Wrocław szlakiem szaletów. Okolice Krakowa śladem planu 6-letniego. Polska tropem księgarń, sanatoriów, muzeów, duchów i przemysłu. Dziwne przewodniki polecają się na czasy kryzysowe, gdy wszystko mówi zostań w domu, ale serce rwie się w drogę.

(Tak, to o mnie)

Ostatnio, by umilić sobie narodową kwarantannę, enty raz obejrzałam „Nagą broń” (jest na Netflixie) i w tejże „Nagiej Broni” jest taka cudna scena, co tu pisać, miłosna.

A piszę o tym nie dlatego, że liczę iż użycie słowa „sex” podniesie mi blogowe statystyki (i podupadłe cokolwiek w związku z tym morale). Nie. I nie chcę też wyjść na czarnowidza, ale coś mi mówi, że przez najbliższe tygodnie (oby nie miesiące) jedyne podróże na jakie mamy szanse będą jak ten seks w „Nagiej Broni”. Czyli w głąb siebie lub palcem po mapie.

I ja w sprawie tego drugiego się zgłaszam. Z listy pomysłów na tak zwane zaś wyciągnęłam temat, który chciałam podjąć już dawno temu, tylko okoliczności ku temu nie skłaniały. No ale teraz, gdy wszyscy zbiorowo (choć w pojedynkę) uprawiamy siedzenie na dupie w domu, poczułam, że to jest ten moment.

Będzie zatem o najdziwniejszych, najciekawszych i najbardziej kuriozalnych przewodnikach turystycznych po Polsce w moim księgozbiorze

Żadnych Lonely Planet i innych bedekerów tego pokroju (nudne strasznie). Gustuję w wydawnictwach innego rodzaju i wbrew temu co sobie myślicie służą mi głównie do celów rozrywkowych.

Odkryłam, że mało co tak mnie odpręża jak wieczorek na kanapie z przewodnikiem (i lampką wina dla pogłębionego relaksu). Kartkuję, podczytuję, przeglądam, sprawdzam gdzie to jest i jak tam dojechać i co w międzyczasie się zmieniło, w myślach planuję kolejne wycieczki. A potem kładę się spać z rozkosznym poczuciem, że właśnie wróciłam z wyprawy.

Na mnie działa.

AAAA po więcej inspiracji czytelniczych KLIK TUTAJ.

Przewodnik Zdrojowo-turystyczny

Faworyt wśród dziwnych przewodników to „Przewodnik zdrojowo-turystyczny” pod redakcją Henryka Piotrowskiego

Czysty przypadek: przewodnik znalazłam myszkując w dziale przecen ulubionej księgarni internetowej. Dorzuciłam do koszyka, bo kosztował grosze, a w dalszej kolejności byłam ciekawa jak prezentowały się możliwości turystyczne w Polsce lat trzydziestych. No i wpadłam jak śliwka w kompot. Również dlatego, że mam pociąg do uzdrowisk, a te w przewodniku grają pierwsze skrzypce. Omawiane są też „stacje klimatyczne”, „zdrojowiska” i „letniska”, a by kuracjuszom się nie nudziło również godne zwiedzenia zabytki i osobliwości okolicy.

Do tego dziesiątki fotografii – interesujących nie tylko krajoznawczo. Na przykład zamek Czorsztyn to stercząca nad Dunajcem rachityczna ściana (jak wygląda teraz zobaczcie tutaj), a gimnastyka panów w Zakładzie Leczniczym „Jaworze” jak obóz integracyjny korpomenadżerów.

Przewodnik zdrojowo-turystyczny

Reprint oznacza, że przewodnik wewnątrz jest kropka w kropkę jak wydanie z 1934 roku. Pełno jest więc staroświeckich nazw przypadłości (niemoc płciowa, zołzy, niedowład histeryczny czy wiąd rdzenia pacierzowego – nawiasem mówiąc wszystkie te dolegliwości kurowano w Busku) i instytucji pokroju Pierwsze Polskie Towarzystwo Kąpieli Morskich – pracowałabym!

No i reklamy. Na łamach „Przewodnika zdrojowo-turystycznego” obok hoteli i pensjonatów, balsamu stosowanego w cierpieniach dróg oddechowych czy kursów maturycznych, reklamują się m.in. toruńskie wodomierze (WTF?), miejska cegielnia we Włocławku (z własną bocznicą kolejową!) i rzeźnia w Chojnicach.

Dziwne przewodniki turystyczne. Przedwojenna reklama rzeźni

Jednak bomba wybuchła, gdy odkryłam, że moje rodzinne miasteczko przed wojną było cenionym letniskiem. Takim kurorcikiem z zakładem przyrodoleczniczym (kąpiele rzeczne w romantycznej Drwęcy), parkiem (obszerny i malowniczy), dwoma pierwszorzędnymi hotelami, kawiarniami oraz bardzo dogodnym połączeniem z Warszawą, rzecz jasna pociągiem. Tylko smutek, że dziś prócz (zdziczałego) parku reszta tej wyliczanki to pieśń przeszłości.

Przewodnik można kupić np. tutaj.

Uzdrowiskowego bzika dokarmiam też kolejnymi przewodnikami

Oba są z lat siedemdziesiątych. „Uzdrowiska polskie” ukazały się w 1973 roku, a „Uzdrowiska dolnośląskie i ich okolice” Ossolineum wydało w 1975 roku. Mój egzemplarz wycofano z biblioteki w Kutnie. Oba są też interesującym źródłem wiedzy o podróżach po Polsce w czasach Gierka.

Pierwszy to coś dla sanatoryjnych freaków. „Uzdrowiska polskie” są pozbawione grama dowcipu, do bólu praktyczne. A obok wskazań leczniczych, dojazdu, możliwości noclegowych i gastronomicznych w zakładach żywienia, skrupulatnie wyliczają też łączne ilości miejsc w kinach, amfiteatrach i kawiarniach, co jak wiadomo jest wiedzą niezbędną każdemu kuracjuszowi.

dziwne przewodniki turystyczne po Polsce

(uwierzycie, że płuca leczono w sanatorium „Węgiel Brunatny”? true story z Kołobrzegu)

„Uzdrowiska dolnośląskie i ich okolice” to inna bajka. Bajka mniej zorientowana na przyziemne detale, w której sanatoria są – ważnym, ale jednak – pretekstem do prezentacji okolicznych miasteczek i zabytków. I pisząc te słowa pomyślałam, że fajnie byłoby przejechać się po Dolnym Śląsku ich śladem.

Jednak w temacie bycia przewodnikiem po terminie nic równać się nie może z kolejnym okazem.

Przewodnik kuriozalny: „50 wycieczek po ziemi krakowskiej” dr Józef Staśko

Prawdziwy rarytas w moich zbiorach, wyszperany w cudnym Antykwariacie Abecadło. Skromny przewodniczek (40 stron) ukazał się na zlecenie Komitetu Rodzicielskiego I Liceum T.P.D. (Towarzystwa Przyjaciół Dzieci?) w Krakowie nakładem (niespodzianka!) Wydawnictwa Literackiego. Ale to jest mniej istotne, ważna jest data wydania: 1955 roku, schyłek stalinizmu w Polsce. Robi się ciekawie? To czytajcie dalej.

Na pierwszy rzut oka niewinna broszura jest zbiorem pomysłów na jedno- i kilkudniowe wycieczki szkolne w okolice Krakowa. Interesująco robi się, gdy wczytamy się we wstęp:

podróże po Polsce w latach pięćdziesiątych

By nie być gołosłownym podrzucam kilka smakowitych cytatów ukazujących jak prawilnie zwiedzało się Polskę w czasach stalinizmu.

„Kostrze [dziś część Krakowa; ZJ], uboga wioska, domy nędzne, wilgotne, płoty kamienne, brak dobrej wody, sadów, ogródków. Oto pozostałość z czasów kapitalistycznych”. (s. 6)

„W Libertowie zgłaszamy się do kierownika spółdzielni, który może wygłosić pogadankę i oprowadzić po zabudowaniach gospodarczych. Tu mamy przykład przeobrażenia się wsi krakowskiej w ustroju socjalistycznym„. (s. 7)

„Jaworzno jest miastem robotniczym wysoko uprzemysłowionym. W ramach Planu 6-letniego rozbudowuje się wszystkie istniejące tu zakłady, a więc kopalnię węgla, elektrownię (…) oraz kolonię robotniczą o 1500 izb mieszkalnych. Plany oparto na pomocy i wzorach ZSRR”. (s. 12)

I dalej: „Idąc pieszo przez okolice Jaworzna, młodzież nasza poznaje najlepiej, co to jest krajobraz przemysłowy. Dziesiątki kominów fabrycznych, przewody wysokiego napięcia, biegnące przez piaski i lasy sosnowe liczne tory kolejowe i gościńce, gęsto skupione osiedla ludzkie – to wszystko przemawia więcej niż książka”. (s. 13)

(Tymczasem Jaworzno wcale nie jest upiornym miastem, jakim chciano uczynić go w planie sześcioletnim).

dziwne przewodniki po Polsce

„Wycieczki koleją w okolice Krakowa” Julian Zinkow (rok wydania 1982)

Kieszonkowe wydanie z czasów niedoborów wszystkiego. Oszczędzono nie tylko na kleju (rozpada się od patrzenia), ale nawet na rozmiarze czcionki (większą produkuje się ściągi). Na okładce król polskich torów – legendarny EN57 pseudonim „kibel”. Wewnątrz blisko trzydzieści pomysłów na mikrowyprawy koleją w okolice Krakowa, z czego ponad połowę nadal można powtórzyć. Nieźle!

Książkę mam w kolekcji od dawna (nawiasem mówiąc wyszperałam ją na półce z bookcrossingiem), ale Julian Zinkow to moje niedawne odkrycie. Pan autor był kimś w rodzaju guru lokalnego krajoznawstwa, popełnił kilkadziesiąt przewodników po ziemi krakowskiej, a moje „Wycieczki koleją…” to zdaje się wydawnictwo najskromniejsze pośród nich. Kolejne wypożyczyłam rzutem na taśmę przed zamknięciem bibliotek z okazji zarazy. I coś mi mówi, że w tym roku zrobię z niej intensywny użytek, również praktyczny.

A tutaj znajdziesz wypróbowane przeze mnie pomysły na wycieczki w okolice Krakowa.

Przewodniki ezoteryczne (poniekąd)

Miałam kiedyś zajawkę na czytanie o duchach i nawiedzonych miejscach i z tamtego czasu pochodzą dwa kolejne bedekery: jeden bardziej do czytania, drugi bardziej do używania.

Turystyka ezoteryczna. Przewodniki po nawiedzonych zamkach

„Duchy polskie” Bogny Wernichowskiej i Macieja Kozłowskiego

To ten przewodnik bardziej do czytania, choć wskazówki gdzie zjeść, zatankować (!) lub przenocować też są. Tyle że trochę nieaktualne, bo z 1983 roku.

Tytuł wiele wyjaśnia: chodzi o duchy, zjawy i zjawiska nadprzyrodzone na krajowych zamkach – bardziej nawiedzonych niż się zdaje. Żeby nie było tak do końca ezoterycznie, to białym damom, zbrodniczym mopankom i innym duszom potępionym towarzyszy historia obiektu i jego współczesne losy. Poza tym dobrze się to czytało, ale tak było z każdą książką Bogny Wernichowskiej, którą miałam w ręce.

 „Wakacje z duchami. Przewodnik Polityki po zamkach-hotelach” Joanna i Artur Podgórscy

Gdy kiedyś napiszę własny przewodnik, to chcę, żeby był jak ten. Pełen pomysłów na zwiedzanie poza popularnymi szlakami, ciekawostek i kulturalnych smaczków. No i z biglem napisany.

Tę wspaniałą rzecz wydała „Polityka” w 2007 roku. Punktem wyjścia każdej z wycieczek w Polskę jest zamek, w którym można przenocować oraz przy odrobinie szczęścia (pecha?) spotkać się z jakąś zjawą. A potem hajda, ruszamy zwiedzać okolicę i tutaj chylę czoła przed Joanną i Arturem Podgórskimi, którzy odwalili kawał świetnej roboty. „Wakacje z duchami” to sto parędziesiąt stron, które inspirują bez frazesów, przewodnikowego sztywniactwa i przesady w datach i faktach. Zdradzają dokładnie tyle ile potrzeba, by człowiek chciał zaraz ruszyć ich śladami.

dziwne przewodniki. Fontanny i muszle - przewodnik po toaltach publicznych Wrocławia

Najdziwniejszy wśród dziwnych przewodników: „Fontanny i muszle. Przewodnik po wrocławskich szaletach” Tomasz Żarnecki, Małgorzata Kulik, Konrad Góra 

Widzieli takie dziwo?

Zanim jednak żachniecie się, że meh, co to za pomysł zwiedzać miasto szlakiem toalet publicznych (i że bez pilnego powodu bywać w nich nie macie zamiaru), spieszę donieść, że Wrocław jest miastem, który pochwalić się może szaletami zabytkowymi, poniemieckimi, interesującymi również architektonicznie.

(które zapisały się także w historii literatury polskiej, zainteresowanych odsyłam do „Lubiewa” i „Zbrodniarza i dziewczyny” Michała Witkowskiego).

„Fontanny i muszle” są – jak piszą autorzy we wstępie – przewodnikiem po mieście, ale zwiedzanym niejako przy okazji. Im samym zajęło to tygodnie, a tropienie miejskich klozetów (czynnych i nie; ciekawostka: jeden zmienił się w pizzerię, w innym funkcjonowało Kafe Szalet) na chwilę stało się głównym życiowym zajęciem.

Pozycja dla fanów turystyki alternatywnej, bardziej do oglądania niż czytania, bo tekstu tu niewiele. Troszeczkę historii, subiektywne ciekawostki, czasem jakiś klozetowy dialog. Na przykład taki:

– Jakieś dewastacje były?

– Jak ja tu jestem, to nie ma żadnych dewastacji. Jak ja tu tyle lat pracuję, to nie ma prawa! Ma prawo wejść, wyjść i spierdalać!

Rezerwaty książek - przewodnik po księgarniach kameralnych w Polsce

Kolejny oryginalny przewodnik to „Rezerwaty książek”

Nietypowy, bo proponuje zwiedzanie szlakiem kameralnych księgarń. Ta ślicznie wydana książeczka jest hołdem złożonym księgarzom prowadzącym małe, niezależne księgarnie w całej Polsce. Również w mniejszych miastach (Cieszyn, Krosno, Śrem, Koluszki i tak dalej).

Rezerwaty Książek to też strona internetowa prowadzona przez Annę Karczewską i przy okazji pewnie najlepsza baza polskich księgarni z duszą, klimatem i przemyślanym księgozbiorem.

Zobacz również najpiękniejsze księgarnie, które odwiedziłam.

Polska industrialna Paweł Klimek, przewodnik po zabytkach techniki

Tytuł najbardziej inspirującego przewodnika (przynajmniej w tym gronie) należy się książce „Polska industrialna” Pawła Klimka

Widzicie te wystające z każdej strony fiszki? Oznaczyłam nimi zabytki techniki i obiekty przemysłowe, na których zobaczeniu szczególnie mi zależy. Szczególnie to tu kluczowe słowo, bo rada byłabym wybrać się do większości z opisanych w „Polsce industrialnej”.

(Co się już nawet parę razy udało!)

„Polska industrialna” Pawła Klimka to rzecz z gatunku: kończę czytać, rzucam wszystko i ruszam zwiedzać kopalnie, fabryki, zapory, dworce, browary, latarnie morskie i odkrywki. Co samo w sobie już jest najlepszą rekomendacją dla przewodnika, w dodatku ładnie wydanego i obfitego w inspirujące treści.

ALE! Redakcyjne niechlujstwo „Polski industrialnej” (mam wydanie z 2018 roku) woła o pomstę do nieba. Powiedzmy, że na błędy typu szyb Camp (zamiast Campi; nawet zabawnie wyszło) czy „Skrawki” zamiast „Boże skrawki” można przymknąć oko. Ale pomylić opisy (Muzeum Górnictwa Rud Żelaza z Muzeum Drukarstwa) i adresy (Elektrownia Wodna Łyna niby w Iławie, w rzeczywistości w Olsztynie) to już trochę słabo. Wkurza mnie też nadużywanie regionalizmu 'zaglądnąć’, który ujdzie w mowie potocznej w Małopolsce, ale w książkach nawet nie wypada.

Przewodnik można kupić tutaj.

Wreszcie przewodnik dla świrów takich jak ja: „1000 muzeów w Polsce”

Poukładanych alfabetycznie. Przewodnik otwiera więc Alwernia i Małopolskie Muzeum Pożarnictwa, zamyka Muzeum Miejskie w Żywcu, a po drodze od groma innych muzeów: lokalnych, tematycznych i dziwacznych.                                                        .

Pytanie: czy kiedykolwiek obiły się Wam o uszy nazwy takie jak: Muzeum Sztuki Cmentarnej (Wrocław), Muzeum Chleba (Radzionków) albo Muzeum Diabła Polskiego „Przedpiekle” (Warszawa)?

Ostrzegam jednak, że „1000 muzeów w Polsce” to przewodnik bardziej do przeglądania (dużo zdjęć) i inspirowania niż czytania. Opisy muzeów są suche jak stepy Akermanu, a w większej ilości mogą okazać się niefarmakologicznym środkiem nasennym. Uwaga: nie czytać na leżąco! „1000 muzeów w Polsce” to nie jest przewodnik poręczny ani tym bardziej lekki. Waży prawie półtora kilo, wiem bo zważyłam. Ergo nie chcielibyście, by omsknął się z dłoni.

PS Ciekawe muzea mają na blogu osobną kategorię?

Bonus: Czy wiesz, że i ja napisałam przewodnik?

A właściwie nieprzewodnik: „Kraków. Nieprzewodnik dla turystów i mieszkańców” to moje pandemiczne dziecko. Książka wyraża całą złożoność mojej fascynacji Krakowem, w którym mieszkam od dwudziestu lat (ponad) i w tym czasie zaliczyłam nieskończoną ilość uniesień i zniechęceń.

W „Nieprzewodniku” piszę o atrakcjach i zabytkach Krakowa, ale tylko tych które mnie fascynują. Jeśli te najbardziej znane – to ugryzione z innej perspektywy. Jednak pierwsze skrzypce grają miejsca mało znane. Często drobiazgi, które mijamy spacerując po Krakowie, nie zdając sobie sprawy jaka kryje się za nimi historia.

No właśnie: historia. W „Nieprzewodniku” stawiam na opowieść, nie fakty rodem z klasycznego przewodnika. Albo, o zgrozo, wikipedi.

Więcej o „Nieprzewodniku” (zawartości, kulisach powstawania i reakcjach czytelników) przeczytasz tutaj, w artykule, który mu poświęciłam.

„Nieprzewodnik” kupisz tutaj.

* Niektóre linki w tekście są afiliacyjne


Spodobał Ci się tekst? Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.


Loading
Sprawdź skrzynkę i kliknij w potwierdzający link.

DZIĘKUJĘ!