Życzę sobie i wam, aby każde nieduże miasto było tak ciekawe jak Pińczów.
Ale uwaga: Pińczów nie z tych, co oczarowują od pierwszego wejrzenia. By móc docenić jego walory w pełni (lub chociaż częściowo) trzeba się wpierw do wizyty przygotować. Fortuna wam jednak sprzyja, bo nad tematem pochyliłam się za Was. A im dalej w las, tym częściej mruczałam pod nosem „ale to ciekawe!”, „dobre sobie!”, a nawet „nie może być!”. Oto skrócona wersja moich dociekań: przegląd najciekawszych dziejowych momentów i atrakcji Pińczowa.
Dużo historii w osobistym wyborze, ale inaczej się nie da. Niepozorny Pińczów to miasto ze zdumiewająco bujną przeszłością. Będą też słynne wapienie i zapomniani innowiercy. Zamek, którego nie ma i pałac, który ma się dobrze. Santi Gucci, Hugo Kołłątaj i pan, któremu zawdzięczamy dzieła Karola Darwina (za to on Darwinowi zawdzięczał długi). A to ledwie początek listy.
Dla porządku dodam, że jesteśmy na słodkim i zróżnicowanym nie tylko krajobrazowo Ponidziu, administracyjnie w województwie świętokrzyskim, rzut beretem z Buska i Jędrzejowa, a dwa rzuty z Wiślicy.
W artykule m.in.:
- atrakcje Pińczowa
- miejsca, które w Pińczowie warto zobaczyć
- punkt widokowy w Pińczowie, na który koniecznie trzeba się wdrapać
- najciekawsze zabytki Pińczowa: kaplica św. Anny, pałac, synagoga, drukarnia ariańska i muzeum w dawnym klasztorze.
Pińczów w szponach lobby antytynkowców
Pierwsze wrażenie robi się tylko raz, a ja nigdy nie zapomnę myśli, która przyszła mi do głowy zaraz po przekroczeniu rogatek Pińczowa. Brzmiała ona jakoś tak: „ale oni tu muszą kochać pustaki”. Bo miasteczko, a rynek zwłaszcza, wygląda jak kraina umyślnie niewykończonych elewacji. Nie mówię, że wszystkie, ale wiele budynków to biała kostka nawet nie liźnięta gramem koloru czy tynku. Gdzie indziej w Polsce byłby to surowy beton, ale nie w Pińczowie, w którym od zawsze buduje się z tego, co jest pod ręką – lokalnej odmiany wapienia. Nazywają go pińczak lub kamień pińczowski i dziwię się, że nie uczą o nim w szkole.
(a może się mylę?)
Porozmawiajmy o skałach osadowych
Dawno, dawno temu w miejscu dzisiejszego Pińczowa było sobie ciepłe morze z bogatym życiem wewnętrznym. Jeżowce, ryby, ślimaki, a nade wszystko glony, wszystkie one ostatecznie trafiały na dno i ulegały zwapnieniu. Potem ruchy tektoniczne rach-ciach wypchnęły dno do góry. Teraz to Garb Pińczowski.
Miliony lat później pojawił się człowiek. Lekki i trwały wapień przypadł mu do gustu. Ale pińczak ma jeszcze jedną fantastyczną właściwość: po wydobyciu miękki i plastyczny z czasem twardnieje pokrywając się warstwą naturalnej patyny. Jak lukrem. Dobry więc z niego budulec, ale jeszcze lepsze tworzywo na rzeźby i architektoniczne detale. Wkrótce zakochają się w nim artyści.
Szczególnie jeden Florentczyk. Nazywał się Santi Gucci i był nadwornym artystą królów Zygmunta Augusta i Stefana Batorego. Zresztą jego najsłynniejsze dzieła to nagrobki obu w katedrze na Wawelu. Pracował też przy renesansowej przebudowie zamku w Niepołomicach, a zamek w Baranowie Sandomierskim to jego projekt, podobno.
No i ten królewski rzeźbiarz i architekt porzucił dworskie splendory dla pińczaka. By być bliżej złóż przeprowadził się do Pińczowa w 1568 roku i założył manufakturę. Podobna działała w pobliskich Włochach. Nazwa wsi nieprzypadkowa, jej mieszkańcy byli uchodźcami z Półwyspu Apenińskiego. Skąd Włosi wzięli się pod Pińczowem i przed czym uciekali wyjaśnię za moment.
Z pińczakiem jest tak, że mało kto o nim słyszał, za to wszyscy go widzieli
Wcale nie potrzeba do tego wycieczki do Pińczowa. Ani nawet na Ponidzie, którego krajobraz kulturowy tworzą rzeźbione w nim figury świętych (więcej o świątkach pisałam tutaj).
Kamień pińczowski od wieków cichcem opanowywał Polskę. Użyto go na przykład do budowy kościołów Mariackiego oraz Piotra i Pawła w Krakowie, zamku królewskiego w Grodnie i klasztoru bożogrobców w Miechowie. Z niego też rzeźbiono maszkarony na Sukiennicach.
Ale prawdziwa kariera pińczaka zaczęła się w dwudziestym wieku. Kamienia użyto przy budowie biurowca ZUS w Gdyni – ikony międzywojennego modernizmu, a po wojnie odbudowywano nim Warszawę. Pałac Kultury i Nauki, Sejm, Filharmonia Narodowa i MDM, czyli Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa – ufam, że domyślacie się, co je łączy.
Pińczak w Pińczowie, czyli zacznijmy w końcu zwiedzać!
Jest wszędzie. Podejrzewam, że z jego udziałem powstały wszystkie zabytki w Pińczowie. Perłą w koronie jest kaplica świętej Anny. I to dosłownie w koronie, bo kaplica stoi na wzgórzu i widać ją z niemal każdego miejsca.
Rok budowy 1600. Architekt – nasz znajomy Santi Gucci. Kaplica to kwadrat przykryty kopułą z latarnią. Zwiedzania nie ma tu wiele, właściwie wcale (kaplica jest zamknięta, a poza tym w remoncie), ale pyszne widoki na dolinę Nidy i Pińczów rekompensują trudy wspinaczki. Pro tip: na Górę Św. Anny można wejść ścieżką stromą lub bardzo stromą. Ta druga to niepozorna dróżka odbijająca w prawo za ostatnim domem na ulicy Piłsudskiego. Najzabawniejsze, że jest to znakowany szlak (niebieski). Podejście krótkie, ale wyczerpujące. Mniej wymagająca będzie od ul. Grodziskowej ścieżką wzdłuż cmentarza.
Po drugiej strony Piłsudskiego kolejna atrakcja Pińczowa, którą oglądać można tylko z zewnątrz – pałac Wielopolskich, ale nie ma tu nad czym rozpaczać. Klasycystyczny pałac z końca osiemnastego wieku od dawna służy jako szkoła – spadkobierczyni gimnazjum pińczowskiego założonego prawie czterysta lat temu. Jej najsłynniejszym absolwentem (aczkolwiek z czasów, gdy szkoła siedzibę miała gdzie indziej) jest Hugo Kołłątaj. Twórca Komisji Edukacji Narodowej po latach wspominał, że w Pińczowie nauczono go „czytać i źle pisać”.
Na co natomiast warto zwrócić uwagę to ładnie utrzymany nieduży park. To fragment znacznie większego założenia z czasów, gdy pałacu Wielopolskich jeszcze nie było planach, za to na wzgórzu na tyłach stał zamek. Nie ma dziś po nim śladu (a projektował go Santi Gucci). Zachowała się tylko baszta ogrodowa przycupnięta przy murze pałacu oraz portal wmurowany w drzwi kamienicy na Piłsudskiego. Ciekawe, czy go wypatrzycie.
To dobry moment, by zajrzeć do Muzeum Regionalnego
Znajdziecie w nim odpowiedź jak nieistniejący zamek mógł wyglądać oraz drobiazgi z jego ruchomego wyposażenia. Ale nie tylko. Mi najbardziej przypadło do gustu lapidarium gromadzące detale architektoniczne z Ponidzia. Sporo rzeźb sów, bo etymologia nazwy Pińczów, to rzekomo „Pięć sów” (choć inne źródła podają, że nie chodzi o sowy, tylko o piędzi – dawną jednostkę długości).
Ciekawa jest też wystawa poświęcona urodzonemu na Ponidziu Adolfowi Dygasińskiemu – dziś niemal kompletnie zapomnianemu pisarzowi, który w CV mógłby sobie także wpisać „guwerner Jacka Malczewskiego” oraz „wydawca Karola Darwina”. I ten Darwin puścił go z torbami, a właściwie nie tyle Darwin, co kler i konserwatywne krakowskie towarzystwo. Przeprowadzony przez nich zmasowany atak skończył się tym, że Dygasiński musiał zwinąć interes i wiać do Warszawy. Długi po Darwinie spłacał do końca życia.
Muzeum zajmuje dawny klasztor paulinów. Z paulinami w Pińczowie były korowody. Najpierw ich w piętnastym wieku sprowadzono, sto lat później wyrzucono, a w klasztorze utworzono protestancką szkołę średnią (wspomniane gimnazjum pińczowskie), ale ewangelicy niedługo się nią nacieszyli, bo pod koniec szesnastego wieku rzymscy katolicy odebrali co ich. Klasztor ostatecznie skasowano w 1819 roku, ale nim to się wydarzyło przeorem był tu Augustyn Kordecki (pozdrawiam fanów „Potopu”). Prosto z Pińczowa trafił na Jasną Górę. Po paulinach został też kościół Jana Apostoła i Ewangelisty.
Warto zajrzeć do starej synagogi
Aczkolwiek prosto z ulicy się to nie uda. Trzeba się zaanonsować telefonicznie lub osobiście w Muzeum Regionalnym, które synagogą się opiekuje. Bilet kosztuje 8 złotych (tyle samo do muzeum).
Renesansowa synagoga w Pińczowie jest jedną z starszych w Małopolsce (bo Ponidzie historycznie jest częścią Małopolski, ale to wiecie?). Z zewnątrz nie wygląda szczególnie interesująco. Ma prostą bryłę bez grama dekoracji. Wewnątrz zachowało się sporo malowideł naściennych i kamienny aron ha-kodesz. Są też intrygujące współczesne witraże, ale przekonajcie się sami, co z nimi nie gra.
Synagogę otacza murek z macew, których w okolicy wciąż znajduje się tyle, że nie ma już dla nich miejsca. W przeszłości w mieście były trzy synagogi, a pińczowscy Żydzi cieszyli się wieloma przywilejami. Ale to nie jedyni innowiercy, którzy przewinęli się w historii miasta.
Drukarnia ariańska – najbardziej tajemnicza atrakcja Pińczowa
Po pierwsze źródła milczą, by cokolwiek tu drukowano. Co lepsze, do dziś nie ustalono do czego służyła ta renesansowa kamieniczka z fasadą pokrytą rustyką. Być może była tu miejska łaźnia (kładąc naciska na być może). Wiadomo natomiast, że w niedalekiej przyszłości powstanie w niej oddział Muzeum Regionalnego. Póki co można pooglądać z zewnątrz i snuć domysły.
Dla mnie najciekawszy jest jednak przymiotnik „ariańska”. Podróżując po Ponidziu natykałam się na ariańskie to czy tamto, nie bardzo wiedząc, co to za jedni ci arianie i gdzie się podziali. Pogrzebałam trochę i okazało się, że to potoczna nazwa wspólnoty religijnej braci polskich – naszego wkładu w reformację. O poglądach tak radykalnych, że do dziś katolickiej konserwie mogą zjeżyć włos na głowie.
Bracia polscy odrzucali Trójcę Świętą, potępiali pańszczyznę (nie przysporzyło im to wielu wyznawców) i co do zasady wyznawali równość. Dlatego wśród arian kobiety miały identyczną pozycję jak mężczyźni. I w związku, i na poletku pracy duszpasterskiej. Niech to odpowiednio wybrzmi: W szesnastowiecznej Polsce kobiety głosiły kazania. Żaden odłam reformacji nie był aż tak postępowy jak bracia polscy, którym początek dał synod w Pińczowie.
Pamiętacie uchodźców ze wsi Włochy? Z Półwyspu Apenińskiego wygnano ich za wyznanie, a przygarnął ich ówczesny właściciel Pińczowa i protektor reformacji Mikołaj Oleśnicki. Ten sam, który wyrzucił paulinów, a ich dobra oddał na zbór kalwiński i szkołę ewangelicką. Karnawał reformacji nie trwał jednak długo. Gdy miasto wykupił biskup krakowski Piotr Myszkowski wygonił heretyków i przywrócił dawne porządki. Wszystko to działo się w drugiej połowie XVI w..
A co z arianami? Kres wspólnoty położył Potop Szwedzki. Sejm polski nakazał im spadać z Rzeczpospolitej lub zmienić wyznanie. Kto nie zrobi tego w przeciągu trzech lat miał być karany śmiercią. Potem okres przejściowy skrócono do dwóch lat. Ostatnia wspólnota braci polskich wygasła w Prusach Książęcych w 1803 roku.
Co jeszcze warto zobaczyć w Pińczowie?
Dom ariański stoi w sercu dzielnicy zwanej Mirowem. Choć odległości tego nie wskazują, Mirów założono jako osobne miasto i do dziś ma inny klimat i zabudowę niż reszta Pińczowa. Dominują małe, stare domy i kręte uliczki (uliczka, właściwie), natomiast nad Mirowem dominuje zespół klasztorny reformatów z kościołem nawiedzenia NMP na czele. Jego pojawienie się ściśle wiąże się z pogromcą innowierców biskupem Myszkowskim, który umyślił sobie, że w ramach kontrreformacji ufunduje klasztor franciszkanów.
Ciekawe co to za Justyna?
Pińczów ma też ładny rynek, który występuje pod nazwą Plac Wolności i nie ma nic wspólnego z rynkami rewitalizowanymi za dotację z Unii. Na około co prawda same powojenne budynki (z pińczaka ma się rozumieć), ale za to serce placu zajmuje bujny park z ławkami, alejkami i fontanną projektu Santi Gucciego.
Dla poszukiwaczy duchologii – opustoszały dworzec autobusowy. Ale spieszcie się, bo idzie do remontu. BTW w Pińczowie jest jeszcze jeden dworzec – kolejki wąskotorowej Ciuchcia Express Ponidzie (w tym roku zawieszonej, oby tylko na czas remontu).
I pewnie znalazłoby się jeszcze parę miejsc, które w Pińczowie warto zobaczyć
Ale na tym poprzestanę. Jeśli macie apetyt na więcej Ponidzia, to polecam szczególnej uwadze te teksty:
- Ponidzie. Road trip w poszukiwaniu pałaców, świątków i osobliwości geologicznych
- Wiślica: sztuka romańska w małym mieście
- Busko-Zdrój w grudniu | Łyk solanki, kąpiele w piwie i zwiedzanie oczywiście!
- Jędrzejów: dlaczego trzeba zwiedzić Muzeum im. Przypkowskich
- Kielce | Raj introwertyka: UFO, museuming, zwiedzanie i jedzenie
A poza tym miasteczka mają na blogu osobny dział KLIK KLIK.
Spodobał Ci się ten tekst? Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej