Glaznoty. Dwa kościoły, wiadukt kolejowy bez pociągów, kamienny krąg, Sasinowie, Krzyżacy i co z tym wszystkim wspólnego miał Marek Kotański.
Mała wycieczka, duża przyjemność. Glaznoty to miejsce, w którym diabeł mówiłby dobranoc, ale nie pozwala mu na to obecność dwóch kościołów. Jednak zabytków w Glaznotach jest więcej. A poza tym to urocza wieś.
Były sobie Glaznoty
Nie cierpię i unikam streszczania historii, ale tym razem czuję, że bez kontekstu o Glaznotach pisać się nie da. Zwłaszcza, że gros spośród Was moi drodzy czytelnicy pochodzi z południa Polski i nie musi orientować się w zawiłościach dziejowych północy kraju. Tymczasem leżące u stóp Wzgórz Dylewskich Glaznoty (niem. Marienfelde) mogą posłużyć jako podręcznikowy przykład historii zachodnich krańców województwa warmińsko-mazurskiego, które (cytując Antoniego Słonimskiego) są czymś w rodzaju przedmurza, ale przedmurza obrotowego. Od Wschodu albo Zachodu. Zależnie od koniunktury.
(czytelników-historyków uprzejmie proszę o przymknięcie oka na szereg uproszczeń i ogólników, na które sobie pozwolę)
Wczesnośredniowieczne Glaznoty były terytorium pogańskiego plemienia Sasinów. Wiadomo o nich niewiele więcej nad to, że parali się rolnictwem, niedaleko stąd mieli grodzisko Sassenpils, a organizowane za czasów Bolesława Krzywoustego narodowe wyprawy krzyżowe praktycznie ich wymazały. Potem nastali Krzyżacy – ojcowie założyciele Glaznot właściwych. Pierwsze wzmianki o osadzie pochodzą z końca czternastego wieku, była wsią czynszową zamieszkaną przez osadników z Niemiec i Mazowsza.
Nastał pamiętny 1410 rok i największa bitwa średniowiecznej Europy. Z Glaznot pod Grunwald jest koło piętnastu kilometrów, ale od spustoszenia przez polsko-litewskie wojska nie uratowałyby wsi nawet modły do Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie (to patronka Krzyżaków gdyby ktoś nie wiedział). Ocalały tylko mury kościoła.
Gdy ostatni wielki mistrz zakonu krzyżackiego Albrecht Hohenzollern przechodzi na luteranizm wraz z nim w protestantów zmieniają się mieszkańcy świeżo utworzonych Prus Książęcych, w tym Glaznot. Potem bywało różnie: najazdy szwedzkie, rozbiory, Prusy Wschodnie, Napoleon idący na Moskwę. Kolejnym momentem zwrotnym jest Plebiscyt na Warmii i Mazurach. Co piąty głos oddany w Glaznotach był za przyłączeniem do Polski. Nieźle biorąc pod uwagę, że w niedalekim Miłomłynie nikt spośród półtora tysiąca głosujących nie chciał opuszczać Prus. Ostatecznie Glaznoty w granice Polski trafią dwadzieścia pięć lat później.
Był sobie kościół ewangelicki
Jeżeli istnieje miejsce, w którym masz poczucie, że czas się zatrzymał. Które w zasadzie jest w Polsce, ale nie bardzo Polskę przypomina, to jest nim kościół ewangelicki w Glaznotach.
To ten kościół z krzyżackich początków Marienfelde. Czternasty wiek, gotyk, ale nieprzypominający krzyżackich kościołów ziemi chełmińskiej. Tam czerwona cegła, tu kamień polny, do tego otynkowany. Położony na niewielkim pagórku. Otoczony drzewami czerwony dach widać z oddali.
Kościół ewangelicki w Glaznotach przetrwał najazdy, pożogi, wysiedlenia. Ostatnie nabożeństwo odprawiono w nim w 1980 roku. To mógł być początek końca, zwłaszcza po zawaleniu się dachu. Niespodziewanym ratunkiem dla zabytku okazał się Marek Kotański, który wraz z podopiecznymi ze Stowarzyszenia Monar własnymi siłami odbudowali kościół. Jednak tablica informacyjna przed kościołem milczy na ten temat. Informację podaję za stroną parafii ewangelicko-metodystycznej w Iławie, która administruje świątynią.
No bo właśnie, kościół wydaje się opuszczony, ale to mylne wrażenie. Jakaś niewidzialna ręka porządkuje teren, kosi trawę, opiekuje się też skromnymi grobami na przykościelnym cmentarzu. Niektóre wykaligrafowane gotykiem inskrypcje wciąż można odczytać. We wnętrzu, do którego wstępu nie ma, podobno można zobaczyć troszkę dawnego wyposażenia. Podobno sklepienie pomalowano na niebiesko.
Był sobie Krąg Wspólnoty Kultur
To nie tak, że przed nastaniem Sasinów w Glaznotach nic się nie działo. Przed nimi na Wzgórzach Dylewskich chwilę zabawili Celtowie. Jeszcze wcześniej okolicę nawiedził lodowiec, który przemeblował krajobraz (morenowe pagórki! najpiękniejsze) i przywlókł od groma kamyków. Tam gdzie dotknął lądolód ziemia rodzić będzie kamienie – brzmi jak klątwa, która się sprawdziła.
Połączenie jednego z drugim i trzecim zaowocowało w Glaznotach Kręgiem Wspólnoty Kultur. Celtowie budowali kamienne kręgi w swoich świętych miejscach. W centralnym punkcie stawiali największy głaz – menhir, na którym w Glaznotach odtworzono wizerunki pruskich bab – tajemniczych wczesnośredniowiecznych posągów. To ukłon w stronę Sasinów. Wreszcie budulec – kamienie przyniesione przez lodowiec.
Przestrzeń kręgu to uniwersalne miejsce spotkań duchowych sukcesorów różnych tradycji kulturowych, które funkcjonowały w tej niezwykłej krainie. – można przeczytać na tablicy informacyjnej (nawiasem mówiąc to wspaniałe, że tak dba się tu o przekazywanie wiedzy o dziedzictwie!). Co ciekawe, kamienie w kręgu i przy dróżce są rzeźbami. Dominują zwierzęta, zwłaszcza zające, co nie dziwi, gdy się wie, że sasins po staroprusku oznaczało zająca.
Był sobie kościół katolicki
Katolicy nie byli zainteresowani przejęciem kościoła po protestantach, bo w Glaznotach mieli już własną świątynię z 1903 roku. Rzecz o tyle zabawna, że – jakby to ująć – bryła kościoła kształtem mało kojarzy się z wyglądem kościoła. Nie mówię, że to źle. Po prostu inaczej. Gdyby nie krzyż nad kruchtą i rustykalna wolnostojąca dzwonnica, można by pomyśleć, że to czyjś dom. No dobra, plebania, ewentualnie klasztorek.
Był sobie wiadukt kolejowy
Przed drugą wojną światową w Glaznotach mieszkało ponad pięćset osób (teraz sto), działały dwie gospody (aktualnie zero), a przez wieś sześć razy dziennie przejeżdżały pociągi. Nie zatrzymywały się, bez przesady. Najbliższa stacja kolejowa w Zajączkach była trzy kilometry dalej. Stamtąd w niecałą godzinę można było dojechać do Ostródy lub w przeciwną stronę do Turzy Wielkiej koło Działdowa.
Ostatni pociąg przez Glaznoty przejechał w czterdziestym piątym roku. Operatorem połączenia nie było jednak Deutsche Reisenbahn a oddział trofiejny Armii Czerwonej. Pociągi tego przewoźnika miały tę czarodziejską właściwość, że po przejeździe składu znikały też tory.
W tym miejscu przeprowadzam samokrytykę, bo wiadukt kolejowy w Glaznotach tak naprawdę jest mostem. Trzy przęsła z kamienia i czerwonej cegły rozpięto bowiem nad strugą o wdzięcznej nazwie Gizela. Gizela aktualnie bardziej przypomina rów melioracyjny niż poważny ciek, którym kiedyś niewątpliwie była. Jej wody do lat osiemdziesiątych napędzały młyn nieopodal mostu kolejowego w Glaznotach.
LEKTURA NA DROGĘ:
|
Były sobie okolice Glaznot
- Kraina Kanału Elbląskiego to nie tylko pochylnie! Przewodnik na cudowny weekend
- Skręć w drogę bez nazwy. Odkrywamy ziemię lubawską
- Pojezierze Iławskie dla szczurów lądowych. Roadtrip dookoła Jezioraka
- oraz jeszcze raz Pojezierze Iławskie, tym razem w wydaniu tajemniczym
- Nowe Miasto Lubawskie – średniowieczne miasteczko w duchu slow
- Brodnica: zamek, którego nie ma, trójkątny rynek i piramida
- Prawie nieznane krzyżackie zamki w Przezmarku i Morągu
- No i Morąg w sosie własnym. Jeszcze nie wiecie, że chcecie tam pojechać!
Spodobał Ci się tekst? Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej