Maski, przebierańcy i szalona zabawa kontra bałagan, kieszonkowcy i hordy ludzi. To jaki w końcu jest ten karnawał w Wenecji?
O karnawale weneckim mogłabym napisać tak
Że było to jedno z moich podróżniczych marzeń, więc gdy w systemie Ryanaira pojawiły się tanie bilety do Treviso nie wahałam się ani sekundy. Że terminowo wypad udał się prawie tip top. Co prawda nie zdążyłam na wieczorną paradę w sobotę, ale w niedzielę przedpołudniem melduje się na nabrzeżu kanału Cannaregio, aby obserwować kolejny punkt obchodów: regaty spływ przebierańców.
Po drodze nad kanał, bo inaczej się nie dało, zaopatrzyłam się w karnawałową maskę. Silnej woli wystarczyło mi tak do piątego straganu. Dłużej opierać się pokusie posiadania było niepodobna! Maska oczywiście Design in Italy but made in China. Gdyby ktoś był ciekawy to przeciętna cena takiego tworu z plastiku i brokatu to 5-8 euro.
Ale dobrze, wracamy nad kanał Cannaregio. Pochód, tfu, spływ otwiera łódź-mysz-gigant, a za nią grubo ponad setka łódek, a na łódkach przebierańcy wszelakiej maści. I o dziwo wcale nie w klasycznym wenecko-karnawałowym sztafażu. Zamiast tego ludzie-meduzy i ludzie-krewetki, pływająca łąka, kury, smok, Tyrolczycy, wojownicy sumo, Mario. Jest nawet łódź z gargantuicznym fotoradarem i wioślarzami przebranymi za drogówkę.
A to dopiero początek maskarady, bo na poszukiwanie tych PRAWDZIWYCH weneckich przebierańców uderzam na Plac św. Marka. Ten spowija akurat (romantyczna, haha) mgła. Widoczność może na 15 metrów. Może jeszcze mniej. Przebierańców nie widać. Bo mgła. I tłum. Ale szybko łapię, że tam gdzie tłum gęstnieje są i przebierańcy. Więc podążam za ludem. A w międzyczasie mgła znika (magia?).
Ale to tylko pół prawdy i tuzin przemilczeń.
Karnawał w Wenecji 2018 sauté
Wolisz polukrowaną wersję rzeczywistości? Lepiej dalej nie czytaj.
Być turystą w czasie karnawału weneckiego to trud i znój o jakim nie śniło się waszym filozofom.
Bo owszem, wszystko pięknie, ale aby móc jako tako obejrzeć wodną paradę trzeba by się stawić nad Cannaregio na długo przed rozpoczęciem (to nie ja). Najlepiej ze składanym krzesełkiem (nie miałam), bo takie stanie godzinami w miejscu daje w kość, a w nogi zwłaszcza. Alternatywą było cupnięcie na nabrzeżu, ale mnie jakoś ta wizja nie kusiła (oczami duszy widzę jak wpadam do kanału).
W niedzielę wydarzenia zaczynały się o 10.30 (wyścigi pań wioślarek przebranych za myszy), a parada ruszała o 11, ale z odległego Punta della Dogana, więc nim ci wioślarze przebili się przez Wielki Kanał minęło nieskończenie wiele minut stania i czekania, w czasie której działo się nic w porywach niewiele.
I tak mijał czas.
Wreszcie przypłynęli.
Wojna na łokcie i foto kijki mode: ON.
A że miejscówkę nad kanałem miałam taką sobie, to na zdjęciach głównie widać pale do cumowania (na pierwszym planie) lub zapakowany w folię pałac (w tle). Wyszłam jednak z założenia, że lepsza średnia miejscówka w pierwszym rzędzie niż coś w drugim, trzecim albo jeszcze dalej. Czy założenie było słuszne? Nie wiem. Z jakiejś setki zrobionych zdjęć do pokazania nadaje się może co dziesiąte. Może.
Paradzie towarzyszyła degustacja specjałów kuchni lokalnej (niektóre kusząco pachnące, inne wybitnie nieapetyczne, wyglądem przywodzące na myśl koci zwrot zawartości żołądka), ale do stoisk z jedzeniem już dopchać się było niepodobna.
Tłum napierał, zrobiło się nieznośnie, więc rejterujemy znad kanału licząc, że w głębi wyspy Cannaregio będzie spokojnie. Po cichu marzy nam się też odsapnąć chwilę przy kawie i może jakimś cicchetti (to takie weneckie przekąski, żeby nie powiedzieć tapas).
O my naiwni!
Karnawał w Wenecji i spokój nie idą w parze
Spodziewałam się, że w Wenecji na okoliczność karnawału zjawią się tłumy nieprzebrane, ale na taką ilość jednak gotowa nie byłam. I to o cenach (że ostro pikują w górę) też jest prawdą. Niestety.
Im bliżej Canal Grande tym na ulicach i w przejściach tłoczniej. Co gorsze, wszystkie (naprawdę wszystkie) bary kawowe jak na złość zapadły się pod ziemię, a te knajpki, które pojawiały się na horyzoncie chyba pomyliły cenę kawy z wołowiną. Z Kobe.
W McDonaldzie złote żniwa trwają w najlepsze. Znaleźć tam wolne krzesło, to jak wygrać na loterii.
W podcieniach i na nabrzeżach walają się pozostałości po piknikach. Widać nie tylko nas trapił głód i bolące nogi. Nie ma śmietników, nie ma ławek. Są rozdeptane psie kupy i syf.
W końcu, koło Ponte Rialto trafiam na okienko z pizzą na kawałki po 2,5 euro. Pizza jest przesolona, zjadam ją na stojąco, ale przynajmniej śmierć z głodu nie zagląda mi już w oczy.
O tym co działo się na Placu św. Marka i w księgarni Acqua Alta nie ma sensu wspominać. Szanowni Państwo domyślą się sami.
Po całym dniu łażenia (wpadło 28 tysięcy kroków) z ulgą wracamy do niezbyt urodziwego, ale za to spokojnego i bardziej przystępnego cenowo Mestre, ale o tym będzie w kolejnej części weneckich zapisków.
Rewelacja czy reklamacja?
Karnawał w Wenecji to wspaniałe wydarzenie, w którym warto uczestniczyć. I turystyczne piekło.
Można wycierać się wielowiekową tradycją (gdy w Polsce dopiero pracowaliśmy nad kształtem naszej państwowości, Wenecjanie już zabawiali się w najlepsze) i dziedzictwem kulturowym. Jednego i drugiego podważyć się nie da.
Ale nie zmienia to faktu, że od dwudziestego wieku wenecka maskarada to (jednak) majstersztyk macherów od marketingu turystycznego (case study: Jak w martwym sezonie ściągnąć do miasta tłumy i wydoić je z forsy do cna). Umówmy się, przełom stycznia i lutego nie jest najlepszy moment na odwiedzenie Wenecji. Może i nie jest aż tak zimno jak w Polsce, ale wilgoć i mgła robią swoje. Nie mówiąc już o tym, że dni są krótkie, a kanały śmierdzą. Choć to ostatnie chyba przez cały rok.
Poza tym turysta (aż taki) głupi nie jest. Po nic nie przyjedzie. Więc w 1979 roku tęgie weneckie głowy (również z lokalnych agencji turystycznych) wskrzeszają poniechaną przed dwustu laty tradycyjną maskaradę. Jak bowiem donoszą Internety pod koniec osiemnastego wieku karnawał wenecki odgórnie zawieszono. W roli party killera wystąpił Napoleon Bonaparte.
Więc go odwieszono. I teraz ma się doskonale. Choć, jako skromna turystka spoza eurolandu, przyznaję, że dla takich jak ja karnawał w Wenecji tylko w wersji basic economy. Może w następnym życiu trafię na taki bal.
Oczywiście nie piszę tego wszystkiego, aby zniechęcać do karnawału, czy Wenecji w ogóle. Ani dlatego, że mi Wenecja źle zrobiła, bo nóżki bolały, a kawy nie było. W żadnym razie. Raczej uczulam na różne przyziemne okoliczności (głośno, tłoczno, drogo i psie kupy), które mogę zepsuć nadpsuć radość udziału. Żeby potem nie było, że nie ostrzegałam.
PS a gdybyś szukał noclegu w Wenecji taniego i dobrego, to polecam ten hotel. Sprawdzony!
Czytaj również pozostałe wpisy z Wenecji:
- Wenecja dla początkujących cz. 1 | Transport oraz gdzie spać i dlaczego w Mestre
- Wenecja dla początkujących cz. 2 | Zjedz i zwiedź Wenecję nie wydając miliona €€€
- „Śmierć w Wenecji” w Wenecji | Mann, Visconti, Tadzio – Władzio i miasto, które umiera
- Libreria Acqua Alta w Wenecji | Księgarnia trochę jak Cmentarz Zapomnianych Książek
- Set jetting w Wenecji | Wenecja śladem filmu i popkultury (+ mapka)
Spodobał Ci się tekst? Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej