Czy łazienka może być atrakcją turystyczną? I czy w Sosnowcu jest więcej miejsc do zwiedzania? Przekonajmy się!
Sosnowiec odwiedziłam w ramach mojego projektu turystyki nieoczywistej 12 miast w 12 miesięcy. Założenia są takie: raz w miesiącu jadę transportem publicznym do miasta spoza turystycznej pierwszej ligi i testuję jego atrakcje (zwłaszcza kulturalne), infrastrukturę turystyczną i kawiarnie, a także tropię ciekawą architekturę. Dotychczas byłam w: Jędrzejowie, Będzinie, Radomiu, Olkuszu, Kielcach, Jaworznie, Tomaszowie Mazowieckim, Dobczycach i Brodnicy.
Nadal z pozytywistycznym uporem zwiedzam miasta, do których turyści (raczej) nie (a jeśli już to z rzadka) zaglądają. Po Radomiu padło na Sosnowiec – kolejny miejski odpowiednik instytucji chłopca do bicia. Oraz obiekt rozmaitych żartów. Niektórych słabych. Innych niczego sobie. Mój ulubiony to ten, o wstąpieniu Sosnowca do strefy Schengen, dzięki czemu do miasta można wjechać bez paszportu.
Skrzętnie z tego korzystam i w pierwszą sobotę października parę minut przed jedenastą melduję się na Żeromskiego 2a. Zdążyłam!
Ale po kolei.
Była nam dana ziemia obiecana. W Sosnowcu
Internetowe źródła podają, że nim w 1902 roku zlepek kilku osad stał się miastem Sosnowiec, był wsią liczącą bagatelka sześćdziesiąt jeden tysięcy mieszkańców!
I dalej: był także najbardziej wysuniętym na zachód miastem Imperium Rosyjskiego. Miastem przygranicznym do kwadratu, bo u styku granic trzech zaborów. I centrum zagłębia przemysłowego.
W Sosnowcu pod koniec dziewiętnastego wieku fortuny fabrykantów rosły na potęgę. Czyli zupełnie jak w Łodzi.
I tak jak Łódź miała swojego Izraela Poznańskiego, tak Sosnowiec miał ród Dietlów – potentatów branży (a nie, wcale że nie górniczej, bo) włókienniczej. Założycieli na owe czasy największej w Europie przędzalni wełny czesankowej.
Pałac Dietla w Sosnowcu – trzeba mieć fantazję i pieniądze synku!*
(*kto pamięta tę reklamę?)
Ani pieniędzy, ani tym bardziej fantazji rodzinie Dietlów odmówić nie można. Widać to zwłaszcza w słynnym pokoju kąpielowym – najpiękniejszym w Polsce i jedynym takim w Europie. To dla tej rokokowej wanny wielkości małego basenu jechałam do Sosnowca. Tymczasem okazuje się, że łazienka kryje więcej niespodzianek: piękne witraże i toaletę schowaną w czymś rodzaju bogato zdobionego konfesjonału. A i reszta wnętrz Pałacu Dietla w niczym jej nie ustępuje.
Pałac sosnowieckich fabrykantów to mieszanka stylów (każdy pokój inny, od rokoka po secesję) i zachwycających detali. Stiuki, sztukaterie, polichromie, złocenia. I te żyrandole – każdy jak małe dzieło sztuki.
Dla równowagi otoczenie Pałacu Dietla już tak czarujące nie jest.
Jakim cudem to CUDO się uchowało? – zapytacie. Zupełnie słusznie.
I mnie ta kwestia nurtowała.
No więc się nie uchowało. Zdecydowanie nie.
Dzisiejszy Pałac Dietla to w znakomitej większości owoc żmudnej rekonstrukcji. Nawet nie chcę zgadywać ilu zerową kwotę pożarły te zabiegi. Dość powiedzieć, że efekt jest oszałamiający.
Szczęście w nieszczęściu: Pałac Dietlów bez szwanku przetrwał drugą wojnę światową. Dopiero po wkroczeniu Armii Czerwonej się zaczęło. Pałac bierze pod swoje skrzydła NKWD i tak po przyjacielsku rąbie meble i sztukaterie. W wolnych chwilach strzela do ceramiki w pokoju kąpielowym. A na deser pali całą dokumentację pałacową. Ponoć ognisko miało kilka metrów.
Dzieła zniszczenia dokonała Szkoła Muzyczna. Co prawda za czasów szkoły, proces dewastacji Pałacu Dietla przyhamował, ale po wyprowadzce ruszył na całego. Dziurawy dach plus pękające rury pomnóż przez dziesięć lat. Wynik: zniszczone dekoracje, zalane ściany, grzyb i przegniłe stropy.
Koniec końców Pałac Dietla był tak zrujnowany, że Channel 4 i BBC w 2005 roku kręci w nim fabularyzowany dokument o trzęsieniu ziemi w San Francisco w 1906 (Living the Quake, gdyby ktoś ciekaw był tytułu).
Nawiasem mówiąc, to nie był ani pierwszy, ani ostatni występ Pałacu Dietla przed kamerą. Pokój kąpielowy zagrał m.in. w Między ustami a brzegiem pucharu, kąpieli zażywał tu też John Malkovich w Dolinie Bogów Lecha Majewskiego, a ostatnio w Pałacu Dietla kręciła Agnieszka Holland.
Zwiedzanie Pałacu Dietla w Sosnowcu – informacje praktyczne
To znaczy cudownie, że pałac w ogóle jest udostępniony dla indywidualnych zwiedzających. Gorszy interes, że tylko raz w miesiącu i wcale nie przez cały rok. Ergo wcelować się z wycieczką do Sosnowca w termin zwiedzania Pałacu Dietla, to trochę taka wyższa szkoła jazdy na rowerze. Mi udało się za trzecim podejściem.
Pałac Dietla można zwiedzać od maja do grudnia w pierwszą sobotę miesiąca. Start zwiedzania o godzinie 11:00. Po pałacu oprowadza kustosz. Cennik biletów wstępu: 15 złotych normalny i 10 złotych ulgowy. Płatność wyłącznie gotówką.
Nie ma rezerwacji ani zapisów, ale (aby nie jechać do Sosnowca na próżno) warto z kilkudniowym wyprzedzeniem zatelefonować do Pałacu Dietla (602 758 451) i upewnić się czy zwiedzanie się odbędzie. Bo zdarza się (co piszę z własnego doświadczenia), że w pałacu dzieje się coś, co uniemożliwia oprowadzanie turystów.
Zwiedzanie trwa około godziny.
Adres: ul. Żeromskiego 2a. Najbliższy przystanek komunikacji miejskiej do Sielec Park. Stamtąd są dosłownie dwa kroki do pałacu.
Inne atrakcje Sosnowca: Pałac na Wygwizdowie
Nieopodal Pałacu Dietla, w głębi parku Sieleckiego czeka kolejna atrakcja Sosnowca – Zamek Sielecki. Zamek jest zamkiem nie tylko z nazwy. To zrekonstruowana piętnastowieczna twierdza. I z rozkoszą obejrzałabym go i z zewnątrz i w środku (bo wystawy w repertuarze ma ciekawe), gdyby nie drobiazg. W soboty Sosnowieckie Centrum Sztuki otwiera się o 15. Czyli jakieś trzy godziny po tym, gdy skończyłam zwiedzanie Pałacu Dietla.
Więcej szczęścia mam w kolejnym sosnowieckim pałacu – Pałacu Schoena w okolicach dzielnicy o wdzięcznej i wszystko mówiącej nazwie Wygwizdów.
No dobrze, dla ścisłości – Pałac Schönów administracyjnie należy do Środulki, ale Wygwizdów jest zaraz po sąsiedzku.
A słowa mają moc. Już adres pałacu (Chemiczna 12 – serio, serio) daje przedsmak tego, co czeka na miejscu. Pałac Schönów stoi sobie samotnie w nieco zapuszczonym parku, w otoczeniu kolejnego pałacu (Pałac Wilhelma, obecnie w remoncie). rozpadających się budynków (po)przemysłowych, jakiś sypiących się kamienic, torów i podśmierdującej Przemszy.
Po zmroku nie zapuściłabym się tu za żadną cenę, ale jeśli przymknie się oko na nieciekawe otoczenie, park i Pałac Schoena za dnia robi przyjemne wrażenie.
Pałac Schoena vel Pałac Schönów vel Muzeum w Sosnowcu – zwiedzanie
Przebierający nogami (pewnie z nerwów) nowożeńcy w pierwszym momencie zbijają mnie z pantałyku, ale nie, dobrze trafiłam. Sala ślubów zajmuje tylko kawałek parteru Pałacu Schoena, reszta to Muzeum w Sosnowcu, które słynie z największej i najbardziej różnorodnej kolekcji szkła w Polsce. Szkła, rzecz jasna, polskiej produkcji.
Największa (ok. 6700 sztuk) wcale nie oznacza, że jest jakaś przesadnie duża. Podejrzewam, że w muzeum wystawiono tylko niewielką część zbiorów. Bardzo dokładne obejrzenie wszystkich gablot zajęło mi kwadrans. Kolejny kwadrans spędziłam na wystawie czasowej, zresztą też szkła, ale to raczej przypadek niż reguła.
Zagadką pozostaje gdzie ukrywa się dział sztuk pięknych oraz historii i kultury miasta, którymi Muzeum w Sosnowcu chwali się na swojej stronie, ale w Pałacu Schoena nie trafiłam na ich ślad.
Bilet wstępu do Muzeum w Sosnowcu to całe 7/4/14 złotych (ten ostatni to bilet rodzinny). Pałac Schoena można zwiedzać codziennie prócz poniedziałków.
W podziemiach działa restauracja, do odwiedzin której nie będę jednak specjalnie namawiać.
Atrakcja Sosnowca ze znakiem zapytania: Egzotarium
Z egzotarium w Sosnowcu mam zgryz. Pisać? Udawać że mnie tam nie było?
I już pal licho, że jeśli w ogóle, to ostatni raz remontowane było za króla Ćwieczka. Mi taki oldskukolwy klimat bardzo jest w smak. Część z roślinnością (innymi słowy szklarnie i palmiarnia) też bardzo przyjemna. Symboliczny wstęp (3/2 złote za bilet), to już w ogóle miodzio.
Tylko te zwierzęta. Warunki w jakich są przetrzymywane w Egzotarium wołają o pomstę do nieba. Pół biedy ryby (dużo ciekawych okazów w akwariach) i papugi, które mają całkiem sporą wolierę. Ale serce się kraje na widok miniaturowych terrariów węży.
Na koniec zwiedzania zostawiłam centrum Sosnowca
A musicie wiedzieć, że zwiedzanie samego centrum Sosnowca na pewno nie jest dobrym powodem (ani nawet średnim), aby ruszyć się z domu. Bo konfitury, atrakcje tudzież zabytki Sosnowca leżą gdzie indziej.
(a jeśli już coś leży w trójkącie dworzec kolejowy Sosnowiec Główny, ulica Modrzejowska i Małachowskiego, to koty na ławkach i pijaczkowie na chodnikach, true story).
Po drugie: W centrum Sosnowca od przybytku atrakcji głowa nie rozboli (ale oczy już mogą). W poczet atrakcji okolicy zaliczyć można eklektyczną bazylikę katedralną, pomnik Jana Kiepury (równolatka z Sosnowcem; oboje rodzą się w 1902 roku; zresztą dom rodzinny Kiepury nadal stoi na Majowej 6) i cerkiew prawosławną po drugiej stronie torów. Plus kilka intrygujących kamienic. Tyle.
Dalej: miejski deptak, a w domyśle także główna ulica handlowa Sosnowca – Modrzejowska – to wypisz wymaluj ofiara mordu dokonanego przez pobliskie centrum handlowe (tu dosłownie za rogiem). W minionym ustroju, na Modrzejowskiej zakupy robiło Zagłębie i spory kawałek Górnego Śląska. Teraz nie bardzo jest się tu po co fatygować (do Rossmana?). A w weekend to już w ogóle.
Ale na szczęście zaraz obok jest ulica Małachowskiego. To właściwy adres, jeśli szukacie czegoś do jedzenia. Albo kawy. Z kolei lody takie, że czapki z głów zjadłam w Lodowato na Kościelnej.
I tak zwiedzanie Sosnowca dobiegło końca. Na finał pro tip: strzeżcie się przejść podziemnych, ze szczególnym uwzględnieniem tego przy Pałacu Dietla. Jeśli już musicie się w nie zanurzać, to tylko z zatkanym nosem i optymalnie z zamkniętymi oczami (ale wtedy nie wiadomo w co się wdepnie o_O).
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej