Przez żołądek do serca Golub-Dobrzyń wjechał mi, choć wybrałam się tam nie jeść, a szukać śladów królewny Anny Wazówny. No i zwiedzić słynny golubski zamek.
Co zobaczyć w Golubiu-Dobrzyniu? To proste! Najpierw Zamek Golubski. Obowiązkowo z zewnątrz, niekoniecznie w środku. Potem spacer po starym Golubiu i finał w młodszym Dobrzyniu. Na pierogach!
Co o zamku w Golubiu-Dobrzyniu wiedzieć trzeba. W skrócie
Hasła wywoławcze: Czerwona cegła. Średniowiecze. Krzyżacy. Choć jak Golubski Zamek wyglądał za ich czasów nie do końca wiadomo.
Kluczowe było natomiast jego położenie: twierdza miała chronić granicę państwa zakonnego od strony Mazowsza. Wielokrotnie z powodzeniem odpierał ataki. Dopiero w drugiej połowie piętnastego wieku przechodzi w polskie ręce.
Natomiast to, co dziś się zwiedza jest wypadkową przebudowy poczynionej w siedemnastym wieku przez Annę Wazównę (średniowieczna warownia zmieniła się w renesansową rezydencję) oraz dwudziestowiecznej rekonstrukcji (niezbędnej po stuleciach sukcesywnego popadania w ruinę).
Styl eklektyczny. Miks gotyku z renesansem.
Fun facts: Kolubryna przetrwała zamach Kmicica! I teraz dożywa swych dni na trawniku przed zamkiem.
Zamek Golubski – zwiedzanie
Żeby nie było płaczu ustalmy coś od razu: Zamek Golubski z zewnątrz wygląda lepiej niż w środku.
(znacznie lepiej, jeśli mam być szczera)
Ergo opowieści przewodnika to najlepsze, co czeka na zamku.
(o ile traficie na dobrego przewodnika, bo z tym – jeśli wierzyć rozmaitym relacjom – bywa różnie; ja narzekać nie mam prawa)
I fakt, że Zamek Golubski w 2/3 to dwudziestowieczna rekonstrukcja to akurat najmniejszy problem. Gorzej, że zwiedza się wnętrza kompletnie bezstylowe, współczesne, nawet nie próbujące udawać, że jest inaczej.
W dodatku wyposażone skromnie (oględnie mówiąc), eksponatami robiącymi wrażenie dobranych z łapanki. Jakieś narzędzia tortur, trochę zakurzonych pamiątek z regionu. Zbroje, broń (wszystko kopie). Kryształowe puchary. Szkielet pi razy oko tysiącletniego Wikinga i inne owoce prowadzonych nieopodal Chełmna wykopalisk.
Cudów nie ma. To znaczy są. Cuda teoretyczne. I ciekawostki.
Dla grzesznych: cela pokutna, która odpuszcza wszystkie winy.
Dla boidudków: duch królewny Anny Wazówny.
Dla ryzykantów: końskie schody. Końskie, bo rycerze mieli nimi wjeżdżać wierzchem. Dla ryzykantów, bo kto się na nich odwróci, zarży w najmniej spodziewanym momencie.
Dla tych w potrzebie: spełniająca marzenia nisza w sypialni Wazówny. Zamkowa legenda głosi, że kto w królewskiej alkowie pomyśli życzenie ma jak w banku jego spełnienie. Co poświadczać mają wysmarowane na ścianach referencje tych, którym się spełniło.
(pożyjemy, zobaczymy jakie będą efekty)
Dla łowców kuriozów: portret konny wieloletniego dyrektora i samozwańczego kasztelana golubskiego zamku.
Zygmuntowi Kwiatkowskiemu w poczet zalet zaliczyć trzeba podniesienie zamku z ruin i wskrzeszenie tradycji turniejów rycerskich. To za jego panowania utworzono na zamku pierwsze bractwo rycerskie w nowożytnej Polsce (a Pani przewodniczka przekonywała, że i na świecie). A Międzynarodowy Turniej Rycerski od 1977 rokrocznie w lipcu odbywają się na zamkowych łąkach.
(ale czy to powód, aby tak się honorować?)
Zamek w Golubiu – informacje praktyczne
Zamek w Golubiu-Dobrzyniu zwiedza się wyłącznie z przewodnikiem.
Zwiedzanie trwa ok. 60 minut i zaczyna się o pełnej godzinie. W sezonie (1 maja – 30 września) ostatnie wejście o godzinie 18. Poza sezonem o 15.
Cennik: bilety 5/10/12 złotych. Dzieci do lat 7 wchodzą za darmo. (stan sierpień 2018)
Parking płatny 5 złotych za auto. WC płatne
Adres: ul. PTTK 13.
Na miejscu punkt z pamiątkami, restauracja (zapachy z kuchni średnio zachęcały do konsumpcji), a w górnej kondygnacji hotel.
➙ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Nowe Miasto Lubawskie – średniowieczne miasteczko w duchu slow
Jestem w Golubiu. A nie, to Dobrzyń
Golub-Dobrzyń to dwa miasta w jednym. Z wszelkimi tego konsekwencjami.
Więc są dwa rynki. Dla ułatwienia ten w Dobrzyniu nazwany placem Tysiąclecia.
Są też dwa kościoły. Dla utrudnienia oba pod wezwaniem św. Katarzyny.
(właściwie w Golubiu-Dobrzyniu kościoły są trzy, ale ten trzeci neogotycki i ewangelicki zamieniono w szkołę. Wypisz wymaluj „Another brick in the wall” Pink Floyd)
Dobrzyń to młodzieniaszek (końcówka siedemnastego wieku).
Golub w tym związku jest starszy.
I mniejszy (źródła podają, że niemal sześć razy).
Dobrzyń to ten z, hm, modernistyczną zabudową (tak to oględnie nazwijmy).
W Golubiu uchował się średniowieczny układ urbanistyczny, trochę zabytków i oczywiście zamek!
Golub od Dobrzynia (a Dobrzyń od Golubia) oddziela Drwęca. Rzeka bywała granicą. Powiatową – mało. Lepiej – państwową. Odgradzała Państwo Krzyżackie (Golub) od Polski. Albo Prusy (Golub) od carskiej Rosji (Dobrzyń).
No i wreszcie miasta dłużej były osobno niż są razem. Golub-Dobrzyń oficjalnie rodzi się 15 maja 1951 roku. Wbrew pozorom mieszkańcy mariażu nie przywitali wiwatami. Przewodniczka na zamku (Dobrzynianka) opowiadała jak to w latach 60. młodzież okazywała sobie wyrazy uznania, obrzucając się kamieniami przez Drwęcę.
Do Golubia na zwiedzanie
Po przygodach na zamku (dobra, żadnych przygód nie było) udałam się w stronę golubskiego starego miasta, by orzeźwić się przechadzką po rynku oraz pokrzepić obiadem. I tu i tu Golub-Dobrzyń nie zawiódł.
Co prawda szybko okazało się, że czegoś na ząb trzeba będzie szukać w Dobrzyniu (jedyny rokujący lokal na rynku, to hotelowa restauracja z kosmicznymi cenami), ale nim dobiłam na drugą stronę Drwęcy, wzdłuż i wszerz przeszłam starą część Golubia.
A tam:
(spuszczając zasłonę milczenia na 'czarujące’ towarzystwo lokalnej tkanki miejskiej, do której ostatnio mam zezowate szczęście)
Pozostałości murów miejskich. Sypią się, ale stoją.
Dom pod Kapturem – szachulcowy dom z podcieniem (kiedyś ponoć cały golubski rynek był takimi zabudowany).
Ładne kamienice.
Rynek – cośkolwiek wymarły, ale robiący przyjemne wrażenie.
Poza tym z niemal każdego punktu miasta widać zamek (+10 do malowniczości).
To, co dzieje się na tyłach rynku, wcale nie mniej ciekawe.
Miłośnicy zapyziałych podwórek, warstw przybudówek i prania na sznurkach łączmy się!
Do Dobrzynia na jedzenie
A potem hyc hyc na drugą stronę Drwęcy. Do Dobrzynia!
Do Dobrzynia, w którym kręci się faktyczne życie miasta. I w którym zjadłam jedne z najlepszych pierogów ever. Poprawiłam zupą wiśniową z domowym makaronem. I poczułam się błogo.
Więc zaprawdę powiadam Wam, jeśli będziecie w Golubiu-Dobrzyniu, idźcie do Kuchni po mojemu na Kilińskiego 1. Bo jedzenie proste, świeże i domowe. Bo porcje uczciwe, a ceny niewygórowane.
I to by było na tyle. Z wycieczki do Golubia-Dobrzynia do zapamiętania są trzy sprawy. Primo: zamek ładniejszy z zewnątrz. Secundo: pierogi najlepsze w Dobrzyniu. Tertio: królewna Anna Wazówna. Spoiler: ona na blogu jeszcze się pojawi. A jeśli będziesz w okolicy, to zajrzyj też do Brodnicy i Nowego Miasta Lubawskiego. Enjoy!
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej