Po co jechać do Buska-Zdroju? – zapytacie. Jak to po co! Wykąpać się w piwie! Łyknąć słynnej buskiej solanki i zwiedzić zabytkowe sanatorium. A wszystko to dla zdrowotności, oczywiście.
Po jedenastu miesiącach bujania się po Polsce przyszedł czas na (zasłużony!) relaks. I tak w grudniu, na finał projektu turystyki nieoczywistej ‘12 miast w 12 miesięcy’ ląduję na Ponidziu, w uzdrowisku Busko-Zdrój.
Wycieczka do Buska-Zdroju to akt turystycznego hipsterstwa, o który sama siebie nie podejrzewałam
Albowiem skrupulatne śledztwo w blogosferze podróżniczej (i reszcie Internetu) wykazało, że do Buska-Zdroju bez dobrego powodu mało kto się nie zapuszcza (zwłaszcza w grudniu). A tym dobrym powodem w dziewięć na dziesięć przypadków jest skierowanie od lekarza. Wszystko przez buskie wody siarczkowe, solanki jodłowe i borowiny o magicznych mocach (i zupełnie niemagicznej woni siarkowodoru o natężeniu przywodzącym na myśl czeluście piekielne).
Lista dolegliwości, które buskie błota i zdroje kurują (od blisko dwustu lat!) długa jest jak litania do Ducha Świętego. Przed drugą wojną światową były to przypadłości pokroju gościec rzekomy, zołzy uporczywe/ zastarzałe/ złośliwe (niepotrzebne skreślić), chroniczna pryszczyca (!), świerzbiączka lub czyraczność, rybia łuska i grzybice wszelkiego rodzaju, wiąd rdzenia pacierzowego, niemoc płciowa, przewlekłe zapalenie nerwów czy niedowłady histeryczne.
(wykaz ów zaczerpnęłam z „Przewodnika zdrojowo-turystycznego” pod red. Henryka Piotrowskiego z 1934 roku, którego reprint kupiłam za kilkanaście złotych i to był zakup życia lub coś w tych okolicach)
W dwudziestym pierwszym wieku z grubsza chodzi o to samo, tylko terminologia bardziej przyziemna, a w każdym razie mniej pobudzające fantazję. W uzdrowisku Busko-Zdrój dziś kuruje się dolegliwości reumatologiczne, kardiologiczne, neurologiczne, dermatologiczne tudzież ortopedyczne. Czyli nic o mnie. Musiałam więc znaleźć sobie inny pretekst do wycieczki.
I znalazłam: kąpiel w piwie!
Czytaj również: Wiedzieliście, że w Krakowie też jest uzdrowisko? (ale na szczęście nie leczy chorób płuc)
Okazuj się, że wcale nie trzeba jechać do Czech by wykąpać się w piwie
Nie trzeba też wydawać miliona monet w SPA. Wystarczy pojechać do Buska. Sekwencja działań jest następująca:
- Dodzwonić się do działu planowania zabiegów (udało się za trzecim podejściem).
- Zarezerwować termin.
- Spakować ręcznik.
- Dojechać do Buska-Zdrój (niezmotoryzowani tylko busem; z Krakowa podróż w jedną stronę pożera ok. 2 godzin i teoretycznie kosztuje 20 złotych, ale bilety kupowane za pośrednictwem e-podróżnika z kilkudniowym wyprzedzeniem są sporo tańsze).
- Stawić się w dziale planowania zabiegów i cierpliwie poczekać, aż znajdą twoją rezerwację (‘Nie wiem o co chodzi, nie ma tu takiej rezerwacji. O, jest!’).
- Opłacić zabieg (za 15 minut kąpieli w piwie sanatorium Busko-Zdrój kasuje 35 złotych; można płacić kartą).
- Znaleźć odpowiedni gabinet (sanatorium Marconi mogłoby zagrać labirynt Minotaura).
- Rozebrać się do rosołu i…
Domyślcie się co dalej, a jeśli się nie domyślacie, to:
Kąpiel w piwie FAQ
Wszystko, co chcieliście wiedzieć o moczeniu się w piwie, ale nie mieliście kogo zapytać. Odpowiadam ja.
Po co kąpać się w piwie (skoro można je po prostu pić)?
By być pięknym i gładkim.
Bo kąpiel w piwie = kąpiel w witaminach (B1, B2, B5, B6, B12, kwas foliowy, niacyna, biotyna) plus piwna pianka.
Bo to czysta (ha, ha) przyjemność.
Która w dodatku relaksuje (potwierdzam!), odmładza (hm, po jednym razie trudno wydać kategoryczny sąd), odżywia skórę (true) i – to jest hit – pomaga zredukować tkankę tłuszczową. A umówmy się, że od picia piwa jeszcze nikt nie schudł.
Skąd bierze się piwo w wannie?
Z butelki.
A mówiąc serio, to do wanny (prócz gorącej wody) trafia specjalne piwo kąpielowe. Trzy litry na jedną kąpiel (to jest 15 minut odmaczania). W Busku-Zdrój leją piwo kąpielowe z Browaru Witnica.
Czy piwo w wannie nadaje się do picia?
Tak, piwo kąpielowe nadaje się do spożycia, ale ja bym go jednak nie piła (przynajmniej z wanny, bo co to za radość pić piwo rozcieńczone z wodą?)
Czy od kąpieli w piwie można się upić?
Bardzo, bardzo mało prawdopodobne. Nie, w sumie niemożliwe.
Czy po kąpieli w piwie się śmierdzi?
Yyy, nie. Nie powiem, żebym się tego trochę nie obawiała, bo było nie było do Buska Zdroju przyjechałam zbiorkomem i zbiorkomem miałam zamiar wrócić. Ale, it’s official, po kąpieli w piwie piwem się nie śmierdzi. Potwierdził to niezależny test organoleptyczny (czytaj: mąż mnie obwąchał). Wstydu więc nie ma, tym bardziej, że po takiej kąpieli w piwie nie bierze się prysznica (zniweczyłby wszystkie pozytywne skutki).
A jeśli nie kąpiele w piwie, to co robić w Busku-Zdrój?
Atrakcje turystyczne Buska-Zdrój? Szału nie ma, oględnie mówiąc.
(A w grudniu to już w ogóle.)
Ale tak ma być! Ostatecznie Busko-Zdrój to miejscowość uzdrowiskowa. Kuracjusze mają się tu kurować, w czym nie przeszkodzi im ani nadmiar podniet (szczytem których będą – a jakżeby inaczej – dansingi!).
Ale to też nie tak, że turysta nie ma w Busku-Zdrój czego szukać. Gwoździem programu zwiedzania jest, rzecz jasna, zespół budynków zakładu przyrodoleczniczego. A właściwie buskie łazienki, buski dom zdrojowy, czyli mówiąc po ludzku zabytkowe sanatorium Marconi (pierwsza połowa dziewiętnastego wieku; projekt Henryka Marconiego, którego budynki oglądałam w Radomiu).
Z zewnątrz sanatorium Marconi wygląda dumnie (kolumnady!), ale to jest nic w porównaniu z wrażeniem jakie robi westybul. Wewnątrz (gdy już złapiesz dech z wrażenia i obfitości H2S) czeka pijalnia wód zdrojowych (szumna nazwa kilku kranów, ale konsumpcja do własnego naczynia darmowa, przy czym walory zdrowotne nie idą w parze ze smakowymi, tak tylko ostrzegam), sala koncertowa i sklepik z uzdrowiskowymi specyfikami (kosmetyki, wody mineralne, a nawet miody).
Park Zdrojowy daje radę nawet w grudniu. No dobrze, akurat w Busku-Zdrój spadł śnieg, który z miejsca dodaje malowniczości (pustym rabatom i łysym drzewom). Swoje robią też przechadzające się alejkami tłuste koty i ganiające po drzewach wiewiórki. No i knajpka Zakąski i Napitki, która karmi smacznie (i w niewygórowanych cenach).
Od Alei Mickiewicza powinnam zacząć wyliczankę buskich atrakcji. Albowiem to i oś miasta i trakt spacerowy łączący część zdrojową z miejską. Plus kolekcja reprezentacyjnych gmachów wszelakiej maści, pomników i rzeźb.
Busko-Zdrój ma też coś a’la rynek – Plac Zwycięstwa. Ciekawostką jest zabytkowa wieża trafo (czy tak się to nazywa?) z 1928 roku.
Na koniec drewniany kościół cmentarny św. Leonarda (siedemnasty wiek). We wtorki, piątki i soboty można bezpłatnie zajrzeć do jego wnętrza. Jasne, że byłam w czwartek.
Bonus: Polska w stężeniu 100%
Zabytki – zabytkami, uzdrowisko – uzdrowiskiem, ale nie zapominajmy, że Busko-Zdrój to (miejscami zdumiewająca) mieszanka prowincji i kurortu, tudzież miasta z letniskiem.
W Busku Zdrój spędziłam pół dnia. Wyobraźcie sobie co by było, gdybym miała więcej czasu na spacery i zwiedzanie? I nie, nie przeczę, że myśl o spaniu w którymś z buskich hoteli (jest w czym wybierać!), kąpielach w siarce i borowinowych okładach nie przeszła mi przez myśl raz lub dwa.
Gdzie spać w Busku-Zdroju?Wybrałam kilka opcji z różnych półek cenowych:
|
PS Z Buska jest już żabi skok do Pińczowa oraz maleńkiej Wiślicy, a tutaj mój subiektywny przewodnik po okolicy Buska, czyli Ponidziu. Warto się tu zatrzymać na dłużej!
Projekt turystyki nieoczywistej ’12 miast w 12 miesięcy’ właśnie dobiegł końca
Rok temu założyłam sobie, że raz w miesiącu pojadę (koniecznie transportem publicznym!) do miasta z turystycznego punktu widzenia nieoczywistego i sprawdzę, co dobrego i ciekawego czeka tam na turystę.
Jak pomyślałam tak zrobiłam, kolejno odwiedzając (a potem opisując na blogu): Kielce, Olkusz, Jaworzno, Tomaszów Mazowiecki, Jędrzejów, Będzin, Brodnicę, Radom, Dobczyce, Sosnowiec, Gliwice i Busko-Zdrój.
Brawo ja!
And guess what, każde z tych miast miało COŚ ciekawego i wartościowego dla turysty. Kupiły mnie muzea w Olkuszu i Jędrzejowie, miło rozczarował Radom, umarłam z wrażenia na widok wanny w Sosnowcu, a Tomaszów Mazowiecki i Dobczyce tak mnie zauroczyły, że mogę tam wrócić choćby i teraz. A Będzin… cóż, Będzina fanką się nie stałam, ale za to poświęcony mu wpis okazał się najbardziej dyskutowanym w historii bloga.
Ale to nie koniec. Bo lista miast, które chciałabym odwiedzić i zwiedzić rozrosła się i spuchła. Toteż w 2019 roku nie odpuszczam zwiedzania nieoczywistych miejscówek! Choć już bez formuły „raz w miesiącu”, bo ta – jednak – mi ciążyła. Ba, ’12 miast w 12 miesięcy’ prawie umarło w powijakach, bo w marcu i kwietniu nie pojechałam nigdzie (po czemu miałam pewnie jakiś dobry powód, ale teraz już nie pamiętam jaki). Ale koniec końców udało się. A dumna z siebie jestem jak paw.
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej