Sprawdziłam jak śpi się u Wisławy Szymborskiej.
Dwadzieścia cztery godziny w mieszkaniu Wisławy Szymborskiej okazały się jednym z bardziej ekscytujących doświadczeń życia (choć w samym spaniu nic ekscytującego nie było, ba wyspałam się jak suseł!).
Chcesz, abym oprowadziła grupę po Krakowie śladem Wisławy Szymborskiej, Czesława Miłosza lub tropem literackich miejsc?Napisz! zofia@ podrozpokulturze.pl! |
Tutaj pewna poetka z Krakowa i okolic…
Wisława Szymborska adres w Krakowie zmieniała pięć razy. Ostatni raz tuż po Noblu, gdy uznała, że pora na coś wygodniejszego niż dwa pokoiki na czwartym piętrze bez windy.
Wymarzone eM pani Wisławy miało być w lokalizacji z nieskomplikowanym dojazdem (by nie tracić czasu na tłumaczenie znajomym jak dotrzeć), w nowym budownictwie, obowiązkowo centralne ogrzewanie, chętnie winda. Wszystko to a nawet więcej (patrz: przestronny przedpokój, cicha okolica, widok z każdego okna na zieleń) miało mieszkanie w bloku na Piastowskiej 46.
Zabawna sprawa, bo gdy WS przyszła na Piastowską po raz pierwszy, okazało się, że niczego niepodejrzewająca właścicielka właśnie czyta jej „Lektury nadobowiązkowe”.
Przeznaczenie czy nie, klamka zapadła i wkrótce rozpoczął się proces przeprowadzki. Żmudny, bo „tak po odrobince, po dwa wazoniki, po cztery miseczki, globus na jeden raz, bo przecież duży”. W roli głównego przeprowadzacza wystąpił sekretarz Michał Rusinek (dziś prezes Fundacji imienia WS), który w „Nic zwyczajnego” wspominał:
Przynoszę wielkie torby, zmuszam ją, żebyśmy wspólnie spakowali do nich na przykład całe archiwum Filipowicza. Ona przez pierwszy kwadrans protestuje, twierdząc, że dostanę przepukliny. Potem jednak opór maleje i codziennie zawożę na Piastowską kolejną porcję rzeczy. Tym sposobem w ciągu tygodnia udaje się przenieść większość zawartości starego mieszkania.
Książki potrzebują powietrza
Didaskalia powstania artykułu prezentują się następująco.
Miejsce akcji: salon urządzony w stylu późnych lat dziewięćdziesiątych.
Parkiet w jodełkę, zielony dywan. W oknach solidne story, na ścianach dziesiątki metrów półek. Dwa wygodne fotele, w jednym siedzę ja. Po prawej kultowy stół literatury polskiej, przy którym odbywały się słynne kolacyjki i loteryjki, a WS obdarowywała gości kuriozami z własnych zbiorów. Za nim przeszkolone na niebiesko okienko (autorska koncepcja WS) – wydawka oddzielająca stół od kuchni. Poza tym jedna fotografia w ramce (WS z tablicą Żygląd), małpa, kilka bibelotów urody nienachalnej.
Myszkuję po półkach. Pustawych, bo gros księgozbioru Wisławy Szymborskiej trafiło do depozytu Muzeum Narodowego. Ale regały u WS nigdy nie były nabite do ostatniego milimetra. Poetka uważała, że książkom potrzeba luzu, że na półce muszą oddychać. To co zostało – dużo czasopism, trochę książek – oddycha więc pełną piersią.
Dobór lektur zdradza szerokie zainteresowania właścicielki: pradzieje człowieka, malarstwo Goyi, przyprawy, atrakcje Małopolski. Do tego od metra „Literatury na świecie”, „Twórczości”, ale też roczniki „National Geographic”. Sporo poezji, zwłaszcza Czesława Miłosza, ale są też Poświatowska, Gałczyński, Lechoń, Baczyński. „Tonio Kröger” Manna, ale po niemiecku. Poza tym beletrystyki brak. „365 obiadów” Lucyny Ćwierczakiewiczowej samo otwiera się na „Umiejętne zastosowanie frytury (Proszę uważnie przeczytać!)”.
(nie przeczytałam w ogóle, ale i książka nie wyglądała na nadużywaną; tak to ujmę)
W najśmielszych marzeniach nie podejrzewałam, że ja, zwykły profan-czytelnik, odwiedzę mieszkanie Wisławy Szymborskiej (a co dopiero, że spędzę w nim noc, ha!). Toteż wielka radość mieszała się z poczuciem lekkiego skrępowania. No bo czy mi w ogóle wypada siedzieć w tym fotelu? Grzebać w książkach? Jeść z tej miseczki?
A potem poziom abstrakcji sięgnął zenitu. Dzwonek do drzwi. Otwieram i do mieszkania Wisławy Szymborskiej wkracza Michał Rusinek. Będzie moim przewodnikiem.
Najważniejszym sprzętem w domu poety jest kosz na śmieci
„Home tour” zaczynamy od salonu, który – co ważne, a jeszcze nie było okazji o tym napomknąć – jako jedyny w mieszkaniu Wisławy Szymborskiej zachował oryginalny wystrój. Pomijając kilka detali (brak sofy, wyklejanki zamiast obrazów, podobny, ale jednak inny stolik ze szklanym blatem) jest toczka w toczkę jak w czasach kolacyjek. Gdy gości było więcej niż krzeseł, można było cupnąć na regale – specjalnie w tym celu wydłużonej i wzmocnionej półce. Na zielonych fotelach WS udzielała wywiadów, zwykle koło 10 rano, a dziennikarzy częstowała kawą rozpuszczalną i kieliszeczkiem koniaku.
➙ PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ jak pobyt w Zakopanem odmienił życie Wisławy Szymborskiej (i paru innych ludzi kultury też)
Reszta mieszkania Noblistki po generalnym remoncie urządzona jest prosto i praktycznie. Łazienka z prysznicem i pralką (to akurat novum, bo WS miała wannę i korzystała z pralni), osobna toaleta. Nowoczesna kuchnia, bez gazu za to z ekspresem do kawy, tosterem i zmywarką. Dwie sypialnie, a w każdej łóżko, biurko, fotel i szafa. Na ścianach faksymile rękopisów wierszy oraz wyklejanki. No i balkony! Po jednym na pokój.
Ten bliżej kuchni to „pokój Urszulki”
Nazwany tak na cześć przyjaciółki WS Urszuli Kozioł. Zainteresowana miała w nim nocować góra dwa razy, a przez resztę czasu był czymś w rodzaju pracowni. Wisława Szymborskiej rękopisy przepisywała tu na maszynie. Na ścianie reprodukcja „Urodzin”, a przy biurku wiklinowy kosz na śmieci – zdaniem WS najważniejszy sprzęt w domu literata. Kończyły w nim teksty, które nie „wytrzymały próby jednego obrotu kuli ziemskiej”.
(zresztą próba zwykle na jednym obrocie się nie kończyła; poetka latami dopracowywała pomysły, a Urszula Kozioł na wiersz zamówiony do „Odry” czekała trzynaście lat)
Druga sypialnia to pokój najważniejszy
Wisława Szymborska spędzała w nim najwięcej czasu. Spała i pisała wiersze (jedno i drugie w łóżku; nie dziwne więc, że ścianę obok zdobi „Radość pisania”). Pisała ręcznie na karteluszkach, a pomysły na kolejne teksty („rodniki wierszy”) dojrzewały w specjalnym notesiku (czasem dziesięciolecia). Piła neskę i paliła. Oglądała opery na Mezzo i serwisy informacyjne. Spotykała z Michałem Rusinkiem na „szuraniu papierami”.
Na półkach stała najcenniejsza część księgozbioru: poezja uszeregowana alfabetycznie, często z dedykacjami autorów. Do tego wydania jej książek.
(dla porównania – najbardziej bezwartościowy literacko gatunek, czyli instrukcje obsługi nazywane wprost „obstrukcjami”, WS trzymała pod sufitem w przedpokoju, w słynnej komodzie z trzydziestoma sześcioma szufladami; do zobaczenia na wystawie Szuflada Szymborskiej).
W rogu stał stół ze szklanym blatem, pod którym trzymała zabawne wycinki, kiczowate pocztówki i drukowane kurioza, np. mandat ze Słowacji z napisem „bilet na pokutu”, chiński paszport do piekła czy papier zapewniający okazicielowi odpust zupełny.
I poeci czasem muszą jeść
W biografii „Pamiątkowe rupiecie” Anny Bikont i Joanny Szczęsnej jest taki cudny fragment o podglądaniu Czesława Miłosza w restauracji. Rzecz działa się na wiele lat przed Noblami, gdy On już był rozpoznawanym poetą, a Ona młodą-zdolną.
– Przy sąsiednim stoliku, w towarzystwie, siedział Miłosz. Kelner przyniósł mu schaboszczaka z kapustą i on wcinał z apetytem. Pamiętam, że ten widok: uduchowiony poeta, cherubin, z kotletem wieprzowym w ustach, głęboko mnie przeraził. Wiedziałam, że i poeci czasem muszą jeść, ale żeby dania tak pospolite?
Ich znajomość miała kulinarny ciąg dalszy. Na co dzień pozbawiona kuchennych ambicji Wisława Szymborska z okazji wizyt kolegi po Noblu „wspinała się jako gospodyni na palce” serwując zrazy zawijane z polędwicy. Innym popisowym daniem był żurek, którym karmiła gości spotkań w rocznice śmierci Adama Włodka i Kornela Filipowicza. Ale poza tym zdaje się, że WS generalnie szkoda było czasu na gary.
➙ Przeczytaj również: Zwiedziłam mieszkanie Czesława Miłosza w Krakowie.
Jak więc radziła sobie z tym, „że i poeci czasem muszą jeść”? Zwyczajnie. Ponownie „Pamiątkowe rupiecie”:
Był to taki czas, kiedy Szymborska nałogowo odżywiała się austriackimi zupkami w proszku (najlepsza była ponoć szparagowa), a gdy przychodzili goście, stawiała na stole wrzątek oraz tackę z różnymi zupkami. Każdy nasypywał sobie, co chciał, i sam zalewał gotującą się wodą.
A potem Wisława Szymborska odkryła dobrodziejstwa fast foodu, najlepiej z dowozem pod drzwi. Pizzami częstowała gości, a pikantne skrzydełka z KFC mroziła na zapas („a potem sobie kilka takich zamrożonych rzuca na patelnię, na rozgrzany tłuszcz i ma pyszny obiad” – przyznała się Michałowi Rusinkowi).
Wisławy Szymborskiej dzień powszedni
Na potrzeby tego artykułu przeprowadziłam małe śledztwo („zaświatowe wścibstwo” jak pewnie nazwałaby je jego bohaterka) próbując zrekonstruować dzień powszedni Wisławy Szymborskiej w mieszkaniu na Piastowskiej. To i owo udało się ustalić.
Gdy nie pisała, nie „szurała papierami”, nie organizowała kolacyjek i nie spotykała się z przyjaciółmi, czytała, a dla zabawy rozwiązywała krzyżówki. Szczególną namiętnością darzyła jolki w „Gazecie Wyborczej”. Raz do roku na kilka dni zmieniała mieszkanie w arenę robót ręcznych i kleiła wyklejanki.
Lubiła jazz, zwłaszcza Ellę Fitzgerald, ale po śmierci Kornela Filipowicza sama już nie słuchała muzyki.
Wisława Szymborska nie korzystała z komunikacji miejskiej. Spacerowała, a dla niepoznaki przed wyjściem z domu zakładała kamuflaż: wielkie okulary (do zobaczenia w „Szufladzie Szymborskiej”). Jedną z jej stałych marszrut były wyprawy na bazarek na Placu Nowowiejskim. Przepytałam w związku z tym sprzedawców i tak, Wisławę Szymborską wciąż pamiętają.
W okolicznych małych księgarniach zaopatrywała się też w kolejne lektury nadobowiązkowe. Ulubione powieści „Klub Pickwicka” i „Czarodziejska góra”.
Chętnie chodziła do kina. Ulubieni reżyserzy to Federico Fellini i Woody Allen.
Zdarzało się, że śniły jej się wiersze.
Teraz najważniejsze: jakim cudem nocowałam u Szymborskiej?
(I czy ty też możesz? SPOILER: możesz!)
Co prawda mieszkanie Wisławy Szymborskiej po remoncie jest czymś w rodzaju domu pracy twórczej, , a ja rezydentem literackim nie jestem (o co niektórzy mnie podejrzewali, gdy w mediach społecznościowych podzieliłam się zdjęciem z home office w kuchni WS; nawiasem mówiąc to podejrzenie okrutnie mi schlebiło!).
Nie mam też legitymacji Związku Literatów Polskich (czy takie coś jeszcze istnieje?), nie wydałam książki. Nie jestem żadnym Michałem Nogasiem, Filipem Springerem ani Małgorzatą Rejmer tego świata (dobór nazwisk nieprzypadkowy: wszyscy już nocowali u Noblistki), a z literaturą mam tyle wspólnego, że ją czytam (dla przyjemności).
A wyliczam wszystko to by wykazać, że mieszkanie Wisławy Szymborskiej otwarte jest również dla wielbicieli poetki bez zasług na niwie kultury. Można wynająć je na literacki weekend, można zostać dłużej. Lokum uzbrojone jest po zęby w sprzęty AGD, talerze, pościele, ręczniki, wygodne łóżka itepe. Nie ma telewizora, jest za to radio i Internet. Miejsce postojowe na grodzonym podwórku przy bloku w pakiecie. Do biedry idzie się 5 minut, na przystanek tramwajowy tyle samo, na Rynek dobre pół godziny, przy okazji można obkolędować pozostałe mieszkania Wisławy Szymborskiej w Krakowie.
Szczegóły, terminy, rezerwacje – wszystko do ustalenia bezpośrednio z Fundacją Wisławy Szymborskiej.
➙ Przeczytaj również: Tu robi się sztukę! Przewodnik po pracowniach artystycznych Krakowa.
PS
Za zaproszenie do mieszkania Noblistki kłaniam się nisko Fundacji Wisławy Szymborskiej, szczególnie zaś dziękuję Panu Michałowi Rusinkowi za poświęcony czas i „home tour”.
Pisząc tekst korzystałam z:
- „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej” Michał Rusinek, Wydawnictwo Znak, Kraków 2016.
- „Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej” Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.
Obie książki mocno polecam!
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej