Jeżeli istnieje coś takiego jak typowa Holandia, to Maastricht na pewno nią nie jest.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: 3 kraje w 5 dni | Jak z bagażem podręcznym poleciałam do Holandii i wypróbowałam Airbnb
Nie ma wiatraków. Kanałów brak. Są za to wzniesienia, które miejscowi (ponoć) nazywają górami. Do tego biała zabudowa, kościoły, które nie są kościołami, gotyk na dotyk i mnóstwo rowerów.
Zatem Maastricht. Przygodę z Królestwem Niderlandów zaczynam od miasta wciśniętego klinem między Niemcy a Belgię. To tu pierwowzór D’Artagnana stoczył swą ostatnią bitwę, a w 1992 roku rodzi się Unia Europejska. Stolica prowincji Limburgia – tylko ciut większa od Grudziądza – wdziękami nie przyprawia o palpitację serca. Maastricht jest miłe dla oka, ale cudów nie ma. Ma to swoje dobre strony. Jest spokojnie, a w tłumie turystów nie walczy się o przestrzeń i tlen (czyli dokładnie na odwrót niż w Brugii). Co wcale nie znaczy, że Maastricht nie jest pozbawione uroków.
Najlepsze atrakcje Maastricht chwatkim tempem można przejść w dwie, góra trzy godziny. Bardziej dociekliwi na zwiedzanie niech zarezerwują cały dzień. Bo w Maastricht najfajniejsze jest to, że daje się ono zwiedzać bez mapy w garści i ściśle wytyczonego planu. A to mój ulubiony sposób! O dziwo, włócząc się tak bez celu zawsze trafiam tam gdzie chcę.
Atrakcje w Maastricht?
Historyczna część Maastricht (zachodni brzeg Mozy) to sporo średniowiecznej architektury, białe kamienice i plątanina wąskich uliczek, którymi można kluczyć bez końca. I place.
Zabawę w zwiedzanie zaczęłam na moście św. Serwacego (Sint Servaasbrug). Oficjalnie to najstarszy most w Holandii (Rzymianie, III w.n.e.), ale właściwie jest bardziej z trzynastego niż trzeciego wieku, a tak naprawdę to odbudowano go po wojnie. Ciekawostka – jest częściowo podnoszony. O czym uprzedzam. Żeby nie było zdziwienia, gdy w połowie marszu zacznie się unosić.
Schodzę na ląd i natychmiast wsiąkam w labirynt uliczek. Nie na długo, bo po chwili trafiam na pierwszy plac i to piękny jak z pocztówki. Onze-Lieve-Vrouwe Plein to ogródki kawiarni w mrocznym cieniu XI-wieczna kościoła Najświętszej Marii Panny Gwiazdy Morza (wygląda jak forteca, nie kościół). Świątynię można zwiedzać (nie zwiedzam), a na placu napić się kawy i przekąsić co nieco (nie korzystam). Ceny nie dla turysty spoza eurolandu. Ale klimat jest.
A potem trochę przez przypadek, a trochę na nosa (bo zapachy przeboskie) trafiam do piekarni Bisschopsmolen (Stenenbrug 3), w której mąkę wciąż i nieprzerwanie miele młyn wodny z VII wieku. Maszynerię i koło w ruchu można podejrzeć na tyłach piekarni. Dostęp jest swobodny. A w piekarni można popróbować lokalnych tart, czyli limburgse vlaai.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Akwizgran w jeden dzień | Karol Wielki, pierniki i pomniki
Mijam dzielnicę uniwersytecką i w poszukiwaniu Piekielnej Bramy (Helpoort – no kto by się oparł takiej nazwie?) funduję sobie spacer wzdłuż dawnej fosy i po resztkach średniowiecznych murów miejskich. Można, ale nie trzeba, bo mury są umiarkowanie interesujące i widoki z nich też. Mam podejrzenia graniczące z pewnością, że ciekawiej będzie jednak iść dołem. A Brama Piekieł (Sint Bernardusstraat 24b) to po prostu brama miejska (z XIII wieku, starszej w Holandii nie znajdziecie).
Wchodzę na rynek (Markt), a tam regularny targ. Przestrzeń wokół ratusza (Stadhuis van Maastricht) szczelnie zastawiają stoiska z płodami rolnymi, nabiałem i gotowym żarciem. Do tego niezliczona ilości bud z tekstyliami a nawet całymi belami materiałów. Nie wiem czy tak to zawsze wygląda, czy po prostu trafiłam na jakieś maastrichtskie święto tkanin i firan?
Kościoły i ex-kościoły w Maastricht
Sakroturystyka to not my cup of tea, ale w Maastricht kościoły, to nie tylko świątynie.
Trafiam na kolejny plac (Vrijthof) z kolejnymi kawiarniami i restauracjami. I jeszcze fontanną. Nad Vrijthof górują dwa potężne kościoły. Bazylika Św. Serwacego (Sint-Servaasbasiliek) to najstarsza świątynia w Holandii (wiem, to powtarzanie „najstarsze” zrobiło się już nudne). A tuż obok kościół Św. Jana Chrzciciela (Sint-Janskerk) z pomalowaną na czerwono wieżą. Oglądam z zewnątrz (do Serwacego na pewno można wejść, bodaj do godziny 16).
Kolejny plac (Kommelplein) i kolejny kościół, który tym razem kościołem już nie jest. Jest za to hotelem. To Kruisherenhotel (Kruisherengang 19-23), czyli piętnastowieczny zespół zabudowań klasztornych zamieniony w ociekający luksusem hotel i restaurację. Odwagi mi jednak brakło, aby zajrzeć do wnętrza (kosmiczną tubą widoczną na zdjęciu, a tutaj podgląd wnętrz ). Może innym razem? A Szanowni Państwo zainteresowani pokojem w Kruisherenhotel niech szykują 200€. Za noc.
Ale gwoździem programu zwiedzania Maastricht okazała się Boekhandel Dominicanen, czyli księgarnia w (znów) ex-kościele. To trzy piętra książek pod trzynastowiecznym sklepieniem plus kawiarnia z krzyżem-stołem w miejscu ołtarza. Ci którzy uważają poznański Bookarest za najpiękniejszą księgarnię (Europy) powinni solidnie puknąć się w czoło i przemyśleć swoje postępowanie, bo głupoty głoszą. A o księgarni w kościele więcej napisała w osobnym wpisie.
Po drugiej stronie Mozy | Co jeszcze zwiedziłam w Maastricht
Maastricht nie kończy się na starym mieście. Również wschodnia część miasta ma to i owo do zaoferowania. Po drugiej stronie Mozy czeka mnogość małych butików (bo designerskie galerie handlowe są w centrum), urocze kamieniczki (ale już nie białe a czerwone), bulwary nad Mozą, a na bulwarach knajpki. Atmosfera w dzielnicy Wyck też jakaś taka luźniejsza i bardziej swobodna.
W piątkowy wieczór ogródki nad Mozą okupują tłumy uśmiechniętych lokalsów. Ich zadowolenie jest zresztą zupełnie zrozumiałe. W Holandii na pewno żyje się syto i wygodnie. W dodatku w uporządkowanej, spójnej i po prostu ładnej przestrzeni.
Ale w Wyck nad Mozą jest też sztandarowe muzeum Maastricht – Bonnefantenmuseum (Avenue Ceramique 250, bilet normalny 12€). Wybrałam się do niego prosto z lotniska. Najpierw z zewnętrz podejrzałam budynek (wg projektu Aldo Rossiego). Niektórzy widzą tu silos albo rakietę, ale dla mnie to postmodernistyczna wariacja na temat domku muminków.
Cichcem liczyłam, że w kolekcji malarstwa flamandzkiego Bonnefantenmuseum znajdzie się choć jeden Veermer. Nie znalazł. Były za to obrazy Pietera Bruegela (młodszego), Lucasa Cranacha (starszego) i Rubensa. Oraz masy innych malarzy z przełomu średniowiecza i renesansu. Do tego imponująca kolekcja średniowiecznej rzeźby (święci na tysiąc sposobów). Trochę to było przytłaczające, przyznaję.
Przytłaczająca też była retrospektywa Raymonda Pettibon na drugim piętrze Bonnefantenmuseum. Przytłaczała nie tematyką, a ilością upchniętych grafik, od której można było dostać oczopląsu. Pettibon od ponad pięćdziesięciu lat ironicznie komentuje rzeczywistość. Zdaje się, że nie ma tematu, którego twórczo by nie przepracował: superbohaterowie, religia, używki, popkultura i jej recepcja, zwierzęta, sport, transport, polityka, wojna. Załapał się nawet Donald Trump. A mi najbardziej spodobały się morskie impresje. Od razu skojarzyły mi się z cudną książką Fala Suzy Lee.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Włochy do góry nogami | Południowy Tyrol | Bolzano | ogród Sissi w Merano | Werona
Jedzenie i ceny tegoż w Maastricht
Tanio nie będzie. Ale przesadnie drogo też nie.
Lunch w kawiarni na starym mieście można zjeść już za ok. 5-6€ (kanapka, zupa lub sałatka). Na przykład w pubie Take Five (Bredestraat 14). Nie dość że mają menu po angielsku (rzadkość w Maastricht, serio), to jeszcze trafiłam na mówiącą po angielsku obsługę. Wnętrza Take Five są wybitnie nie w moim guście (ciemno łamane na ponuru), więc siadam na zewnątrz, przy uliczce tak wąskiej, że trzeba wciągać brzuch za każdym razem, gdy przejeżdża nią auto. Przy sąsiednim stoliku jegomość o aparycji rasowego lumpa spokojnie palił skręta. No ale, hello, w końcu jestem w Holandii!
Obiady w centrum Maastricht to już grubszy wydatek, a ceny zaczynają się od 15€. Można też zapchać się frytkami (mała porcja obficie podlana sosem od 2,2€), kanapkami (od 2,5€) albo goframi (w sklepach spożywczych od 1€, a z okienka w sieciówce PINKY od 2€ do 4,5€). Kawa od 1,5€.
Szczególnie polecam sklep spożywczy na dworcu kolejowym. Ogromny wybór jedzenia typu „take away” (sałatki, wrapy, kanapki, słodkie bułki i in. wypieki, owoce, wszelakie przekąski, soki i koktajle), do tego dobra kawa (duże latte za 1,75€!). Ceny bardzo OK (zwłaszcza w porównaniu z innymi miejscami w centrum).
Maastricht | Transport i informacje praktyczne
Do Maastricht przyleciałm WizzAirem z Katowic, ale o tym już było tutaj. Nie było natomiast o tym, że dojazd z lotniska Maastricht Aachen Airport do dworca kolejowego w Maastricht w niecałe pół godziny autobusem Arriva Bus 30. Przystanek w stronę Maastricht jest po przeciwnej stronie drogi. Co ciekawe, przejścia dla pieszych nie przewidziano. Więc przechodzi się na dziko. Bilet (4,8€ w jedną stronę) kupuje się u kierowcy. Rozkład jazdy można sprawdzić w wyszukiwarce połączeń 9292.nl.
9292.nl to holenderskie Jak dojadę, ale w wersji na bogato. Prócz rozkładów komunikacji miejskiej można też wyszukiwać połączenia kolejowe i autokarowe. A nawet sprawdzić sobie na mapce lokalizację przystanku. 9292.nl podaje też orientacyjne ceny biletów, ale (uwaga!) dla posiadaczy karty prepaid OV-chipkaart. Zwykli śmiertelnicy, kupujący bilety u kierowcy, płacą więcej.
I bądź czujny, aby nie wpierniczyć się pod rower. W Maastricht drogi rowerowe są często szersze od chodników, korzystają z nich też skutery, ale i rowerzyści zwykli pędzić przed siebie bez gapienia się na boki.
Podane ceny stan październik 2017
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej