Długo czekałam na ten moment (wszak bloga prowadzę już dobrze ponad pięć lat), ale wreszcie mam to! Zostałam patronką wystawy w lubelskim Muzeum Narodowym!
Podróże po kulturze objęły patronatem wystawę „Na Kresy po zdrowie! O uzdrowiskach w Szkle, Lubieniu, Niemirowie, Morszynie, Truskawcu i Druskienikach” w Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej – oddział Muzeum Narodowego w Lublinie.
Cieszę się, bo raz że patronować wystawie to nie byle co, a wystawie w Muzeum Narodowym to wręcz zaszczyt (i duma!). Dwa, że w głębi duszy jestem kuracjuszką, z zamiłowania testerką wód zdrojowych, a tematyka uzdrowiskowo-zdrojowa ma specjalne miejsce w moim sercu. I na blogu, czemu nie raz już dałam wyraz.
Jakże więc mogłabym odmówić patronatu nad wystawą traktującą o kresowych uzdrowiskach? Parę dni temu wybrałam się do Lublina (w którym, swoją drogą, ostatni raz byłam dwanaście lat temu), by z kuratorem Tomaszem Kubą Kozłowskim zwiedzić wystawę Na Kresy po zdrowie!
Nie będę jednak pisać o tym, że pierwsza wzmianka o uzdrowisku na ziemiach polskich pochodzi z XIII wieku. I że wielbicielem kresowych wód był Jan III Sobieski, usilnie namawiający do kuracji nimi Marysieńkę („zapuszczonym syfilisem” zaraził ją pierwszy mąż – Jan Zamoyski). Nie wiadomo czy królowa Maria Kazimiera poddała się mężowskiemu urabianiu.
Nie napiszę też o tym, że nie byłoby rozkwitu kresowych uzdrowisk bez bumu na kolej w dziewiętnastym wieku. Ani o tym, że kuracjusze Morszyna przed II wojną światową stołowali się na srebrnej zastawie (której elementy zobaczycie na wystawie).
Zamiast tego wybrałam troje bohaterów wystawy Na Kresy po zdrowie!: dwójkę kuracjuszy i pana na uzdrowiskowych włościach.
Myślicie, że kresowe sanatoria to nuda? Pozwólcie, że wyprowadzę was z błędu.
Chodzić miernie, nie jeść mózgu
Kuracjuszka nazywała się Olga Nastalówna (albo jakoś tak, bo doktor Antoni Sabatowski ma charakter pisma tyleż wystudiowany, co nieczytelny) i to tyle, co o niej wiadomo. Także schorzenie, które sprowadziło ją do Lubienia Wielkiego nieopodal Lwowa pozostanie słodką tajemnicą.
Może panna Olga cierpiała na „cukrówkę”, zaniemogła na „zapalenie nerwów”, może walczyła z otyłością, albo z „chorobą skórną grzybkową”? Wszystkie te przypadłości (i jeszcze parę innych) leczono w Lubieniu Wielkim z doskonałym skutkiem. Od lat. Zdrojowisko testował m.in. cesarz Franciszek Józef wraz ze świtą.
Wiadomo natomiast jaką dr Sabatowski przepisał pannie Oldze kurację. Na wystawie Na Kresy po zdrowie! zobaczycie jej „lekarską ordynację” – rodzaj uzdrowiskowej instrukcji obsługi. Zadziwiającej szczegółowością.
Pannie Oldze wolno było chodzić „miernie i nie szybko”. Kąpiele brać godzinę po śniadaniu i do wysokości brodawek, z zimnym okładem na sercu. Jeść chleb żytni, poziomki i wątróbkę, ale już nie leguminy ze śmietaną, płucka czy mózgi. Gryźć dokładnie, nie spieszyć się. Nie rozmawiać o chorobach i leczeniu.
I choć ordynacja o tym milczy, wiadomo też że pannę Olgę codziennie stawiano na wagę. W kresowych uzdrowiskach masa ciała kuracjuszy podlegała ścisłemu zarachowaniu.
Sanatorium miłości
Tradycja chce, że to Stanisław August Poniatowski namaścił Druskieniki na uzdrowisko. Wydany w 1934 roku Przewodnik Zdrojowo-Turystyczny nazywa je „zakładem leczniczego stosowania słońca, powietrza i ruchu”. Tam gdzie nie pomagały kąpiele rzeczne w Niemnie i „naświetlania na obnażoną skórę” słońcem, w sukurs przychodziła borowina (kopana w okolicznych lasach) i radoczynne solanki.
No i VIP-y. Kto chciał zdrowotne kuracje połączyć z ogrzaniem się w blasku krajowych sław i notabli wybierał Druskieniki. A nuż w łazienkach minąłby się ze Stanisławem Moniuszką, w rozbieralni spotkał Elizę Orzeszkową, a na plaży Juliana Tuwima.
Jednak tytuł króla bywalców sanatorium w Druskienikach należy się Józefowi Piłsudskiemu. Marszałek nigdy nie krył się ze słabością do tego kresowego zdroju, ale nad Niemen przyjeżdżał nie tylko dla zdrowotności. Długo podejrzewano, że młodsza o blisko trzydzieści lat doktor Eugenia Lewicka była ostatnią miłością Piłsudskiego, ale niedawno odkryta korespondencja temu przeczy.
Lewicka była prekursorką medycyny sportowej, stała na czele zakładu leczniczego w Druskienikach. Piłsudski był jej pacjentem. Wyleczyła go z przeziębienia. Zażyłość udawało się trzymać w tajemnicy przed opinią publiczną. Do czasu, gdy para wybrała się zimować na Maderze. Prasę obiegły wówczas zdjęcia Piłsudskiego w towarzystwie kobiety, która nie była ani jego żoną, ani córką. Lewicka nie wytrzymała gęstniejącej wokół niej atmosfery. Pół roku później popełniła samobójstwo.
Czy to przypadek, że w poświęconej Druskienikom części wystawy Na Kresy po zdrowie! pierwsze skrzypce gra łóżko (oraz fotografia zrelaksowanego marszałka w pozycji leżącej)?
Łóżeczko w sumie. Krótkie i wąskie, przykryte kolorową kapą. Na podobnym skromnym mebelku sypiał podczas druskiennickich turnusów Józef Piłsudski.
Naftusia
American Dream wersja galicyjska – studium przypadku na przykładzie Romualda Jarosza. Dzieciństwo w Kalwarii Zebrzydowskiej, studia na Wydziale Prawa UJ. Potem posada urzędnika w Towarzystwie Wzajemnych Ubezpieczeń. Awans na kierownika placówki, ale w Drohobyczu. Okolica to naftowe eldorado, Jarosz sprzedaje polisy ubezpieczeniowe szybów. Dorabia się kroci. Nadwyżkę inwestuje – w 1911 roku kupuje uzdrowisko w Truskawcu.
A Truskawiec ma coś, czego nie ma żadne inne zdrojowisko – unikat balneologiczny o wdzięcznej nazwie Naftusia. Wodę w smaku podłą, moczopędną i śmierdzącą naftą, ale co z tego skoro nie mającą sobie równych w „cierpieniach dróg moczowych” (o czym mógłby zaświadczyć walczący z kamicą kuracjusz Truskawca Bruno Schulz).
Romuald Jarosz okazuje się urodzonym menedżerem. Nie tylko uzdrowiska, które pod jego zarządem rozkwita (właściciel co rano osobiście wszystkiego dogląda). W dwudziestoleciu międzywojennym Truskawiec staje się jednym z najpopularniejszych krajowych zdrojowisk. Ale Jarosz na tym nie poprzestaje – przez dwadzieścia dziewięć lat będzie burmistrzem Drohobycza. A gdy umrze (w środku kadencji) pożegnają go pogrążone w bezdennym smutku tłumy.
Kuracjuszy do Truskawca przyciąga nie tylko Naftusia (oraz takie dobrodziejstwa jak „kąpiele ze szlamu szybowego słonego”). Łatwo tu było dojechać z całej Polski (kursują nawet wagony sypialne), sezon trwał cały rok (latem kąpiele i plażowanie, zimą narty), a w kwaterach można było przebierać.
W Truskawcu działało blisko 300 pensjonatów i willi. „[D]obrze urządzone, czyste, (…) bywają odnajmywane wraz z pościelą, usługą i oświetleniem elektrycznym, bez przymusowego stołowania się” – reklamował wspomniany już Przewodnik Zdrojowo-Turystyczny.
Tam gdzie wielka popularność, rodzi się też poletko do nadużyć. Już w 1909 przybyszy do Truskawca ostrzegano przed „obałamuceniem” przez niesumiennych woźniców, opłaconych przez właścicieli gorszych willi, by dyskredytowali te lepsze.
Brzmi znajomo?
Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej – trochę jest, a trochę go nie ma
Należy się też słówko na temat przestrzeni, w którym zobaczycie wystawę Na Kresy po zdrowie!
Wystawę bowiem ogląda się w dawnym pałacu Lubomirskich (w dziewiętnastym wieku przebudowanym przez Henryka Marconiego – projektanta wspaniałego kompleksu sanatoryjnego w Busku Zdroju). Jego marmurowe klatki schodowe jeszcze niedawno szlifowali studenci Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. A teraz pierwsi zwiedzający nowy oddział Muzeum Narodowego w Lublinie.
Ten moment fachowo nazywa się „muzeum w organizacji”. Bo Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej nie ma jeszcze wystawy stałej, a Na Kresy po zdrowie! to pierwsza wystawa czasowa.
Przestrzeń też jest taka pomiędzy, co dodaje wystawie szczególnego klimatu. Jeszcze nie muzeum, już nie uczelnia, trochę ogołocony z wyposażenia pałac. Smakowite detale architektoniczne co i rusz wyłaniają się spomiędzy eksponatów.
Idźcie i zobaczcie ten moment przejścia, bo w niedalekiej przyszłości Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej czeka reorganizacja przestrzeni. Więcej o nim przeczytacie tutaj.
Na Kresy po zdrowie! – zwiedzanie
1 lipca – 31 października 2022
Plac Litewski 3, Lublin
Godziny wejść:
- Wtorek – piątek: 10.00 i 16.00.
- Sobota – niedziela: 11.00.
Wystawę zwiedza się z przewodnikiem, co zajmuje około godziny.
Bilety najlepiej kupić online na stronie bilety.mnwl.pl.
PS pisząc artykuł korzystałam i cytowałam Przewodnik Zdrojowo-Turystyczny pod redakcją Henryka Piotrowskiego. Pisałam o nim więcej w artykule 11 najciekawszych, kuriozalnych i dziwnych przewodników turystycznych.
Przydało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej