Jedenaście wspaniałych atrakcji Górnego Egiptu, z których żadna nie jest piramidami (albo Sfinksem).
Bo święta zasada bloga brzmi: nie piszę o tym, czego nie widziałam (nie przeżyłam, nie przeczytałam etc). Dlatego, choć będzie mowa o najciekawszych atrakcjach Egiptu, w artykule nie pojawią się piramidy i inne zabytki północnej doliny Nilu. Słowo harcerza (którym co prawda nie byłam), że wrócę do Egiptu i to uzupełnię. Bo Egipt złapał mnie na wędkę.
A wtedy ten tekst będę mogła zatytułować największe atrakcje Egiptu, które trzeba zobaczyć. I nie będzie w tym ani grama przesady.
Ale i bez piramid mam co opisywać, a wy co zwiedzać w Górnym Egipcie (który, dla zmylenia wroga, rozciąga się od Luksoru aż po Abu Simbel leżące przy granicy z Sudanem).
Jeśli czytaliście mój poprzedni artykuł, to wiecie że zwiedzanie Egiptu wskakuje na wyższy poziom przyjemności, gdy połączy się je z rejsem po Nilu. Ba, dla mnie starożytne zabytki były miłym dodatkiem do statku. Chylę przed nimi czoła, ale… rejs wygrywa.
Ale zostawmy już ten Nil. Przedstawiam atrakcje Górnego Egiptu, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Moją top jedenastkę miejsc, które warto zobaczyć na południu kraju.
Świątynia w Karnaku – jedna z największych atrakcji Egiptu (dosłownie i w przenośni)
Według naszego przewodnika 10% zabytków świata jest w Luksorze. Hmm, a ja myślę, że kolega przeszacował. Ale! Nie ulega kwestii, że Luksor nafaszerowany jest zabytkami jak indyk na święto dziękczynienia.
Przy czym rekordowym kawałkiem nadzienia jest Karnak – wręcz nazywany największym kompleksem świątynnym świata. Akurat w to mogę uwierzyć, bo zespół sakralny ku czci bogów Amona i Chonsu oraz bogini Mut zajmuje ponad 100 hektarów. Jego budowa trwała jakiś tysiąc lat (!!!), a w czasach panowania Ramzesa II kompleks obsługiwało osiemdziesiąt tysięcy osób.
Piorunujące wrażenie robi zwłaszcza sala hypostalowa w świątyni Amona – 134 kolumny wielkie jak baobaby. Najwyższe mają 21 metrów wysokości. Tyle, co pięciopiętrowe bloki. Same podstawy sięgały mi do połowy biodra.
Cudowna sceneria, bardzo romantyczna. Spacerując w cieniu olbrzymek wyświetlała mi się w tyle głowy scena z nieistniejącego filmu o parze dziewiętnastowiecznych kochanków, którzy w sali hypostalowej bawią się w chowanego. By w końcu, przy obelisku Hatszepsut albo jeszcze lepiej przy skarabeuszu-gigancie (wokół którego przewodnik namawiał nas do biegania), skraść sobie całusa.
Tylko, że w dziewiętnastym wieku Karnak miał się fatalnie. Zrujnowany i zasypany na wysokość kilku metrów. Pierwsi turyści zwiedzali na dziko tylko to, co wystawało z piasku. I zostawili coś po sobie – bazgroły. Nasi rodacy też. Na jednej z kolumn niejaki K. Wróblewski upamiętnił swój pobyt w 1850 roku.
Świątynia Luksorska
Jeżeli mielibyście odpuścić zwiedzanie, którejś z opisanych w tekście świątyń, to ja proponuję ominąć właśnie Luksorską. To ciekawe miejsce, ale nie ma „tego czegoś” co reszta. Nie pchałabym się do niej zwłaszcza za dnia, ale świątynię Luksorską można zwiedzać także po zmroku i to jest akurat super opcja.
Kompleks jest raczej symbolicznie podświetlany. Nie sprzyja to podziwianiu reliefów, ale klimatowi owszem. Jeszcze bardziej niesamowicie robi się, gdy (względną jak na Luksor) ciszę przerywa wieczorna modlitwa (dla nieobeznanego z arabskim ucha brzmiąca jak dramatyczne zawodzenie) z meczetu Abu al-Haggag na terenie świątyni. Meczet wybudowano powyżej poziomu świątyni (prowadzące donikąd drzwi na wysokości drugiego piętra są tego wymownym dowodem). Jak w Karnaku, i tu przed nastaniem archeologów wszystko zasypane było metrami piachu.
Osobliwością świątyni Luksorskiej jest obelisk wykuty dla Ramzesa II. Gdzie się podział drugi do pary? A stoi w Paryżu na Place de la Concorde. Francuzi dostali go w prezencie (serio!), a operacja transportowania ważącego ponad 200 ton kawału granitu trwała wieki. Obelisk wpierw załadowano na kilkanaście statków, a potem czekano na doroczny wylew Nilu. Dziś by się nie doczekano, bo od czasu budowy Wielkiej Tamy Asuańskiej Nil nie zalewa Egiptu.
A! Świątynię Luksorską z Karnakiem łączy trzykilometrowa aleja sfinksów (a raczej to, co z niej zostało).
Dolina Królów – kolejna topowa atrakcja Egiptu
(aczkolwiek mnie trochę rozczarowała)
Luksor to pradawne Teby. Rozdzielone Nilem na dwie części: miasto żywych na wschodzie i zmarłych na zachodnim brzegu. Pierwszym faraonem, którego pogrzebano w Dolinie Królów był żyjący trzy i pół tysiąca lat temu Totmes I.
Nasuwa się pytanie, dlaczego pochówki w piramidach stały się passé? Otóż wygrał pragmatyzm. Ówcześni władcy Egiptu nie chcieli podzielić losu poprzedników, których groby w piramidach okradano.
Wykute w skale grobowce mniej rzucały się w oczy rabusiów. I nie tylko. Archeologowie odkryli dotąd 62 miejsca pochówku i nie składają broni. Ale górski kamuflaż nie ochronił Doliny Królów przed złupieniem. Z jednym wyjątkiem – odkrytym w 1922 roku przez brytyjskiego archeologa Howarda Cartera grobowcem faraona Tutenchamona.
Zabawne, że dziś faraona Tutenchamona kojarzy każdy absolwent podstawówki, ale jego sława nie wynika z zasług (bo żadnych nie miał, rządził krótko i zmarł młodo, ponoć z powodu padaczki), a właśnie z grobowca z zachowanym bogatym wyposażeniem. Gdy Carter go odkrył, nie było nawet do końca wiadomo, co to za jeden ten Tutenchamon.
Niestety dla zwiedzających, artefakty z którymi pochowano Tutenchamona też zniknęły z Doliny Królów. Do Muzeum Kairskiego, ale jednak. Została tylko mumia. Wejście do grobowca jest dodatkowo płatne 300 LE (ok. 85 złotych). Moim zdaniem skórka nie warta wyprawki, tym bardziej, że w cenie podstawowego biletu do wyboru są ciekawsze i okazalsze grobowce.
Ja zdecydowałam się na zwiedzanie grobowców faraonów Ramzesa I (KV16; ma niesamowite malowidła), Merenptaha (KV8) oraz Ramzesa IX (KV6; najmniej ciekawy).
Co przeczytać przed podróżą do Egiptu?Jeżeli interesują cię współczesny Egipt, to polecam dwa reportaże: rewelacyjną „Pogrzebana. Życie, śmierć i rewolucja w Egipcie” Petera Hesslera (5 lat mieszkał w Kairze) oraz mniej obszerną (i nieco lżejszą) „Egipt: haram halal” Piotra Ibrahima Kalwasa, który dzieli się m.in doświadczeniami z życia w Aleksandrii. Wolisz poczytać o starożytnym Egipcie? Świetnie. Polecam uwadze „Wielka Piramida. Tajemnice cudu starożytności” Szymona Zdziebłowskiego oraz „Jak przeżyć w starożytnym Egipcie” Charlotte Booth. Obie w przystępny sposób tłumaczą zawiłości starożytnego Egiptu. Pro tip: podczas rejsu po Nilu świetnie się czyta „Śmierć na Nilu” Agathy Christie (a po powrocie jeszcze lepiej ogląda ekranizację). |
Świątynia Hatszepsut w Luksorze
Ze zwiedzaniem świątyni w Egipcie (czy kościołów we Włoszech albo w Polsce) jest trochę tak, że seen one, seen them all. Mówiąc wprost: są do siebie bardzo podobne. Wyjątkiem jest świątynia Hatszepsut w Luksorze. Kto raz ją zobaczy, nie pomyli jej z żadną inną atrakcją Egiptu.
A to dlatego, że świątynia Hatszepsut wygląda niesłychanie nowocześnie. Z oddali przypomina modernistyczne budowle sprzed stu lat, ale w rzeczywistości wybudowano ją w XV w. p.n.e. Trzy i pół tysiąca lat temu.
Hatszepsut to postać niezwykła. Jako pierwsza kobieta zasiadła na tronie faraona. Nasz przewodnik tytułował ją więc „faraonką”, co było tyleż urocze, co zabawne. Ale władczynią Hatszepsut była na poważnie. Wpierw władała Egiptem jako regentka, w imieniu swojego pasierba Totmesa III, a potem ogłosiła się faraonem. Totmes III nigdy jej tego nie wybaczył. Po śmierci macochy dopilnował, by o niej zapomniano.
Nakazał skuć wizerunki Hatszepsut, zniszczyć posągi, wymazać imię z kartuszy.
(Ale faraonka już za życia była ofiarą złośliwych pomówień. W grocie powyżej świątyni archeolodzy natrafili na amatorski relief przedstawiający ją w niedwuznacznej pozie z nadwornym architektem Senenmutem. Nie ma pewności, czy para faktycznie była kochankami.)
Totmes dopiął swego, Hatszepsut zniknęła. To, że zwrócono jej należne miejsce w historii jest zasługą archeologów. Także polskich. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje prof. Kazimierz Michałowski, który w 1961 roku powołał Polsko-Egipską Ekspedycję Archeologiczno-Konserwatorską. Do dziś naukowcy związani z Uniwersytetem Warszawskim prowadzą wykopaliska przy świątyni Hatszepsut, co i rusz dokonując nowych odkryć.
Deir el-Medina – wioska rzemieślników królewskich (i czarny koń atrakcji Egiptu)
Przegadałam temat z moim marudnym mężem i w tej kwestii jesteśmy zgodni – Deir el-Medina to hit wyjazdu do Egiptu. W dodatku hit niespodziewany, bo kto by spodziewał się czegoś ekscytującego w ruinach starożytnej wioski? Archeolodzy – na pewno, ale reszta już niekoniecznie.
Ale! Do Deir el-Medina nie jedzie się dla fundamentów domów, a grobowców. Z całym szacunkiem dla Doliny Królów, ale to właśnie groby w Deir el-Medina skradły im show. Są mniejsze, a prowadzące do nich korytarzyki tak wąskie i niskie, że by wejść do środka trzeba wciągnąć brzuch i zgiąć się w pół. Prawie jak Indiana Jones.
Po co te trudy? Dla malowideł na ścianach grobowców. Tak dobrze zachowanych, że wyglądają jakby namalowano je góra 35 lat temu. Tymczasem mają ok. 3500 lat. Mitologia i sacrum przeplatają się na nich ze scenkami rodzajowymi. Jak na moje oko szczególnie wiele miejsca poświęcono na nich mumifikacji, sporo też jest zwierząt. Wśród nich m.in. pawiany i diaboliczny królik (zając?) rozcinający maczetą węża.
Deir el-Medina założono w czasach faraona Totmesa I. W wiosce żyło (i to całkiem nieźle, czego dowiodły wykopaliska) kilkuset rzemieślników z rodzinami. Za dnia pracowali w Dolinach Królów i Królowych, a po godzinach wykańczali rodzinne krypty. Jedna powstawała kilkanaście lat.
W wiosce rzemieślników odkryto kilkadziesiąt miejsc pochówków, ale do zwiedzania udostępniono tylko kilka najciekawszych.
Medinet Habu w Luksorze
Wydaje się, że świat starożytnych Egipcjan był monochromatyczny. A paletę kolorystyczną ograniczały odcienie cegły mułowej, piaskowca i granitu. Tymczasem było na odwrót! By przekonać się o tym trzeba wybrać się do świątyni grobowej Ramzesa III w Medinet Habu na lewym brzegu Luksoru.
Na kolumnach i sklepieniach zachowało się mnóstwo malowideł w oryginalnych kolorach. Nie tak żywych jak w grobowcach rzemieślników, bo piasek i wiatr zrobiły swoje, ale nadal intensywnych. Wygląda to niesamowicie!
Uwaga należy się też reliefom w Medinet Habu. Na jednym zachował się wizerunek Hatszepsut, ale w świątyni pierwsze skrzypce gra Ramzes III i jego bojowa natura. W czasach, gdy panował (XIII w. p.n.e.) Egipt prowadził nieustanne wojny, a poza tym faraon musiał mierzyć się z licznymi wewnętrznymi konfliktami.
Jeśli potraktować reliefy jako rodzaj starożytnego PR-u, to Ramzes III budował tu swój wizerunek jako władcy nieustraszonego i bitnego. Walczy maczugą (wyglądającą jak kuchenna łyżka), jeździ rydwanem, a przeciwników ciąga za włosy i… kastruje (jeden z reliefów przedstawia górę obciętych członków).
Rzut beretem od Medinet Habu stoją Kolosy Memnona. Dwa ogromne posągi w rzeczywistości przedstawiają Amenhotepa III. Mylną nazwę nadali im Grecy, którzy dźwięki wydawane przez jeden z posągów zinterpretowali jako odgłosy skargi Memnona zabitego w bitwie pod Troją. Ale kolosy już od dawna milczą. Fakt: są ogromne, ale w Egipcie stoją dziesiątki (jeśli nie setki) ogromnych posągów.
Kawiarniany pro tip. W Egipcie przy okazji zwiedzania każdej atrakcji usiłowaliśmy się napić kawy. Różnie z tym bywało (złota rada: nim zamówisz kawę ustal cenę; dla nas akceptowalną było 2 dolary, a zdarzało się, że krzyczano 2-3 razy więcej, trzeba się targować), ale akurat przy Medinet Habu trafiliśmy na rewelacyjne miejsce – Café & Restaurant Maratonga. Z dobrą kawą i lemoniadą (limonka miksowana z miętą – rewelacja!), czystą toaletą i przemiłą obsługą (mówiącą po angielsku).
Świątynia Horusa w Edfu
Świątynie w Egipcie takie do siebie podobne, a jednak każdą coś wyróżnia. Świątynię Horusa w Edfu wyróżnia dach.
Zwiedzając Karnak czy Medinet Habu można nabrać mylnego przekonania, że starożytni Egipcjanie olewali dachy. I że kolumny od zarania dziejów nic nie podpierały. A to nieprawda, o czym przekonać się można zwiedzając Edfu. Tutejsza świątynia boga Horusa uchodzi za najlepiej zachowaną w Egipcie, a sale hipostalowe i sanktuarium wciąż są zadaszone.
W pełnej zakamarków świątyni panuje niezwykły klimat, mroczny, co jeszcze podbija osmolony sufit. Pożar? Nie, to Koptowie palili wewnątrz ogniska. Ci przedstawiciele jednego z najstarszych odłamów chrześcijan (ich początki sięgają 42 roku n.e. i misjonarskiej wyprawy św. Marka Ewangelisty) skolonizowali opuszczone starożytne świątynie. Mieszkali w nich, modlili się i cenzurowali wizerunki dawnych bogów. Metodycznie zdrapywali je ze ścian.
Osobliwością świątyni Horusa jest doskonale zachowane sanktuarium – najważniejszej części świątyni. W jej wnętrzu stoi wykuty z jednego kawałka granitu naos (rodzaj ogromnego relikwiarza) oraz replika barki ceremonialnej.
Świątynia Horusa i Sobka w Kom Ombo
Leżące pięćdziesiąt kilometrów na północ od Asuanu miasto Kom Ombo słynie ze świątyni 2w1 – ku czci Horusa (przedstawianego jako sokoła) oraz Sobka, czyli boga-krokodyla. Każde bóstwo miało własną świątynie z osobnym wejściem, ale połączone w jeden, spójny kompleks.
Prócz Sobka, Kom Ombo kryje jeszcze kilka osobliwości. Chyba najciekawszym elementem świątyni jest relief ze starożytnym kalendarzem. Jedyny w Egipcie. Na innym pokazano ówczesne narzędzia chirurgiczne.
Świątynię odwiedziła Kleopatra VII, co upamiętniono portretując ją w części poświęconej Horusowi. Ba, w Kom Ombo zachowała się także „wanna”, w której ostatnia królowa Egiptu miała zażywać kąpieli.
W cenie biletu zwiedza się także małą wystawę zmumifikowanych Sobków, szumnie nazwaną Muzeum Krokodyli. À propos krokodyli od czasu budowy Wielkiej Tamy Asuańskiej szanse, by zobaczyć je w Nilu spadły do zera. Ponoć z rzadka wypatrzeć je można w jeziorze Nasera (sztucznym zbiorniku wodny ciągnącym się od Asuanu aż za granicę w Sudanie).
Świątynie Ramzesa II i Nefertari w Abu Simbel
Najdalej na południe wysunięta atrakcja Egiptu, Sudan jest stąd kwadrans drogi. A jednak tłumy turystów wstają w środku nocy (my o 3:15), pakują się do autokarów i jadą prawie 300 kilometrów przez pustynię, by zobaczyć świątynie Ramzesa II i Nefertari w Abu Simbel. O co tyle krzyku?
(bo przecież nie o Śmierć na Nilu, w której Agatha Christie pięknie opisała Abu Simbel)
A o to, że gdyby nie zespół naukowców pod kierunkiem prof. Kazimierza Michałowskiego i kasa z UNESCO dziś nie byłoby, co oglądać. Budowa Wielkiej Tamy Asuańskiej skazała świątynie w Abu Simbel na zagładę. Dokumentnie zalałaby ją woda. By je ocalić, wycięto kawałek po kawałku ze skały i ponownie złożono 60 metrów wyżej. Na platformie z żelbetonu, nie najgorzej zresztą udającej skałę.
Nieźle? To posłuchajcie tego. Świątynię w Abu Simbel skonstruowano tak, aby słońce podświetlało posąg Ramzesa II (stojący 60 metrów od wejścia) dwa razy do roku: w urodziny faraona 21 lutego i w rocznicę koronacji 21 października. Starożytni budowniczowie 3200 lat temu tak to wycyzelowali, że słońce oświetlało tylko Ramzesa II, choć obok niego są jeszcze 3 posągi.
Dwudziestowieczni rekonstruktorzy nie pozostali dłużni. Zmieniło się tylko jedno – oblicze faraona rozświetla się dzień później.
Ramzes II (zwany Ramsexem) oficjalnie miał 67 żon, z którymi dorobił się wg różnych szacunków od 150 do 170 potomków. Ale ukochaną pozostała jego pierwsza żona – Nefretari, na której cześć wybudowano mniejszą świątynię w Abu Simbel. Też po pokawałkowaniu przeniesioną w nowe miejsce.
W Karnaku zobaczycie rodzinny portret pary w formie ogromnego posągu. Nefretari sięga Ramzesowi II do kolan. Ale jest przedstawiona od frontu, nie zza goleni, jak zwykło się przedstawiać małżonki faraonów.
Świątynia Izydy na wyspie File w Asuanie
Abu Simbel to nie jedyna świątynia starożytnego Egiptu, która zmieniła położenie. Podobnie sprawy się miały ze świątynią Izydy, z wyspy File przeniesioną 500 metrów dalej na Agilkię (ale nikt jej tak nie nazywa).
O ile świątynie Ramzesa II i Nefretari przeniesiono od razu, o tyle Izydy przez pewien czas zwiedzało się łódkami. I powiem wam, że gdy zobaczyłam na starych pocztówkach jak to wyglądało, poczułam ukłucie żalu, że przeniesiono ją na suchy ląd (co trwało 10 lat, do 1980 roku).
Na pocieszenie teraz też płynie się łódką. Inaczej niż motorówką lub feluką (egipską tradycyjną żaglówką) na File vel Agilkię dostać się nie można. Rejs trwa ok. 10 minut, a po drodze przepływa się między skałami Pierwszej Katarakty.
File była ważnym miejscem dla Koptów, na wyspie rezydował biskup, a świątynię zmieniono w kościoły. Swoim zwyczajem i tu Koptowie kontynuowali cenzurowanie wizerunków pogańskich bóstw. Szczególną wściekłość wzbudził w nich relief z Izydą karmiącą piersią podrośniętego Horusa. Musiało im się to skojarzyć z Matką Boską. Bluźnierstwo! Zdrapać relief to byłoby mało, więc Koptowie w miejscu głowy Izydy wyryli dziurę.
Osobliwością świątyni Izydy w Asuanie są koty. Na wyspie mieszka ich kilkadziesiąt i mają się o niebo lepiej niż ich pobratymcy z Aoshimy (o słynnej japońskiej wyspie kotów pisałam tutaj).
Bonus: Wyspa Lorda Kitchenera w Asuanie
Na koniec coś z zupełnie innej beczki. Ostatnia atrakcja Egiptu, o której chce wam napisać nie ma nic wspólnego ze starożytnością. To pamiątka ery kolonializmu, ale za to jaka urocza!
W Asuanie zawsze jest ciepło, a przez większość roku pioruńsko gorąco (w lipcu temperatury przekraczają 50 stopni). Pustynia zaczyna się na drugim brzegu Nilu. W zestawieniu z tym wyspa, której całą powierzchnie zajmuje ogród botaniczny i arboretum to jak namiastka raju.
Niewielki spłachetek gruntu na Nilu Horatio Kitchenerowi sprezentowano za zasługi w tłumieniu powstania Mahdiego w Sudanie. Pasją lorda było ogrodnictwo, więc wysepkę obsadził sadzonkami sprowadzanymi z Dalekiego Wschodu, Afryki i Indii. Kitchner zmarł, ale ogród przetrwał i dziś jest wyjątkowo urokliwym miejscem, w którym można odpocząć od upału w cieniu drzew. Rzecz w Egipcie właściwie niespotykana.
Przydało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej