Weekend last minute. W piątek wieczorem padło hasło: Czechy! Więc szybki rzut oka na mapę i już wiem, że to będzie Opawa i kraj morawsko-śląski (Moravskoslezský). Reszta potoczyła się sama: nocleg rach-ciach zaklepany, majtki spakowane i w sobotę po śniadaniu już mknęliśmy w stronę granicy.
To, że Czechy do tej pory nie pojawiły się na blogu uważam za karygodne niedopatrzenie. Nie pomnę ile razy tam byłam (do czego czynnie przyczynił się festiwal Nowe Horyzonty i pokazy filmów w Czeskim Cieszynie), ile nocy przespałam w czeskich penzionikach, ile piw wtrąbiłam i knedlików zjadłam w hospudkach.
(zdarzyło mi się nawet razu pewnego wystąpić na antenie czeskiego odpowiednika TVN24, ale o tym ciii).
Ahoj czeska przygodo!
Każdy powód, aby skoczyć do Czech to dobry powód, a weekend w Czechach to już najlepsze co można zrobić.
Ja tu widzę same plusy: blisko, ludzi umiarkowane ilości, ceny znośne, baza turystyczna dobra, a atrakcji do zwiedzania starczy na lata. W świetle powyższego sama się sobie dziwię, że nie bywam w Czechach częściej.
Ten weekend był też tak bardzo last minute, że jedynym pewnikiem był nocleg. Reszta (tak dla odmiany po wyjazdach zaplanowanych od A do, powiedzmy, W) to był full spontan i rozliczne szczęśliwe przypadki.
W drodze po prostu zadałam wujkowi guglowi pytanie o atrakcje okolic Opawy, a ten zaprowadził nas do Radunia. I tak trafiliśmy do najpiękniejszego pałacyku jaki udało mi się zwiedzić. Kiedykolwiek!
Atrakcje okolic Opawy: Zámek Raduň – cud, miód, orzeszki!
Choć na pierwszy rzut oka nic nie zapowiadało tych cymesów. Bo pałac w Raduniu (po czesku dla zmylenia przeciwnika zwany zamkiem) z zewnątrz wygląda średnio interesująco. Bryła bardziej przysadzista niż okazała (żeby nie powiedzieć nudna).
Dlatego warto wysupłać parę koron, aby zámek Raduň zwiedzić w środku. Z przewodnikiem. Po czesku (bo w innych językach tu nie prowadzają). Co będzie dodatkową (nieoczywistą – fakt i dyskusyjną – zgoda) atrakcją. Czymś w rodzaju szarady „co przewodnik miał na myśli”.
Ale to, że zrozumiesz piąte przez dziesiąte niech nie zniechęca Miłych Państwa do zwiedzania
Nie od dziś wiadomo, że liczy się wnętrze, a to w Raduniu jest po prostu pierwsza klasa. Odtworzone z troską o najmniejsze detale. Żadnych smutnych ersatzów, smętnych manekinów i zakurzonego barachła. Za to niezaliczone ilości drobiazgów z czasów, gdy Raduň był letnią rezydencją pruskiej rodziny książęcej Blücher.
I te detale! Dziewiętnastowieczny przybornik do haftu w saloniku pań, srebrne podstawki pod sztućce w jadalni. Kryształowe kieliszki, porcelana, liberia lokaja.
Cudowna biblioteka (wypatrzyłam „Kubusia Fatalistę i jego pana” i klasyczny podręcznik chorób neurologicznych Oppenheima). I gabinet pana domu w mansardzie (z biurkiem w centralnym punkcie, mnóstwem książek, martwym zwierzęciem na podłodze i obowiązkowym widokiem na włości). No cudo!
Najciekawsze jednak (moim zdaniem) wnętrza raduńskiego zamku czekają na parterze. Bo tam, z wcale nie mniejszym pietyzmem niż pańskie salony, odtworzono pomieszczenia gospodarcze, łazienkę, salonik guwernantki, pokój garderobianej i dziecięcy (niektóre zabawki dość upiorne).
Koniecznie!
Zámek Raduň – informacje praktyczne
Zwiedzanie zamku Raduň z przewodnikiem trwa ok. 60 minut i zaczyna się o pełnych godzinach.
Bilety: 150 KCZ normalny i 110 KCZ ulgowy (chociaż system jest dość skomplikowany, a z panią w kasie dogadywaliśmy po czesko-polsko-migowemu, więc nie przywiązywałabym się szczególnie do tych kwot).
W ramach biletu mieliśmy też wstęp do oranżerii i dworskiego spichlerza z małą wystawą o historii zamku. Po parku można spacerować bezpłatnie i do woli.
Jeśli nie macie czasu i chęci na zwiedzanie pałacu, to chociaż odżałujcie 40/30/110 Kč (bilet normalny/ ulgowy/ rodzinny) na oranżerię!
Bo oranżeria jest prześliczna. Neoklasycystyczna, dekadę temu odtworzona z kompletnej ruiny. Z altaną obrośniętą wisterią, cytrusami, małym rozarium. Kolekcją sukulentów. I zmutowanymi pelargoniami. Nie wiem czym oni je pędzą, ale kwiaty były wielkości grejpfrutów.
Na miejscu jest WC (płatne 5KCZ) i automat z napojami. Atrakcji dla dzieci brak. Ergo nie polecam rodzinom z młodocianą progeniturą (no chyba, że dzieci chcecie śmiertelnie zanudzić).
Uwaga 1: To jedno z tych oldskulowych miejsc, w których obowiązują kapcie (choć nas szczęśliwie ten los ominął, bo pogodę mieliśmy 10/10).
Uwaga 2: Zero oznaczeń po drodze. Google na szczęście prowadzi bez problemu. Zostawiliśmy auto na malutkim parkingu pod kościołem. Oficjalny zamkowy parking jest kawałek dalej, na końcu ulicy Ve Mlýně.
Opawa mile rozczarowała
Opawa, po której nie obiecywałam sobie niczego specjalnego, okazała się zaskakująco zielonym, ładnym i zadbanym miastem.
Pojąć nie mogę dlaczego mój papierowy przewodnik po Czechach do wizyty tu bardziej zniechęca niż zachęca, polskie internety o Opawie milczą (a to w prostej linii jakieś 5 kilometrów od granicy!) lub przedstawiają jej walory w umiarkowanych tonach.
Nie rozumiem. Opawo przepraszam cię w imieniu polskiego narodu! Bo nie zasłużyłaś na ten ostracyzm.
Gdybym tylko mieszkała bliżej to wpadałabym do Opawy na obiad z widokiem na pomnik mrówkojada. Bo u Bílého Koníčka na Dolnym Rynku karmią zacnie, porcje mają jak dla chłopa od pługa i polskie menu w bonusie.
Edit: jednak to nie mrówkojad a Opavsky Špion, czyli pomnik szpiega; autorem jest František Skála z grupy Tvrdohlaví; szpieg początkowo stał w Branie, a do Opawy sprowadził go Urząd Miasta za jedyne 900 tysięcy koron, co rzecz jasna nie przeszło bez echa.
Potem spacerkiem na kawę na tarasie Obecní dům (odpicowanego na błysk domu kultury), a wieczorem piwo w Kavárna u Divadla przy monumentalnym gmachu Teatru Śląskiego (do którego zresztą chętnie zajrzałabym na jakąś operę).
Opawa na dzień dobry dostała ode mnie +10 za to, że nie trzeba przedzierać się przez tłum i polować na wolne stoliki w knajpach. Za spokój, ciszę i niezobowiązującą atmosferę. Kolejne +10 za dużo ładnej (i zadbanej!) architektury z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Palmy w donicach dają tak z +5 do wakacyjnego klimatu.
Są też średnio udane powojenne plomby (na które spuśćmy zasłonę milczenia) oraz koszmarnie zapuszczony pawilon handlowy Slezanka na Górnym Rynku (Horní náměstí).
Architektonicznym kuriozum jest też hotel Koruna, w którym spaliśmy (ale wewnątrz jest zupełnie spoko, a śniadanko pierwsza klasa). Dla równowagi po drugiej stronie námesti Republiky piękny (i niestety opuszczony) dom towarowy Breda z lat 20. (projekt Leopolda Bauera). W chwili otwarcia Breda była największym i najbardziej nowoczesnym przybytkiem handlu w Czechosłowacji.
Atrakcje okolic Opawy: Hradec nad Moravicí – trzy zamki w jednym zamku
Kolejny dzień, kolejny czeski zamek.
Hradec na Moravici to właściwie trzy zamki w jednym: Czerwony Zamek (neogotycki, niestety akurat był w remoncie), Biały Zamek (dość niezgrabny pałac w stylu empire, wnętrza można zwiedzać) oraz pseudogotycka Biała Wieża. Plus park w stylu angielskim (jednakowoż oranżerii i parkowi w Raduniu do pięt nie dorasta).
I o ile zámek Raduň to po prostu letni pałacyk pruskich arystokratów, o tyle Hradec na Moravici to już siedziba rodowa co się zowie. Majątek znajdował się w rękach kolejnych pokoleń hrabiów Lichnovskich aż do powojennej nacjonalizacji.
A Lichnovscy byli za pan brat z artystami ze szczególnym uwzględnieniem muzyków. Jeden z protoplastów rodu był uczniem Mozarta. W pałacu koncertował Ferenc Liszt. A Ludwika van Beethovena malownicze otoczenie i szczodrość patrona natchnęła do wytężonej pracy twórczej. W Hradcu na Moravici skomponował m.in. Appassionatę (co nie przeszkodziło mu, po karczemnej awanturze i rozbiciu popiersia swego mecenas, dać nogę do Opawy).
O pobycie Beethovena w Hradcu na Moravici zresztą nie sposób zapomnieć. Jego kompozycje sączą się cichutko z ukrytego głośnika nieopodal Białej Wieży. Przyjemne to. W sumie.
Wnętrza Białego Zamku z tymi w pałacu w Raduniu równać się nie mogą. Choćby dlatego, że w Hradcu na Moravici nikt nie zawracał sobie głowy odtwarzaniem pokoi służby i pomieszczeń gospodarczych. Ale, uwierzcie mi, i tak jest na czym oko zawiesić.
Hradec na Moravici – informacje praktyczne
Znów żadnych oznaczeń po drodze. Żadnych szyldów i banerów. Ale wujek gugiel prowadzi w punkt. Na miejscu czeka płatny parking (parkomat; 10Kč za godzinę).
Za wstęp na teren zamku pobierane jest myto (kolejno 30/20 Kč). Z myta zwolnieni są Ci którzy nabędą bilet na zwiedzanie Białego Zamku.
Jest kilka możliwych tras zwiedzania. Ja wybrałam podstawową (130 Kč bilet normalny i 90 Kč ulgowy). Wejścia na określoną godzinę. Oczywiście z czeskim przewodnikiem (znów ta lingwistyczna szarada).
Zwiedzanie zajmuje ok. 70 minut, a w tym czasie ogląda się m.in. salonik dam, palarnię, pokój zabaw, gabinet i bibliotekę, sypialnię pani domu, buduar, pokój muzyczny i salę balową.
I też są kapcie!
I też nie ma atrakcji dla dzieci.
Jest za to WC oraz kawiarnia. Przy parkingu kilka dodatkowych knajp.
A po polsku Hradec na Moravici to… Grodziec Golęszycki.
Wnioski?
Czasem warto zluzować majty i dla odmiany po prostu zdać się na los. W Czechach – kraju naszpikowanym zamkami, pałacami i innymi pierwszorzędnymi atrakcjami – to działa. A jeśli ze spontanicznego zwiedzania wyjdą nici, to zawsze można pocieszyć się piwem i knedlikiem w przydrożnej hospudce.
PS A skoro już jesteś w Opawie, to może zajrzysz też do Ostrawy – jedynego znanego mi miasta, w którym zwiedzisz Wielki Piec!
wszystkie ceny stan maj 2018.
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej