 900 ton wartego w przeliczeniu na dzisiejsze około miliarda jenów!
Ich rezydencję – konkretnych rozmiarów jak na japońskie warunki – można zwiedzać, a w miejscu fabryczki działa rozjaśniające zawiłości produkcji Muzeum Japońskiego Wosku (The Japan Wax Museum). Wosk zresztą nadal w Uchiko się wyrabia. Oczywiście to ułamek produkcji z najlepszych czasów. Ostatnia duża manufaktura padła tu w 1924 roku.
Z kolei rezydencję rodziny Honhaga oglądać można tylko z zewnątrz. Honhagowie i Konhagowie to odgałęzienia tego samego rodu potentatów. Ale żeby nie było, że Uchiko to tylko wegewosk, spieszę donieść, że lista zasłużonych mieszkańców jest dłuższa. W 1875 roku w miasteczku urodził się Takahashi Ryutaro – ojciec założyciel przemysłu piwowarskiego w Japonii, a w 1935 literacki noblista – Kenzaburō Ōe.
A potem znalazłam przedsionek raju
Najlepsze Uchiko zostawiło mi na koniec. Maleńka kawiarnia w jednym z machiya – dwadzieścia kilka metrów kwadratowych, stoliki można policzyć na palcach dłoni. Stołki przy barze okupują lokalsi w zaawansowanym wieku emerytalnym. Za barem dziarska Mama-san. Kawę parzy z wyczuciem alchemika – w buzujących syfonach.
Najpierw dostajemy po zimnym, wilgotnym ręczniku i szklance dobrze schłodzonej wody. Na zewnątrz upał daje do wiwatu, ale w środku panuje miły półmrok. Potem wjeżdża kawa w (jak na moje oko europejskiej) porcelanie, japońskie przegryzki i owoce. Cisza, my na nich, oni na nas, w końcu ciekawość bierze górę nad bariery językowe. Mama-san łamaną angielszczyzną pyta skąd jesteśmy, co tu robimy, czy podoba nam się w Japonii i tak dalej, a odpowiedzi zaraz tłumaczy towarzystwu przy barze.
Jest tak błogo, że nie chce się wypełzać na ten żar i wracać do Matsuyamy. Olewamy pociąg, zamawiamy kolejną kawę, na stół wjeżdża stos ksiąg z wpisami gości z całego świata. Dorzucamy swoje 3 grosze. Mamie-san się chyba spodobało. Jeżeli kiedyś traficie do Uchiko i kawiarenki w machiya, to znajdziecie i naszą dedykację.
PS Pisząc o teatrze kabuki korzystałam z książki „Japonia utracona” Alexa Kerra, a tutaj znajdziecie wpis poświęcony książkom o Japonii.
WIĘCEJ TEKSTÓW O JAPONII:
- 10 rzeczy, za którymi tęsknię po powrocie z Japonii oraz 3 których nie brakuje mi wcale
- Onsen: tu jest goło! Co robić w japońskich gorących źródłach by nie wyjść na buraka?
- Co zobaczyć w Osace (i czy warto się tam wybrać?)
- Noclegi w Japonii: jak szukać by na spanie nie wydać fortuny (+ sprawdzone hotele!)
- Kioto w pigułce dla zabieganych
- Makaki japońskie kąpią się w gorących źródłach: Snow Monkey Park i Nagano
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej