Brugia w trzech słowach? Niemożliwe, a jednak prawdziwe. Bo kto to widział, aby miasto było tak bezwstydnie piękne?
Z tymi romantycznymi zaułkami, brukowanymi uliczkami, kanałami i kamienicami jak chatki z piernika.
Fakty są takie: to nieprawda, że tylko upośledzony wieśniak zachwyci się Brugią*, ale owszem trzeba być cierpliwym i zasobnym w gotówkę turystą, aby bez bólu zębów i całkowitego drenażu portfela spędzić w Brugii więcej niż pół dnia.
A po wtóre pisząc o Brugii trudno nie popaść w egzaltowane zachwyty. I moja relacja nie będzie od nich wolna. Wybaczcie. Bo Brugia jest bajkowa!
A teraz w drogę!
Brugia to zadupie
Był taki film Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj. A może Najpierw zwiedzaj, potem strzelaj? Mniejsza o polski tytuł. Oryginalny brzmiał In Bruges. W tej czarnej jak smoła komedii dwóch płatnych zabójców ukrywa się w Brugii po spapranej akcji. I choć postać grana przez Colina Farrela nie szczędzi miastu nieparlamentarnych słów (dowód), to trudno uwierzyć, aby ktokolwiek po obejrzeniu filmu Martina McDonagha nie chciał zobaczyć Brugii na własne oczy.
Nie dziwota, więc że od premiery w 2008, legiony turystów i ekip filmowych walą do Brugii drzwiami i oknami. Miasto zagrało m.in. w największym kasowym hicie Bollywood PK czy w serialu BBC Biała królowa. W końcu burmistrz tupnął nogą i ograniczył ilość zgód na filmowanie. Limitów na turystów (jeszcze) nie wprowadzono. Ale założę się, że od zarania dziejów brugijskie ulice nie były deptane przez takie ilości nóg.
Przedsmak popularności Brugii mam już w drodze. Pociąg wypchany jest jak TLK na Hel w długi weekend. Ale do Ostendy dowiezie tylko powietrze. Bo wszyscy wysiadają w Brugii.
I tak będzie przez resztę dnia. Wąskie uliczki są zalane potokami współpasażerów. Wciąż przybywa kolejnych, więc wszędzie ludzie, wciąż tłum. I wkurzeni lokalsi próbujący przebić się przez pochód zombie-turystów gapiących się wszędzie naokoło, ale nie przed siebie. W Brugii sprawne łokcie to podstawa, ale na szczęście wystarczy skok w bok, aby cieszyć się miastem we względnej samotności. Większość zombie-turystów i tak trzyma się kilku głównych ulic.
Brugia to nie jest zadupie
Jak na niewielkie w sumie miasto, Brugia ma do zaoferowania naprawdę sporo. Ale ja miałam tylko pół dnia, więc darowałam sobie wejście na wieżę Belfort (Belfort van Brugge) i do bazyliki Świętej Krwi (Basiliek van het Heilig Bloed te Brugge). Powiedzmy, że musi wystarczyć mi to, co widziałam w Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj.
Po długich wewnętrznych bojach nie obejrzałam też największej na świecie kolekcji obrazów Hansa Memlingan (brzmi dumnie, ale to raptem sześć dzieł), ani wnętrz średniowiecznego szpitala Sint-Janshospitaal. Darowałam też sobie muzeum frytek (Frietmuseum) oraz browar De Halve Maan.
Za to funduję sobie rejs łódką po kanałach. I Szanowni Państwo to jest absolutne must see Brugii! No bo tak. Kolejną Wenecją tytułuje się co drugie europejskie miasto, przez które przepływa jakiś kanał. Zwykle to tylko pobożne życzenia. Ale nie w Brugii, w której kamienice wyrastają prosto z kanałów, a miasto z poziomu wody wygląda zupełnie inaczej.
Rejs po kanałach kosztuje 12€ (tylko gotówka) i trwa pół godziny. Łódki odpływają z kilku lokalizacji. M.in. z przystani przy ulicy Rozenhoedkaai – to jedno z tych pocztówkowych miejsc najczęściej fotografowanych w Brugii, a w hotelu Bourgoensch Hof po drugiej stronie kanału mieszkali bohaterowie In Bruges.
To, co zobaczyłam z wody spodobało mi się tak bardzo, że po zejściu na ląd powtarzam całą trasę na piechotę. Idąc wzdłuż kanału trafiam w rejony bez zombie-turystów. Można spokojnie podumać nad wdziękami mostów, wybrukowanych ulic i flamandzkich kamienic ze schodkowymi szczytami. Gdyby ktoś z Szanownych Państwa chciał w podobnym zamieszkać, to uprzejmie donoszę, że na tę radość trzeba wyłożyć dwa miliony. Euro.
Mijam kolejne place i zaułki. Bywa, że trzeba przytulać się do ścian, gdy ulicą przejeżdża auto. Trafiam na targ rybny bez ryb i weekendowy pchli targ, miriady urokliwych sklepików z koronkami i belgijską czekoladą. Ale spokojna głowa, są też sklepy z tanią chińszczyzną.
Na drugim końcu kanału ciekawostka – średniowieczne osiedle mieszkaniowe. Beginaż (begijnhof) to szereg otoczonych murem małych białych domków z kaplicą i niewielkim parkiem pośrodku. Aż do początku dwudziestego wieku mieszkały tu beginki – pobożne niewiasty zrzeszone w świeckim ruchu religijnym (fun facts, jak donosi ciocia Wiki ostatnia beginka na świecie zmarła w 2013 roku). Dziś to wybitnie urokliwe miejsce jest pod jurysdykcją benedyktynek, a od 1998 roku jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Na której znajduje się również całe historyczne centrum Brugii.
A może to jest właśnie piekło: cała wieczność w Brugii | Jedzenie
Jak na piekło, to całkiem nieźle karmią. W foodtracku na placu Burg kupuje najlepszego na świecie belgijskiego gofra. Idealnie chrupkiego, polanego ciepłą czekoladą. Bilet do nieba kosztował 3 euro, ale miało to też swoją ciemną stronę. Gofr skleił się z tacką, czekolada lała mi się po palcach, a na koniec dla równowagi cukrowej musiałam przegryźć kabanosa. Ale ten smak! Dla samych gofrów warto jechać do Belgii!
Co innego frytki belgijskie. Wiem jak to brzmi, ale jednak bardziej smakują mi te z okienka w Polsce. Co nie zmienia faktu, że akurat frytki będą jedynym tanim wypełniaczem brzucha (ceny od 2€ za małą porcje). Zjedzenie dowolnego flamandzkiego dania za mniej niż 15€ w Brugii graniczy z cudem. W większości restauracji ceny oscylują w okolicach 20-30€.
Po trudach wędrowania uznaję, że jednak zasłużyłam na porządny obiad. Udaje mi się upolować stolik przed knajpką La Dentelliere z widokiem na placyk z fontanną z pijącymi wodę końmi. Wybitnie nie chciało mi się bawić z obieraniem muli, więc zamawiam carbonades flamandes – flamandzki gulasz wołowy w piwie. Mięso – tragedia. Pięć mikrych kawałków stuletniego wołu, ale ten sos! TEN SOS! Palce lizać. Ta przyjemność z dużym (znakomitym!) piwem wyniosła mnie 24 euro.
Frytkarni, okienek z goframi i nieco tańszych knajpek szukajcie w okolicach placu Walplein (między Beginażem a Sint-Janshospitaal).
Ray, jesteś najgorszym turystą na świecie | Informacje praktyczne
Już o tym pisałam, ale na wszelki wypadek podkreślę to jeszcze raz: Brugia jest miastem potwornie drogim. Tak drogim, że nagle Japonia jawi się jako całkiem przystępna cenowo (tfu, to okropne słowo) destynacja. Ale spokojnie, ciocia Zosia zaraz podpowie jak nie zbankrutować do cna.
Pierwsza zasada brzmi – nie nocuj w Brugii. Ja nocowałam w Holandii (więcej o tym: 3 kraje w 5 dni | Jak z bagażem podręcznym poleciałam do Holandii i wypróbowałam Airbnb), a do Brugii skoczyłam na jednodniową wycieczkę. Podróż pociągiem z przesiadką trwała około 3 godziny w jedną stronę i nie kosztowała wiele. Dlaczego? Bo pojechałam w weekend.
Belgijskie koleje SNCB mają sporo świetnych promocji (m.in. studenci do 26 roku życia jeżdżą po całej Belgii za 6,4€), warto uważnie przestudiować ich stronę. Ja skorzystałam z biletu weekendowego z 50% zniżką od ceny regularnej. Na podróż na trasie Maastricht-Liege-Brugia-Liege-Maastricht wydałam 26,3€. Belgijski bilet weekendowy w Holandii można kupić tylko w automacie SNCB (płatność tylko kartą). A co robiłam w Maastricht czytaj tutaj.
W Belgii w pociągach Inter City nie ma miejscówek, a składy nie są przesadnie czyste.
Po wyjściu z pociągu najlepiej podążać za tłumem. Mnie tłum zaprowadził najpierw do dworcowej informacji turystycznej, gdzie poczęstowałam się darmową mapką. Te cieszyły się takim wzięciem, że pracownicy nie nadążali z wykładaniem. A potem, z planem w garści, ruszyłam przed siebie. Historyczne centrum Brugii zaczyna się tuż za dworcem i powiem Szanownym Państwu, że miło się błądzi po tak pięknym mieście.
Jeżeli planujesz zwiedzanie muzeów i zabytków Brugii kup Kartę Musea Brugge, w której cenie są m.in. wstęp na wieżę Belfry, Muzeum Groeninge, Sint-Janshospitaal, ratusza oraz kościoła Najświętszej Marii Panny. Bilet ważny jest 3 dni, a w 2023 roku kosztuje 32€. Można go kupić tutaj.
Wszystkie śródtytuły pochodzą z filmu In Bruges w reż. Martina McDonagha.
PS Ceny biletów zaktualizowałam w maju 2019
* Gdybym urodził się na farmie i był upośledzony, to Brugia może zrobiłaby na mnie wrażenie, ale tak się nie stało, więc nie robi – mówi w jednej ze scen Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj Ray grany przez Colina Farrela.
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej