Patrząc na Hiroszimę teraz trudno uwierzyć, że miasto siedemdziesiąt pięć lat temu zmiotła z powierzchni ziemi bomba atomowa.
Hiroszima, moja miłość*. Nie no, może bez przesady
Ale lubią ją. Za żywotność.
Tytuł – Hiroszima śladem bomby – zgrzyta mi w zębach. Jest w nim coś bezceremonialnego, coś nie na miejscu, ale też nic bardziej trafnego nie przychodzi mi do głowy. Sorry. Też wolałabym pisać o Hiroszimie śladem filmu albo parków i ogrodów, ale to byłoby sobie a muzom, bo co innego turystów tu przyciąga. Dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć przyjeżdża by zobaczyć Park Pokoju (Hiroshima Peace Memorial Park) i nie wyjeżdża bez spróbowania lokalnej wariacji na temat okonomiyaków. Nie byłam wyjątkiem.
Więc bez poruszenia TEGO delikatnego tematu o Hiroszimie pisać się nie da.
W artykule zabiorę Was więc do najważniejszych punktów strefy zero. Znajdziemy hipocentrum eksplozji, budynki które przetrwały falę uderzeniową (zajrzymy do środka!) oraz muzea, na wspomnienie których przechodzą mnie dreszcze. Ale na drugą nóżkę – żeby nie było tak do końca smętnie – będą też atrakcje innego rodzaju, bo Hiroszima może i z grobu powstała, ale grobowym klimatom nie hołduje. I gdyby nie atomowa przeszłość, nie różniłaby się szczególnie od innych dużych miast Japonii: głośnych, kolorowych i tętniących życiem.
Będzie też o tym co zrobić by na transport po mieście nie wydać ani jena (i wcale nie równa się to jeździe na gapę), dlaczego niektóre tramwaje w Hiroszimie są atomowe plus podzielę się namiarem na najlepszy budżetowy hotel w jakim spałam w Japonii.
Ale najpierw piosenka. Wsłuchajcie się w słowa.
* To oczywiście tytuł filmu – klasyka francuskiej Nowej Fali: „Hiroszima, moja miłość” Alaina Resnais’go. Ciekawostka: film kręcono czternaście lat po bombie. Zobaczcie fragment z Muzeum i Parkiem Pokoju.
Enola Gay, is mother proud of little boy today
Było tak: 6 sierpnia 1945 roku na Hiroszimie wykonano wyrok. Kwadrans po ósmej Boeing B-29 Enola Gay – nazwany tak na cześć matki pilota (z cyklu pytania bez odpowiedzi: jak pani Tibbets się z tym czuła? Była dumna z synka? Smutna? Szczęśliwa?) – zrzuca na Hiroszimę małego chłopca. Małego tylko z nazwy. Little Boy miał trzy metry długości i cztery tony wagi (a w sobie sześćdziesiąt kilogramów uranu).
Światło, huk, fala uderzeniowa. Minutę później jest po wszystkim. Z Hiroszimy nie został kamień na kamieniu, a właściwie deska na desce, bo gros miasta było z drewna.
A potem – wbrew wszystkiemu i wszystkim – Hiroszima się odrodziła. Od zera i szybciej niż ktokolwiek przypuszczał. Jak feniks, tylko że z gruzów.
To miasto, w którym ani jedno źdźbło trawy miało nie wyrosnąć przez co najmniej siedemdziesiąt pięć lat, jak przewidywano po wybuchu, jest dziś kwitnące, rześkie, uporządkowane, pełne życia i energii niczym reszta Japonii. (Tiziano Terzani „W Azji”)
W poszukiwaniu hipocentrum i Katedry Bomby Atomowej
Hiroszima jest pięknie położonym miastem, choć z poziomu ulicy trudno to dostrzec. Wieżowce zasłaniają wianuszek zielonych wzgórz, a delta rzeki Ōta najlepiej wygląda z góry. Wyobraźcie sobie, że śródmieście Hiroszimy leży między jej sześcioma (!) odnogami. Ze zrozumiałych powodów miasto przecinają więc dziesiątki mostów. Jeden szczególnie zapisał się w historii Japonii.
Nazywa się Aioi i ma kształt litery T. To w to T celował pułkownik Tibbets. Wyszło jak wyszło, bo Little Boy wybuchł kawałek dalej, pięćset metrów nad dziedzińcem szpitala Shima. Miejsce to zresztą zaznaczone jest na ulicy, znajdziecie je wpisując w mapy gugla „Hiroshima Atomic Bomb Hypocenter”.
Ale symbolem miasta stało się co innego: wypatroszona ruina nazwana Kopułą Bomby Atomowej (albo Katedrą Bomby Atomowej; także Genbaku Dome lub z angielska Atomic Bomb Dome). Kopuła czy Katedra – jak zwał, już przed czterdziestym piątym rokiem była jednym z bardziej charakterystycznych widoków Hiroszimy. Niejapońskość budowli zresztą po dziś dzień kłuje w oczy.
To robota czeskiego architekta Jana Letzela, dla którego hala wystawowa Izby Przemysłowo-Handlowej okazała się najważniejszym projektem w (krótkiej) karierze. Co ciekawe, Letzel w Japonii zostawił po sobie około czterdziestu projektów. Nie dożył metamorfozy Izby w Kopułę Bomby Atomowej. Budynek ukończono w 1915 roku, a dekadę później architekt już nie żył. Pomimo wielu kontrowersji Katedrę Bomby Atomowej wpisano na listę UNESCO, co ostatecznie ucięło zakusy Japończyków, by ją zburzyć.
Park Pokoju (Hiroshima Peace Memorial Park)
To tu przed bombą toczyło się najintensywniej życie miejskie, ale po bombie już do tego nie wrócono. Park Pokoju jest jedynym skrawkiem Hiroszimy, którego nie odbudowano. Spłachetek w widłach rzeki Ōta pozostał miejscem pamięci ofiar bomby atomowej.
Trudno pisać o Parku Pokoju bez popadania w rzewne nuty i patos (a jednego i drugiego organicznie nie cierpię), tym trudniej, że podniosłych tonów tu nie brakuje. Weźmy na przykład pomnik Sadako Sasaki (Children’s Peace Monument). Dziewczynka miała dwa lata, gdy zrzucono Little Boya. Przeżyła, ale dziewięć lat później zdiagnozowano u niej białaczkę popromienną. Chcąc odczarować swój los, Sadako postanawia złożyć z papieru tysiąc żurawi. Według japońskich wierzeń wówczas spełnia się jedno życzenie. Ale… nie zdążyła. Sadako umiera rok później z 644 żurawiami na liczniku. Brakujące złożyli jej szkolni koledzy.
Muzeum Pokoju (Hiroshima Peace Memorial Museum)
To z kolei miejsce, w którym można uzmysłowić sobie jakim piekłem była Hiroszima godziny, dni i lata po ataku nuklearnym. W Muzeum w 2019 roku zmieniono ekspozycję na mniej epatującą makabrą (na szczęście). Zamiast upiornych kukieł są ilustracje malowane przez ofiary i czarno-białe fotografie oraz artefakty, które „przetrwały” wybuch. Szklane butelki połączone w bezkształtną masę, kapsle zespawane w bryłę, zegarek, którego wskazówki zatrzymały się na 8:15, postrzępione ubrania. Cień na schodach – tyle zostało z kogoś, kto 6 sierpnia czekał na otwarcie banku. Nitowany dźwigar pogięty przez atomowy podmuch jakby był z plasteliny.
Muzeum Pokoju w Hiroszimie czynne jest codziennie prócz 30 i 31 grudnia. Bilet wstępu kosztuje 200/100 jenów, dzieci wchodzą bezpłatnie.
Innych wrażeń dostarcza wizyta w Hiroshima National Peace Memorial Hall
Ukryty pod ziemią pawilon upamiętnia sto czterdzieści tysięcy ofiar amerykańskiej bomby – tyle jest płytek układających się w panoramę zbombardowanego śródmieścia Hiroszimy. W Memorial Hall można też wysłuchać wspomnień z dnia zero (po angielsku). Po 20 minutach stajesz się pacyfistą i zdeklarowanym wrogiem broni nuklearnej. Natomiast, co uderzyło mnie z siłą sierpowego Gołoty, to skala płynącego z tych wyznań nacjonalizmu i uwielbienia do cesarza. Nawet dzieci cierpiały i umierały dumnie, bo za cesarza.
W Parku Pokoju znajdziecie też symboliczny grób ofiar – cenotaf, dzwon pokoju, płomień pokoju (będzie płonąć dopóki dopóty z powierzchni ziemi nie zniknie broń nuklearna), staw pokoju, bramy pokoju, pomnik modlitwy o pokój i tak dalej w tym duchu. Przy czym park wciąż jest parkiem. Są więc ławki, gołębie, drzewa. Kilka z nich to postatomowi ocaleńcy, choć pierwotnie rosły w innej części Hiroszimy.
Dla chętnych: Honkawa Elementary School Peace Museum
Wielu myśli, że lista przedwojennych budynków Hiroszimy zaczyna się i kończy na Kopule Bomby Atomowej, a to nie prawda. Na drugim brzegu Oty przetrwała też część szkoły podstawowej Honkawa z lat dwudziestych. Szkołę odbudowano i nadal uczą się w niej dzieci, ale dla potomnych zostawiono fragment budynku w oryginalnym stanie.
Szacuje się, że 6 sierpnia w szkole Honkawa było około czterystu uczniów i kilku nauczycieli. Przeżyło dwoje dzieci, które fala uderzeniowa zastała w piwnicy. Właśnie tę piwnicę się zwiedza, nie płacąc za to ani grosza. Jest tylko jeden kruczek: to teren szkoły. Ergo trzeba stawić się w czasie, gdy odbywają się lekcje (poniedziałek – piątek; godziny 8:30-17:00), zadzwonić domofonem do bramy, a potem jeszcze odebrać identyfikatory w portierni.
Dałam radę, więc i wy dacie.
Hiroszima to nie tylko bomba
Dlatego porywam Was w miejsce absolutnie czarowne – do ogrodu miniaturowych pejzaży Shukkeien. Gdyby nie wyrwa poczyniona zrzuceniem na Hiroszimę Little Boya, w 2020 skończyłby czterysta lat. Z oryginalnego ogrodu przetrwało jedno (!) drzewo – miłorząb, który zresztą do dziś tu rośnie. Resztę ogrodu Shukkeien pieczołowicie zrekonstruowano zaraz po wojnie. A nie wygląda.
Każdy fragment ogrodu udaje inny kawałek krajobrazu i tak spacerując (wokół stawu, który zresztą udaje prawdziwe jezioro gdzieś w Chinach) trafia się a to na poletko ryżowe, a to na bambusowy zagajnik, do herbarium, sadu śliwkowego i tak dalej. Nazwy żywcem wyjęte są z liryki do czytania w blasku księżyca. Więc pagórki są „górami pokoju i błogosławieństwa”, dolina jest „mleczną drogą”, a oczko wodne „stawem oczyszczającej czystości”.
Mało? To dodaję rozrzucone tu i tam pawilony herbaciane oraz małą architekturę ogrodową na czele z mostem typu tęcza, to znaczy takim, który wraz z odbiciem łączy się w idealny łuk. Plus zwierzęta: tłuste karpie, wstydliwe kraby (do zobaczenia w „strumieniu białego smoka”) i agresywne żółwie. Właśnie tak. Jeden próbował ugryźć mnie w but. Za niewinność!
Wstęp do ogrodu Shukkeien jest płatny, ale to są groszowe sprawy. W 2019 płaciłam 260 jenów, czyli około 10 złotych.
Czy w Hiroszimie warto zwiedzić zamek?
Pytam przekornie, bo ja zwiedzanie zamku w Hiroszimie sobie darowałam.
Mówiąc wprost nie jestem wielką entuzjastką japońskich zamków. Zdradzę Wam sekret: one dobrze wyglądają tylko z zewnątrz, a w środku beton i świetlówki. Gwiazdka, dotyczy tych odbudowanych po wojnie. Czyli zamku w Hiroszimie również.
Ale obejrzałam go sobie z każdej możliwej strony i przyznaję, że z zewnątrz prezentuje się bardzo dobrze. Zwłaszcza z drugiego brzegu fosy.
Głodni? To świetnie! Na stół wjeżdżają okonomiyaki po hiroszimsku
Które od okonomiyaków z Osaki i reszty Japonii różnią się tym, że mają warstwy. Składników nie miesza się, tylko po kolei smaży na rozgrzanym blacie, a potem łączy w jedną górę żarcia. Wszystko to na oczach przyszłych zjadaczy. Mniej niż metr od ich ust i nosów.
Idzie to tak: najpierw spód, trochę jak naleśnik, trochę jak tortilla. Potem szatkowana kapusta. Na to garść kiełków fasoli i plastry boczku. Dalej wpada góra makaronu. Gdy wjeżdża jajko znaczy, że finał jest bliski. Kropkę nad i stawia obfity chlust brązowego sosu i posypka z suszonych wodorostów.
Po przyspieszeniu jakieś dziesięć razy wygląda to tak ↓ ↓ ↓
Pytacie jak okonomiyaki smakują? Jak nic co kiedykolwiek próbowaliście. Interesujące doświadczenie, choć na ostatni posiłek bym ich nie zamówiła. No ale to ja, a to są sprawy, które każdy musi rozważyć z własnymi kubkami smakowymi. W Hiroszimie są setki miejsc, w których da się to zrobić.
Ja polecam jedno, bo samo w sobie jest genialne, klimatyczne i trochę obskurne. Nazywa się Okonomimura i nie jest jednym barem, a trzema piętrami barów smażących okonomiyaki. Tylko proszę nie pytajcie, w którym jadłam. Nie pamiętam i sobie nie przypomnę.
Dlaczego do Hiroszimy trzeba przyjechać na co najmniej dwa dni?
Bo jeden dzień to za mało, by zwiedzić Park Pokoju, przespacerować się po ogrodzie Shukkeien, przeżyć kulinarną przygodę z okonomiyakami po hiroszimsku i jeszcze popłynąć na Miyajimę. Co to ta Miyajima? Wyspa z wielką czerwoną torii w wodzie (lub nie, to zależy od przypływu), jelonkami i świątyniami zapierającymi w piersi dech.
Skoro dwa dni to minimum, to trzeba nocować. A jeśli nocować w Hiroszimie to w tym hotelu. Wiem bo spałam i z wszystkich hoteli biznesowych, które zaliczyłam w Japonii Hiroshima Tokyu REI miał najlepszy stosunek jakości do ceny (darmowa pralnia, woda w pokoju, a hotelowy szampon podszedł mi tak bardzo, że kupiłam litr jako suwenir z podróży) i lokalizację blisko wszystkiego co niezbędne: całodobowych spożywczych, knajpek i barów. Drugiego dnia zorientowaliśmy się, że pod hotelem jest też przystanek darmowego autobusu.
Pro tip: Jak na transport po Hiroszimie nie wydać ani grosza
Nie na gapę i nie na piechotę, ale autobusami Meipuru-pu oznaczonymi klonowym listkiem. Które same w sobie nie wożą turystów za darmo, ALE! posiadaczy biletów kolejowych Japan Rail Pass już tak. A jeśli przyjechaliście do Hiroszimy pociągiem to pewnie z JR Passem w kieszeni. Trzeba go więc zademonstrować kierowcy przy wejściu do autobusu (wsiada się przednimi drzwiami, wysiada środkowymi) i gotowe.
➤ Japan Rail Pass to otwarty bilet umożliwiający nielimitowane podróże pociągami JR po Japonii (z małymi wyjątkami). Kosztuje niemało, ale zwraca się jeśli planujemy sporo jeździć shinkansenami. No i ma dodatkowe zalety, jak darmowe przejazdy liniami Meipuru-pu po Hiroszimie. UWAGA! Japan Rail Pass trzeba zamówić przed podróżą do Japonii, ja kupowałam tutaj. W ciągu 2 tygodni przychodzi voucher, który już w Japonii wymienia się na papierowy bilet (konieczne jest okazanie paszportu z wbitą wizą).
Po śródmieściu Hiroszimy krążą cztery linie autobusów Meipuru-pu. Kursy zawsze kończą się i zaczynają na dworcu kolejowym Hiroszima (przystanki zlokalizowane są po przeciwnej stronie budynku niż tory tramwajowe), a po drodze objeżdżają najważniejsze atrakcje.
Tutaj sprawdzicie trasy i rozkład jazdy.
Atomowe tramwaje
Hiroszima ma najdłuższą sieć tramwajową w Japonii (choć w porównaniu z Polskimi miastami szału nie ma), ale nie to jest jej największą osobliwością, a oldskulowe wagony oznaczone numerami 651, 652, 653. To Hibaku Densha – tramwaje, które przetrwały wybuch atomowy, dobiegają osiemdziesiątki (sic!) i nadal wożą pasażerów po ulicach.
PS Jeśli czytasz ten tekst, to być może planujesz podróż do Japonii
Na blogu znajdziesz teksty, które za rączkę przeprowadzają przez proces planowania podróży do Japonii na własną rękę (plus podpowiadam jak nie wydać fortuny! – same sprawdzone tipy): czytaj tutaj jak zorganizować wyjazd do Japonii.
Przeczytaj też o Uchiko, w którym czas się zatrzymał sto lat temu i wyspie kotów, która jest bardziej przerażająca niż słodka oraz o 10 rzeczach, za którymi tęsknię po powrocie z Japonii oraz o 3 których nie brakuje mi wcale.
A tutaj znajdziesz miniprzewodniki po Tokio, Kioto i Osace.
Przydało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej