W (nieistniejącym) konkursie na najdziwniejszą motywację do wyjazdu Witnica wygrałaby w cuglach. Trafiłam tam… przez słoik grzybów.
Ale jeśli czytacie mnie dłużej niż od dziś, to domyślacie się, że sprawa słoika ma drugie dno i że z jego marynowaną zawartością wiąże się jakaś grubsza historia. Brawo wy! A na drugą nóżkę, bo powodów by ruszyć w Polskę nigdy dość, dorzucam Park Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji – atrakcję niepospolitą. Niby tylko park miejski, ale pokażcie mi drugi taki, w którym obok siebie stoją Mur Berliński, jedyny na świecie znak Uwaga, bociany! i kopiec Koziołka Matołka.
Zacznijmy od tego, że Witnica
To niewielkie miasto w województwie lubuskim, mniej więcej w połowie drogi między Gorzowem Wielkopolskim a Kostrzynem nad Odrą. Od północy otacza ją przepastny stary las, a nieopodal południowych rogatek przepływa Warta. Miasto słynie z browaru. Zresztą niżej podpisana pierwszy raz o istnieniu Witnicy dowiedziała się zażywając kąpieli w uwarzonym tu piwie (co, jak przystało na, hehe, blogierkę, zrelacjonowała na blogu). Piwo spożywcze, zresztą całkiem niezłe, browar Witnica też ma w repertuarze. A jakby kogo bardzo ciekawiło jak powstaje, to może browar zwiedzić, bo raz w tygodniu otwiera swe podwoje dla turystów indywidualnych.
Ale ja do Witnicy przyjechałam nie dla piwa tylko słoika marynowanych kurek, wokół którego kilkanaście lat temu rozpętała się medialna gównoburza. Czy może raczej Scheiße Sturm, bo eksponat Izby Regionalnej Pamięci prasa ochrzciła „grzybkami Eriki Steinbach”. Pamiętacie jeszcze tę panią?
➙ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Łuk Mużakowa: Gdzie to jest? Z czym to się je? I przede wszystkim co tu się zwiedza?
Krótka historia grzybków Eriki Steinbach
O co poszło? O poniemiecki „skarb” wykopany w lesie nieopodal Gorzowa. Cudzysłowu użyłam z premedytacją, bo idę o zakład, że szczęśliwy znalazca minę miał nietęgą po otwarciu kanki. Zamiast kosztowności ukryto w niej słownik, paszporty, pościel oraz przetwory: kompot, szparagi i kurki. Sześć dekad po zawekowaniu wciąż dość apetyczne. Trafiły do Izby Regionalnej Pamięci, którą w Witnicy założył Pan Zbigniew Czarnuch. Zapamiętajcie to nazwisko, bo jeszcze się pojawi.
Punktem zapalanym wybuchu niespodziewanej sławy weków okazały się wystawy na temat wypędzeń. Dwie na raz. W Berlinie jedną od drugiej oddzielała tylko aleja Unter den Linden. Organizatorzy obu przyjechali do Witnicy po eksponaty. Na tę pod patronatem prezydenta Niemiec, a przez media określaną jako „wyważona” i „rzetelna”, trafił akt nadania gospodarstwa osadnikowi spisany na kartce żywnościowej żołnierza Wehrmachtu. Drugą – o której pisano, że jątrzy i gra emocjami – zorganizował Związek Wypędzonych pod batutą Eriki Steinbach. To tutaj trafiły zaklęte w czasie grzyby i to wokół Wymuszonych dróg w polskich mediach podniosło się larum. Krajowe instytucje gremialnie wycofywały wypożyczone fanty z otwartej już wystawy. Ale słoik z Witnicy został do końca, za co „Gazeta Lubuska” nazwała go grzybkami Eriki Steinbach.
Regionalna Izba Pamięci w Witnicy
Zabytkowe weki to nie jedyny ciekawy eksponat Regionalnej Izby Pamięci w Witnicy. Miłe wrażenie robi już sama siedziba – starannie odnowiona willa fabrykanckiej rodziny Hasselberg nazywana Żółtym Pałacykiem. Muzeum dzieli tu przestrzeń z Uniwersytetem Trzeciego Wieku i filią domu kultury, można je bezpłatnie zwiedzać w godzinach ich pracy.
Regionalna Izba Pamięci zajmuje trzy sale. Obok poniemieckich skarbów zgromadzono tu pamiątki z czasów, gdy Witnica nazywała się Vietz i była dużą brandenburską wsią (prawa miejskie przyznano jej dopiero w 1935 roku) oraz powojenne artefakty. Bo częścią poniemieckiego dziedzictwa były zakłady przemysłowe, które, no może poza browarem, jeden po drugim upadały w czasach transformacji. Zostały po nich szyldy, rocznicowe gadżety i jakieś resztki wyposażenia, które – często w ostatniej chwili – przed końcem na śmietniku uratował Pan Zbigniew Czarnuch – regionalista, emerytowany nauczyciel oraz entuzjasta polsko-niemieckiego pojednania.
Są też ciekawostki: końskie buty do chodzenia po mokrych łąkach. Albo karta do głosowania w drugiej turze wyborów prezydenckich z 1990 roku (przypomnę, może niepotrzebnie, że jedną czwartą głosów oddano na bliżej nieznanego przybysza z Peru i jego czarną teczkę).
Największa atrakcja Witnicy: Park Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji
To, co nie zmieściło się w Regionalnej Izbie trafiło do Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji. Ślicznie położonego – nad dawnymi stawami młyńskimi i potokiem Witna – miejskiego parku tematycznego. Otwartego przez cały rok, świątek, piątek, dla wszystkich i bezpłatnie. Pomysłodawcą znów jest Pan Zbigniew Czarnuch.
W parku zobaczycie na przykład:
- płytę lotniska polowego w Pyrzanach, wybudowanego w 1945 roku przez Armię Czerwoną szykującą się do desantu na Berlin
- maszynę parową z kotłowni pałacu w Dąbroszynie. Marszałek Żukow dowodził z niego walkami o Kostrzyn (jak to się skończyło dla Kostrzyna pokażę innym razem)
- lokomotywę, która do 1999 roku woziła produkowane w Witnicy cegły
- ponad stuletnie gazowe latarnie, których nie zezłomowano, bo posłużyły do budowy huśtawki
- i niewiele młodsze słupy oświetlenia elektrycznego z wbudowanymi donicami na kwiaty. Są trochę creepy, choć sama nie wiem dlaczego.
Jednak to nie zabytki techniki, a droga w szerokim kulturowym rozumieniu jest wiodącym tematem parku. Bo, trzeba dodać, Witnica leży na historycznym trakcie z Akwizgranu do Królewca, a przechodząca przez nią droga nr 132 – dziś zwykła wojewódzka – przed wojną była głównym szlakiem komunikacyjnym Rzeszy.
Najciekawsza moim zdaniem jest kolekcja zabytków kultury drogi
W skład której wchodzą przydrożne obiekty: drogowskazy, kamienie milowe, znaki drogowe i oznaczenia granic. Ciekawsze niż brzmi. Na przykład „Turek” – drogowskaz w kształcie faceta w kapelusiku, który każdym z czterech (!) ramion kieruje w inną stronę. Albo obłupany nieco słupek wyznaczający granicę niemiecko-polską w latach 1919-39. Do tego niespotykany nigdzie indziej znak drogowy Uwaga, bociany!, który ostrzegał petentów zmierzających do ratusza w Słońsku o ryzyku, mówiąc wprost, zanieczyszczenia odzieży kupą bociana.
Ciekawostką jest kopia słupa konińskiego uznawanego za najstarszy znak drogowy w Polsce. Oryginał stał w połowie drogi między Kaliszem a Kruszwicą już w dwunastym wieku. Albo płaskorzeźby z pomnika szosy brzeskiej – pierwszej w Polsce bitej drogi, którą w latach 1820-23 wybudowano między Warszawą a Brześciem. Z tej okazji za sprawą Stanisława Staszica w Warszawie i Terespolu stanęły identyczne pomniki, a teraz ich kopię można zobaczyć w Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji.
Najzabawniej jest w części poświęconej przestrzeni fantazji
To tam stoją kopiec Koziołka Matołka oraz metaloplastyczne hołdy dla dziwnych i zabawnych nazw polskich miejscowości i przysiółków. By nie być gołosłowną wymienię kilka potencjalnych adresów: Wroni Koniec, Krzywoszyja, Hujasowa Rola (!!!), Jajaki, Stolec, Pstra Suka lub Gęsia Krzywda.
To gdzie chcielibyście zamieszkać?
Śmiesznie przestaje być w części poświęconej złu wojen i totalitaryzmowi
To tu stoi oryginalny kawałek Muru Berlińskiego, „jeże czeskie typu ciężkiego” (czyli zapory przeciwczołgowe z dawnego poligonu pod Gorzowem), bunkier wartowniczy z czasów drugiej wojny światowej, ale także z pozoru niewinna tabliczka zakazująca fotografowania. W czasach, gdy wróg czaił się wszędzie takie zakazy wisiały na fabrykach, koszarach, dworcach i innych budowlach o – przynajmniej w teorii – znaczeniu strategicznym.
Do tej części Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji trafiła też pamiątkowa tablica, którą „z okazji 60. rocznicy Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej” udekorowano szkołę w Witnicy nadając jej imię Feliksa Dzierżyńskiego. Zamiast złomowania wmurowano ją w trotuar i teraz po Krwawym Feliksie się depcze.
Co jeszcze zobaczyć w Witnicy
- Dziewiętnastowieczny kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy
- Prywatne Muzeum Chwały Oręża Polskiego. Tu mogę jedynie odnotować fakt jego istnienia, jeżeli interesuje Was zwiedzanie, to proszę samodzielnie ogarnąć zasady zwiedzania
- A zaraz za miedzą zaczyna się Park Narodowy „Ujście Warty”.
Natomiast jeśli miłe są Wam atrakcje z gatunku osobliwych, to polecam wybrać się do restauracji „Piwosz” – miejsca paradoksu w całej rozciągłości tego słowa. Po pierwsze mieści się w browarze, dokładnie w tej części z beczułkami wymalowanymi na elewacji. Nie róbcie sobie jednak nadziei – miejscowego piwa z beczki tu nie popróbujecie. Co do strawy, hm, może tak: wybitna gastronomia to to nie jest. Zjadłam ruskie, były OK, a ja nadal żyję, plusik się więc należy.
Za to największą przygodą okazał się pobyt w lokalu. To była podróż w czasie. Co prawda wyświetlacz nad wejściem obiecywał powrót do 2013 roku, ale to zbytek skromności. Przekraczasz próg „Piwosza” i bach! wtem jesteś w 1999. To miejsce jest jak rezerwat przeszłości. Optuję więc by ascetyczny wystrój wpisać do rejestru zabytków. Bo skoro tyle już oparł się modernizacji, to niech się nie zmienia wcale. Proszę!
PS
Czy wiesz, że małe miasta takie jak Witnica mają na blogu osobną kategorię KLIK KLIK.
O Witnicy, Parku Drogowskazów i grzybkach Eriki Steinbach przeczytałam w książce „Poniemieckie” Karoliny Kuszyk (Wydawnictwo Czarne 2019). Zapiszcie sobie ten tytuł, będzie lektura na drogę!
Przydało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej