Chcesz zwiedzić Kioto? To masz problem. Bo Kioto jest fascynujące i frustrujące zarazem.
Pięknego i niezwykłego tu bezliku. Co druga świątynia, ogród czy inny zakamarek jest ‘naj’: najstarszy, największy, najpiękniejszy, najsłynniejszy. A czasem wszystko naraz.
Mój skromny wpis Ameryki (ani tym bardziej Japonii, hehe) nie odkrywa. To tylko próbka atrakcji turystycznych Kioto. Propozycja co zrobić, zobaczyć i zwiedzić w jeden bardzo intensywny lub dwa spokojne dni. Jeżeli masz jeszcze więcej czasu, to koniecznie, ale to koniecznie wybierz się do Nary.
Ale nim ruszymy odkrywać miasto…
Nie róbcie tego (w) Kioto
Bo w kategorii rzeczy głupie, głupsze i durne do cna mój pobyt w Kioto kwalifikuje się do tej ostatniej. To nie wina Kioto. To wina terminu – szczytu japońskiego długiego weekendu (Golden Week). Oraz szukania noclegów na ostatnią chwilę.
Myślę, że każdy inny moment na zwiedzanie Kioto byłby bardziej fortunny niż ten nieszczęsny początek maja, gdy tłumy salarymenów zrzucają poliestrowe mundurki i ruszają na majówkę. Na przykład do Kioto.
Do tego w nagrodę za gapiostwo i lenistwo dostał mi się kiepski nocleg. Hotel w którym po raz pierwszy (i ostatni) w Japonii zetknęłam się z nieuprzejmą obsługą, miałam liczne przygody z trzema pokojami (oraz zatkanym odpływem). I który był na wygwizdowie, a sytuację ratował tylko hotelowy busik.
Czytaj również: Co robić w Osace (i czy w ogóle warto ją odwiedzić?)
Atrakcje Kioto: Złoty Pawilon (Kinkaku-ji)
O Złotym Pawilonie inaczej niż przy użyciu przedrostka ‘naj’ pisać się nie da. Bo Kinkaku-ji to najsłynniejsza (to pewne), najpiękniejsza (rzecz gustu), najczęściej odwiedzana i fotografowana (według przewodnika) świątynia w Kioto, a kto wie czy nie w Japonii. No i też najbardziej złota.
Ale ponieważ jesteśmy w Japonii, to to złoto wcale nie idzie w parze z barokową obfitością. Świątynia Kinkaku-ji to czysty minimalizm plus karaty na ścianach. I ta prostota w Złotym Pawilonie jest najpiękniejsza! Plus genialne wkomponowanie pawilonu w krajobraz, który jeszcze bardziej podbija jego wdzięki.
Co ciekawe Złoty Pawilon początkowo wybudowano jako… willę sioguna Yoshimitsu Ashikaga. Po jego śmierci (sam koniec czternastego wieku), posiadłość zmienia się w świątynię buddyjską Rokuon-ji, którą, nie, nie oglądamy do dziś, bo Kinkaku-ji było w międzyczasie nie raz i nie dwa niszczone. Ostatni raz w 1950 roku. Nie, wcale nie trzęsienie ziemi. Pożar. Ogień podkłada (szalony) mnich. Świątynia płonie do cna.
(a kilka lat później Yukio Mishima pisze inspirowaną rzeczonym pożarem powieść „Złota pagoda”).
Informacje praktyczne: Złoty Pawilon można zwiedzać codziennie od godziny 9 do 17. Choć słowo zwiedzać jest trochę na wyrost, bo do wnętrza świątyni się nie wchodzi. Zamiast tego spaceruje się po parku, który został zaprojektowany tak, aby Kinkakuji móc zobaczyć z różnych perspektyw. Bilet: 400 jenów.
Dojazd autobusem miejskim; połączenia wyszukasz w google maps (jak korzystać z transportu w Japonii pisałam tutaj)
Atrakcje Kioto: ogród zen Ryoan-ji
Podążając dalej śladem przedrostka naj, nieopodal Złotego Pawilonu czeka kolejna naj atrakcja Kioto, a mianowicie najsłynniejszy japoński suchy ogród Ryoan-ji. A suchym nazywa się on wcale nie bez powodu. Albowiem nie trzeba go podlewać. W ogóle. Wystarczy starannie zagrabić.
I już to podskórnie wyczuwam, że zaraz mi się tu znajdzie jakiś niedowiarek, który zakrzyknie co to za wynalazek taki ogród z kamieni i żwiru, po którym spacerować nie wolno, a jedyne co wolno, to pogapić się z dystansu. A ja mu odpowiem, temu niedowiarkowi, że taki ogród zen to rzecz dziwna, piękna i na wskroś japońska.
I że w kontemplacji (pardon my French) kupy żwiru i kilku głazów jest jakaś moc tajemna. To takie sanatorium dla umysłu. Jak gapienie się w bezkres oceanu, albo w daleki horyzont, którego nie zakłóca żaden niepotrzebny element. I że te ogrody zen NFZ powinien refundować cierpiącym na skołatane nerwy i zatrucie nadmiarem (wszystkiego).
Nie wiem o co chodzi, ale to działa. Jak nie wierzycie, to się sami przekonajcie. Niekoniecznie akurat w Ryoan-ji – ogrodzie zen najbardziej znanym, czyli zatłoczonym. Ale też najbardziej tajemniczym, bo nie jest pewne ani kiedy po raz pierwszy go zagrabiono (ponoć piętnasty wiek), ani co symbolizuje te piętnaście kamieni w morzu białego żwiru.
Fun facts: Choćby nie wiem jak kombinować, to nigdy nie zobaczysz wszystkich piętnastu kamieni naraz. Przynajmniej jeden zawsze się ukrywa.
Ale! Ryoanji to nie tylko ogród zen, ale kompleks świątynny otoczony przyjemnym parkiem, do którego niewielu odwiedzających ogród zen się zapuszcza.
Informacje praktyczne: Ogród zen Ryoanji w Kioto czynny jest codziennie od godziny 8 do 17 (od grudnia do lutego krócej). Wstęp: 500 jenów
Dojazd autobusem JR (jeśli masz Japan Rail Pass możesz nim podróżować bezpłatnie; co to jest Japan Rail Pass przeczytasz tutaj). Poza tym to ok. 20 minut spacerkiem spod Złotego Pawilonu.
Atrakcje Kioto: Fushimi Inari Taisha
Kioto pełne jest miejsc, o których inaczej niż ‘niezwykłe’ pisać niepodobna. Ale gdybym miała wskazać to jedno, które koniecznie trzeba zobaczyć, przejść i przeżyć, to byłoby to Fushimi Inari. Kompleks świątynny nie z tej ziemi.
Fushimi Inari spodobało mi się tak bardzo, że odwiedziłam je dwa razy, a jeśli wrócę do Kioto (a wrócę na pewno, innej rady nie ma) Fushimi Inari odwiedzę po raz trzeci. Tym razem po zmroku.
O co tyle zamętu? O Senbon Torii – spacer w tunelu z czerwonych bram torii! Internety twierdzą, że bram jest dziesięć tysięcy. W dodatku każda ufundowana przez inną osobę lub instytucję. Wszystko to po to, aby wkupić się w łaski Inari – bóstwa przede wszystkim ryżu (i sake!), które w zakresie opiekuńczych mocy ma również przedsiębiorców.
Fun facts: I Ty możesz mieć własną bramę torii! Wystarczy, że wyskoczysz z jenów. Ceny zaczynają się od czterystu tysięcy. Za te najmniejsze torii, rzecz jasna.
Czy to zjawiskowe miejsce ma jakieś wady? Tak, owszem, jedną. Mianowicie tłumy nieprzebrane. Zdradzę Wam jednak sekret, że im dalej w las, tym mniej ludzi. Lwiej części turystów nie chce się zbyt wysoko wchodzić. Większość kończy zwiedzanie kompleksu Fushimi Inari na punkcie widokowym (z którego nawiasem mówiąc widok jest raczej nędzny).
Informacje praktyczne: Kompleks świątyń Fushimi Inari otwarty jest przez całą dobę. Wstęp bezpłatny.
Najwygodniej dojechać pociągiem JR Nara Line (5 minut z głównego dworca w Kyoto; przystanek JR Inari).
Podejście nie wymaga super kondycji, ani sprzętu do trekkingu. Mi zajęło niecałą godzinę w jedną stronę (w japonkach!). Po drodze jest kilka malutkich knajpek i automaty z napojami. I dużo, bardzo dużo schodów.
Atrakcje Kioto: targ Nishiki Ichiba
Targ Nishiki to miejscówka dla głodomorów i innych pasibrzuchów.
Bazar ten, nie bez powodu nazywany kuchnią Kioto, to ponad sto kramów z żarełkiem, przyprawami, przekąskami, herbatami i kuchennymi utensyliami. Zero targowego badziewia. Tylko jedzenie!
(cóż, dla mnie w większości przypadków kompletnie niezidentyfikowane).
Nishiki to też najlepszy adres, aby spróbować lokalnych przysmaków (np. smażone tofu) i dań sezonowych. Och i jeszcze poczęstować się japońskimi kiszonkami (a Japończycy mają zdecydowanie więcej fantazji w tym temacie niż my).
Miejsce smakowite, ale (niestety) też wąskie i tłoczne. Ale na to nie ma rady.
Informacje praktyczne: Targ Nishiki czynny jest zwykle siedem dni tygodniu od godziny 9 do 18, choć nie wszystkie stoiska są otwarte codziennie. Wstęp bezpłatny.
Dojazd: najbliższa stacja metra Shijo (linia Karasuma). Z dworca kolejowego Kyoto spacerkiem pół godziny.
Dygresja: Jeżeli Tokio jest jak Warszawa, to Kioto jest jak Kraków
Przy czym Warszawę i Tokio łączy gruz i perzyna po drugiej wojnie światowej. Ergo obie aktualne stolice wyglądają tak jak wyglądają.
Co innego ex stolice (pierwsze podobieństwo!). Obu bez szwanku udało się przejść przez wojenną pożogę (drugie podobieństwo!). Ale paraleli między Kioto i Krakowem można namnożyć więcej.
Stare królewskie miasto – to Kraków. I stare cesarskie miasto – to Kioto.
Kulturalne serce Japonii. Kulturalne serce Polski.
Zamek królewski obecny. Zamek cesarski również.
Kioto miasto świątyń. Kraków miasto kościołów.
Bulwary nad rzeką są? Są!
i tak dalej.
A piszą o tym tylko dlatego, aby Miłym Państwu uzmysłowić, że gdzie jak nie w Kioto szukać czarownych miejskich zakamarków?
Atrakcje Kioto: Gion – zabytkowa dzielnica gejsz
Wreszcie jakieś stare miasto! A nie tylko stal, szkło, beton i domki kryte sajdingiem (bardzo uproszczony opis Tokio).
Rzecz jasna stare miasto po japońsku w niczym (no, prawie w niczym) nie przypomina tego, co za starówki uważa się w Europie. Nie ma kamienic. Rynek czy inny plac miejski jest pojęciem nieznanym. Są za to wąskie uliczki, herbaciarnie i drewniane domostwa. Od frontu bardzo niepozorne, za to z ukrytymi wewnętrznymi dziedzińcami.
A skoro padło hasło ‘herbaciarnie’, to musi też paść ‘gejsza’. Bo jeśli gdzieś masz zobaczyć gejszę (albo chociaż praktykantkę w fachu, maiko), to właśnie w Kioto, w dzielnicy Gion. Ja nie widziałam żadnej (za to przebierańców i fejk gejsz co niemiara).
Pro tip: wybierz się do Gion razy dwa. Za dnia, aby dzielnicę zwiedzić, po prostu. I po zmierzchu, aby poczuć jej nieporównywalny klimat, gdy ulice Gion rozświetlają tylko papierowe lampiony i stłumione światło z wnętrz. Będzie trochę jak z „Wyznań Gejszy”. Ale tylko trochę.
Żeby było bardziej, zafunduj sobie metamorfozę a’la gejsza (kimono + fryzura + makijaż).
Arashiyama w Kioto – dużo dobrego w jednej dzielnicy!
Arashiyama to kolejna dzielnica leżąca z dala od ścisłego centrum Kioto. Można dojechać tu autobusem miejskim, można też pociągiem z głównego dworca w Kioto (jak uczyniłam ja!). W tym drugim wariancie wysiąść trzeba na stacji kolejowej JR Saga-Arashiyama.
Ale nie wyjaśniłam po co w ogóle się do tej Arashiyamy fatygować (prócz tego, że to bardzo ładna okolica, pełna małych sklepików, świątyń i restauracyjek a spacery brzegiem rzeki Katsura ponoć natchnęły niejednego poetę). No więc powodów by wyruszyć do Arashiyamy jest wiele, a dwa najważniejsze z nich to: punkt widokowy z dzikimi małpami oraz najsłynniejszych w internetach bambusowy las.
Małpy w Kioto, czyli Park Małp Iwatayama
Najpierw trzeba kupić bilet wstępu (w 2019 roku było to 550 jenów od osoby), a potem jeszcze wgramolić się na wzgórze ścieżką pełną wertepów i nierówności. Po drodze przechodzi się przyspieszony kurs BHP. W skrócie: nie patrz małpom w oczy i nie zdradzaj się, że masz cokolwiek do jedzenia. Dwadzieścia minut później jesteś już na górze, a tam czekają takie widoki.
Małpy w Kioto to te same japońskie makaki, które moczą tyłki w gorących źródłach w prefekturze Nagano. W Kyoto opanowały wzgórze i łażą między turystami niewiele robiąc sobie z ich obecności. W odróżnieniu od Jigokudani Snow Monkey Park w Kioto małpy można karmić. ALE! Nie własną wałówką i nie gdzie bądź. W tym celu trzeba wejść do karmnika – budki z zakratowanymi oknami, kupić przekąski u obsługi, a potem częstować makaki przez kratkę. Cudowna przewrotność losu – człowiek w klatce, a małpa na wolności.
Ponoć w Iwatayama Monkey Park żyje ponad sto makaków, ale ja widziałam najwyżej trzydzieści egzemplarzy, raczej znudzonych i nieskorych do współpracy przed obiektywem. Szybko więc odpuściłam fotosesję i po prostu cieszyłam się chwilą. Ostatecznie człowiek niewiele ma okazji w życiu, by oglądać sobie widoki na miasto w towarzystwie małp, jak bardzo zblazowane by one nie były.
(nawiasem mówiąc panorama Kioto jest dość przeciętna i to bez względu na to z jakiego punktu widokowego będziecie na to Kioto patrzeć)
Bambusowy las w Arashiyamie – najsłynniejszy w całych internetach
UWAGA! Obawiam się, że światopogląd Miłych Państwa za chwilę może zadrżeć w posadach. Otóż moi drodzy: internet kłamie. To nie tak, że bambusowy zagajnik w Arashiyamie nie jest najpiękniejszy (może i jest, nie wiem, mam za mało materiałów porównawczych by się w tym temacie wypowiedzieć). Chodzi o to, że bambusowy las w Kioto w rzeczywistości wcale nie wygląda tak jak na zdjęciach w internecie. Nie ma prawa tak wyglądać z kilku powodów. Przede wszystkim bambus z natury swej jest blado zielony. Po drugie w lasku nonstop kręcą się nieprzebrane tłumu turystów.
Po bambusowym lesie w Kioto spaceruje się wyznaczonymi ścieżkami. Wstęp jest bezpłatny, a las otwarty jest dla zwiedzających przez całą dobą. Przy nawet leciutki wietrze bambusy kołyszą się i obijają o siebie, skrzypią, szumią i stukają.
Czytaj również inne posty z podróży do Japonii:
- Co trzeba zobaczyć w Tokio część 1 | część 2
- Hiroszima – miasto jak feniks
- Uchiko – pojechałam zwiedzić teatr kabuki, a znalazłam Japonię, której nie ma
- Makaki japońskie kąpią się w gorących źródłach | Jigokudani Snow Monkey Park
- 8 trików jak tanio zorganizować wyjazd do Japonii
- Noclegi w Japonii: jak szukać by na spanie nie wydać fortuny (+ sprawdzone hotele!)
- Jak zorganizować wyjazd do Japonii | Transport w Tokio i Japan Rail Pass
- Jak zorganizować wyjazd do Japonii | kiedy lecieć i co czeka po drodze
- Japonia: lista lektur | Co przeczytać przed podróżą do Japonii?
- 6 największych zaskoczeń w Japonii
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej