We wrześniu minie dekada od otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN na warszawskim Muranowie. Tymczasem, zwiedzając wystawę stałą „1000 lat historii Żydów polskich”, tego upływu czasu nie widać.
POLIN nie jest tradycyjnym muzeum, a centrum interpretacji opowiadającym o dziedzictwie ze znaczącą pomocą multimediów. Ogrom wiedzy, ogrom wrażeń, ale z drugiej strony, czy o tysiącu lat historii można krótko? No nie.
Ten osobisty przewodnik po wystawie „1000 lat historii Żydów polskich” powstał w ramach płatnej współpracy z Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie. |
To był mój debiut w Muzeum Historii Żydów Polskich. Przekraczając próg nie wiedziałam czego się spodziewać, co czyniło wizytę tym bardziej ekscytującą. Gdy dogrywałam jej szczegóły z lekkim niedowierzaniem przyjęłam zapowiedź, że na wystawie stałej spędzimy z przewodniczką trzy godziny. O jaka byłam naiwna. Już wiem, że trzy godziny to akurat tyle, by liznąć temat, ale chcąc w pełni skorzystać z wszystkiego, co oferuje Muzeum POLIN, trzeba by w nim spędzić dwa dni.
Nie żartuję.
Paradoksalnie, siedziba muzeum nie zdradza rozmiarów ekspozycji
(a to dlatego, że ukryto ją pod ziemią).
Projekt fińskiego architekta Rainera Mahlamäkiego był chwalony za powściągliwość i umiar. Geometryczna bryła ma elewację obłożoną szklanymi panelami. Dopiero z bliska widać, że ornament na nich układa się w słowo „Polin” po polsku i hebrajsku. Falujące ściany ogromnego holu głównego kojarzą mi się z wyżłobionym w skale kanionem, ale Mahlamäkiego inspirowało co innego – rozstępujące się wody Morza Czerwonego. Do wnętrza prowadzi mostek, symbolicznie spinający przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. Za plecami zostawiamy Pomnik Bohaterów Warszawskiego Getta, a wkraczamy do muzeum życia. Takie jest Muzeum POLIN.
1000 lat historii Żydów polskich – wystawa stała w Muzeum POLIN
Niby banał, ale często się o tym zapomina. Nie ma jednej, obiektywnej, obowiązującej wersji historii. Historia zależy od perspektywy. Od tego, kto ją opowiada. Dlatego POLIN to muzeum historii Polski, ale opowiedzianej z punktu widzenia mniejszości.
Czyli, jakby ujął to muzyk, na wystawie stałej grane są dobrze znane piosenki, ale tutaj brzmią inaczej, mają inne aranże. Dzięki temu wiedzę nabytą w szkolnej ławie i wdrukowaną do głów pamięć kolektywną, co krok konfrontuje się z perspektywą żydowskich obywateli Polski. Nie zawsze jest miło, ale takie postawienie sprawy uświadamia jak zniuansowana bywa historia. To bezcenna i potrzebna nam wszystkim lekcja, zwłaszcza teraz.
Zastanawiałam się jak opowiedzieć o wystawie stałej w Muzeum POLIN, by zbyt wiele nie zdradzać, nie streszczać jej ani nie zagłębiać się w meandry narracji. Zamiast tego postanowiłam wyłuskać z jej ogromu kilkanaście wątków, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Zaskoczyły, zachwyciły lub zdziwiły. Potraktujcie to jako mikroprzewodnik po „1000 lat historii Żydów polskich” a’la podrozepokulturze.pl.
Subiektywny zestaw smaczków i punktów kontrolnych, których wypatrujcie zwiedzając Muzeum POLIN.
Dla porządku dodam, że wybór był arcytrudny.
Esterka (raczej) nie istniała
Kto nie słyszał o żydowskiej kochance króla Kazimierza Wielkiego? Kamienice, w których rzekomo miała mieszkać Estera, można znaleźć w wielu miejscach Polski. Od Radomia po Rzeszów. W Krakowie, prócz domniemanego domu, miała nawet swój kopiec (zniwelowany w latach 50. XX w.). Podobno „znała wiele tajemnic medycznych”, a z królem doczekała się dwójki potomków.
Wiemy to od Jana Długosza i tu leży pies pogrzebany. Bo jego kroniki, owszem, są trudnym do przecenienia źródłem wiedzy, ale nie zawsze wiarygodnym. Wątpliwości historyków wzbudzają zwłaszcza jego wywody na temat tego, co działo się nim kronikarz przyszedł na świat. Długosz był mistrzem narracji i niewykluczone, że – by zracjonalizować przychylność króla Kazimierza wobec Żydów – posłużył się humbugiem. Wymyślił Esterę.
Z drugiej strony, to nie znaczy, że żadna żydowska faworyta w życiu miłosnym Kazimierza Wielkiego nie istniała. Ba, znając rozwiązłość monarchy jest to więcej niż prawdopodobne.
Rachela Fiszel – bizneswoman co się zowie
Za to nie ulega kwestii, że istniała Rachela Fiszel. Słyszeliście o niej? No właśnie.
Tymczasem pani Fiszlowa była bankierką królów: Kazimierza Jagiellończyka oraz jego synów – Jana Olbrachta i Aleksandra Jagiellończyka! Biła nawet własną monetę.
Interesy trzymała twardą ręką. W 1483 roku kupiła kamienicę przy dzisiejszej ul. Świętego Tomasza w Krakowie. Transakcję uznano jednak za nielegalną. Fiszlowa się wściekła i zdemolowała budynek (źródła donoszą m.in. o połamanych drzwiach i ścianie latryny).
Macewa Dawida „o miłym głosie”
Dawid, syn Sara Szaloma zmarł, „25 dnia miesiąca aw 4963 od stworzenia świata”. Czyli 4 sierpnia 1203 roku. Jak głosi hebrajska inskrypcja na steli, prócz miłego głosu, „dusza jego związana w węzełku życia”.
To nie tylko najstarszy żydowski pomnik nagrobny w Polsce, ale także najstarszy zachowany ślad obecności Żydów we Wrocławiu (macewa przechowywana jest w tamtejszym Muzeum Historycznym).
Saul Wahl – Żyd królem Polski?
To prawie na pewno legenda, ale jakże frapująca i znamienna dla czasów, w których się rozgrywała. Bo Saul Wahl, a właściwie Katzenellenbogen, to postać bez dwóch zdań historyczna. Był bankierem rodu Radziwiłłów, dzierżawcą żup solnych w Wieliczce, a król Stefan Batory nadał mu godność nadwornego faktora.
I to właśnie po jego śmierci skłócona magnateria nie mogła zdecydować kogo obrać na tron Polski. Podobno to Mikołaj Radziwiłł „Sierotka” miał zaproponować kandydaturę swojego bankiera. I według legendy wybrano go, choć tylko na jedną noc. Stąd miał się wziąć przydomek Saula. Wahl po niemiecku znaczy wybór.
Pilpul – dyskusja ostra jak pieprz
Szkoła kojarzy mi się z przyjmowaniem wiedzy na wiarę i bezkrytycznie. Dyskusje? Nie za moich czasów, ale z edukacją od dawna nie mam nic wspólnego, więc może coś się zmieniło?
W jesziwach uczono inaczej, metodą zwaną pilpul. Wpierw wspólnie czytano fragment Tory, komentarz do niego, a potem dyskutowano. Im zacieklej, tym lepiej. Stąd nazwa. Pilpul brzmi podobnie do „pilpel”, co po hebrajsku oznacza pieprz.
Żydowski Oksford – jesziwa w Wołożynie
A skoro jesteśmy przy jesziwcach. W Muzeum POLIN przenosimy się do Wołożyna – miasteczka leżącego dziś na Białorusi. Na początku XIX wieku powstała w nim jesziwa, na której później wzorowano szkoły talmudyczne w Europie Wschodniej, a także Izraelu i USA. Nazywano ją „em a-jesziwot”, co po hebrajsku oznacza matka jesziw.
Siądź więc w szkolnej ławce i pomyśl o tym, że uczniowie w Wołożynie spędzali w nich bite dziesięć godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. Bez przerwy na siku i kanapkę. I tak przez dziesięć lat. By pobudzić głowy (i krążenie) stosowali sprytną sztuczkę – nogi zanurzali w miskach z lodowatą wodą.
Gąska – prawdziwa bohaterka kuchni żydowskiej
Wiedzieliście, że gęsina była filarem kuchni żydowskiej? Jako składnik pojawia się w na oko co drugim przepisie „Polskiej kuchni koszernej” Rebeki Wolff – biblii gospodyń domowych wyznania mojżeszowego.
Wykorzystywano właściwie każdy element tego ptaszka: od mięsa (z piersi powstawał półgęsek) przez podroby (żydowski kawior!) i skórkę (baza do gęsich pipków), do tłuszczu – wysoko cenionego gęsiego smalcu. Ten ostatni z powodzeniem zastępował masło, na którym Talmud zabrania przyrządzania mięs.
Kwitl – jak prośba, to do cadyka
Chasydzi wieżą, że cadyk jest pośrednikiem między swoimi wyznawcami a Bogiem. Także po śmierci. Mając jakąś palącą sprawę, na której pomyślnym rozstrzygnięciu im zależy, pielgrzymują do grobu swojego rebe i na karteczce składają rodzaj petycji – kwitl.
Prosić można o wszystko, czego dowodzą kwitle wystawione w Muzeum POLIN. Na pierwszym – co raczej wyjątkowe – jeden cadyk prosi drugiego o „powodzenie we wszystkich jego ścieżkach”. Na kolejnym Henich, syn Estery, wnioskuje o „zarobek i powodzenie, i mir domowy”, a jego żona Gela o to, by nie miała „nienawiści do swych pasierbów”.
Struś, wiewiórka i inne stworzenia ze sklepienia synagogi w Gwoźdźcu
Słyszycie ten hałas? To huk szczęk opadających na widok repliki sklepienia synagogi w Gwoźdźcu.
XVII-wieczny oryginał spod Lwowa doszczętnie spłonął w czasie II wojny światowej, ale szczęśliwie został dokładnie opisany i – przede wszystkim – sfotografowany. Dzięki temu udało się niemal w całości zrekonstruować bogaty wystrój malarski sali modlitewnej ukrytej pod łamanym dachem. Cudowne polichromie sklepienia oraz zdobienia bimy.
Są wyjątkowe, bo prawo żydowskie, co do zasady, zabrania odtwarzania na obrazach i rzeźbach „tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią”. Jednak wyznawcy ze wschodnich terenów dawnej Rzeczypospolitej obeszli to, pokazując prawa religijne pod postacią symboli roślinnych, zwierzęcych i znaków zodiaku.
A że w siedemnastym wieku wiedza na temat tego, jak wyglądają zwierzęta nie była tak rozpowszechniona jak teraz… no cóż. Malarz musiał zrobić użytek z nieprecyzyjnych opisów i fantazji własnej. Tak się rzeczy mają ze strusiem, o którym wiadomo, że jest strusiem tylko dlatego, że go podpisano.
„Autoportret w stroju polskiego szlachcica” Maurycego Gottlieba
Przechodzimy do sekcji (pop)kultura i tu na dzień dobry wielka niespodzianka: uznawany za zaginiony autoportret Maurycego Gottlieba – jednego z najważniejszych polsko-żydowskich artystów.
Gottlieb miał siedemnaście lat, gdy sportretował się w stroju polskim, w kontuszu i z pasem, którego detale oddał na obrazie z niezwykłą maestrią. Czy wy też widzicie to zawahanie w jego oczach? Z portretu płynie duma, ale podszyta lękiem i niepewnością. Obraz jest niezwykły także dlatego, że kontrastuje z późniejszymi autoportretami Maurycego, pełnymi melancholii, na których przedstawiał siebie jako Żyda.
Ten młodzieńczy obraz można odczytać jako manifest poszukiwań tożsamości młodego artysty, symbol skradzionych złudzeń i gorzkich rozczarowań, jakie wkrótce go spotkały. Rozżalony antysemityzmem kolegów i profesorów, po roku porzucił naukę w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, do której trafił pod wpływem obrazów Jana Matejki. Zmarł nagle na powikłania po zapaleniu gardła.
Miał 23 lata.
W Muzeum POLIN zobaczycie też wyborny portret kobiecy innego polsko-żydowskiego mistrza pędzla – Mojżesza Kislinga. Nie zapomnijcie go odnaleźć, bo jest nieco ukryty.
Legitymacja Pen Clubu Izaaka Baszewisa Singera
Z bogatego tematu polsko-żydowskiej literatury, której – umówmy się – można poświęcić osobną wystawę (wcale małą), postanowiłam wybrać legitymację autora „Sztukmistrza z Lublina” i laureata Literackiej Nagrody Nobla.
Polska była jedynym krajem, w którym działały dwie sekcje narodowe PEN Clubu, czyli międzynarodowego związku pisarzy. To, dlatego w rubryce „Center” (kraj działania) Singerowi wpisano „jidysz”.
Żydowska sekcja miała siedzibę na Tłomackiem, vis-à-vis Wielkiej Synagogi. Warunki przyjęcia w szeregi Związku Literatów i Dziennikarzy Żydowskich nie były wyśrubowane. Wystarczyło dziesięć artykułów opublikowanych w prasie lub jedna wydana książka.
Lekcja tanga z Jerzym Petersburskim
Jerzy Petersburski skomponował takie szlagiery międzywojnia jak „Tango milonga” czy „To ostatnia niedziela”. Z pewnym zaskoczeniem przyjęłam fakt, że muzyk miał żydowskie pochodzenie.
Podobnie jak Henryk Wars, którego talentowi zawdzięczamy „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Już taki jestem zimny drań” czy „Sexapil”. Wszystkie trzy śpiewał, nawiasem mówiąc, mój ukochany aktor przedwojenny – Eugeniusz Bodo (z pochodzenia pół Szwajcar).
Gdy głębiej zaczynamy grzebać okazuje się, że także przedwojenne kino tworzyli polsko-żydowscy twórcy. Weźmy Michała Waszyńskiego, niesłychanie płodnego reżysera, głównie komedii z Adolfem Dymszą i cudowną Mieczysławą Ćwiklińską. Fragment jego „Dybuka” z 1937 roku wyświetlany jest w muzealnym minikinie. Nakręcony w jidysz film był game changerem w karierze Waszyńskiego. Krytycy wreszcie zaczęli traktować go poważnie, a on po wojnie z powodzeniem kontynuował karierę na Zachodzie.
Nie chodzi o to, by wytykać pochodzenie. A o świadomość jak wielki wpływ twórcy z żydowskimi korzeniami mieli na kulturę w Polsce do wybuchu II wojny światowej.
By wczuć się w klimat milongi w Muzeum POLIN przygotowano podkład muzyczny z kompozycji Petersburskiego, a dla tanecznych lebieg mojego pokroju także ponumerowano miejsca na parkiecie z podpowiedzą, gdzie stawiać stopy.
Bierzcie i tańczcie!
Zisza Breitbart – superman spod Łodzi
Wiecie, że wytwórnię Warner Bros stworzyli bracia Aaron, Szmul i Hirsz Wonsal ze wsi Krasnosielec na Mazowszu? Reżyser Billy Wilder (którego kocham miłością wielką za „Pół żartem, pół serio”) urodził się w 1906 roku w Suchej Beskidzkiej?
A urodzony w Strykowie Zisza Breitbart był pierwowzorem komiksowego Supermana?
Okrzyknięto go najsilniejszym człowiekiem świata, bo grube stalowe pręty giął w esy-floresy jak plastelinę. Popisowym numerem Zisze było przegryzanie żelaznych łańcuchów (zęby bolą mnie od samego myślenia o tym). Tężyzną zrobił międzynarodową karierę, o której nie śnił, gdy jako dziecko pomagał ojcu w kuźni.
Przerwał ją wypadek. Podczas pokazu Breitbart przebił sobie kolano zardzewiałym szpikulcem. W ranę wdało się zakażenie, które pokonało niepokonanego siłacza. Gdy zmarł miał zaledwie 32 lata.
W tym miejscu Muzeum POLIN postawię kropkę
Ciekawa jestem, co wy umieścilibyście na swoich ścieżkach zwiedzania wystawy „1000 lat historii Żydów polskich”.
Wszystkie informacje niezbędne do zorganizowania wizyty w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN znajdziecie tutaj. Warto dodać, że muzeum jest otwarte w poniedziałki (ale uwaga: zamknięte we wtorki!).
Tutaj kupisz bilet do Muzeum POLIN. Z kodem PODROZE5 masz 5% zniżki; kod ważny do 31.12.2024
Więcej argumentów? Zajrzyj do tego artykułu z 10. powodami, by odwiedzić Muzeum POLIN przygotowanego z okazji dziesiątych urodzin.
A w kolejnym artykule zabieram was na spacer po niewidzialnym mieście – Muranowie śladem żydowskiego dziedzictwa.
* Niektóre linki zamieszczone w tekście są afiliacyjne. Ale nie polecam tutaj niczego, co mi się nie podoba!
Przydało się? Udostępnij znajomym!
Postaw mi wirtualną kawę. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
Zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej