Jest taka piosenka Joe Cockera „Got to Use My Imagination”. Dedykuję ją wszystkim tym, którzy planują wycieczkę do Wiślicy. Co prawda Cocker śpiewał o rozstaniu, ale umówmy się: wyobraźnia przyda się tak samo w życiu po związku jak i podczas zwiedzania Wiślicy.
Przyda się jeszcze powtórka z lekcji historii, bo współczesna Wiślica mocno rezonuje z przeszłością. Bez historycznego kontekstu będzie tylko prowincjonalnym miasteczkiem z przyjemnym zielonym rynkiem i nieproporcjonalnie dużym kościołem. Oraz atrakcjami dla miłośników średniowiecza i sztuki romańskiej. Głównie. Zaraz zrozumiecie dlaczego.
Wiślica przez chwilę była najmniejszym polskim miastem
Przez chwilę, bo w pierwszą rocznicę odzyskania praw miejskich zdetronizował ją Opatowiec ze swoimi trzystoma mieszkańcami. To dwustu mniej niż ma Wiślica.
Ale nie zawsze tak było. Sześć-siedem wieków wstecz Wiślica była miastem sporym i zamożnym (kłania się przywilej składu soli bocheńskiej, a kto miał sól ten miał kasę; tak to kiedyś działało). Swoje robiło też położenie Wiślicy na szlaku handlowym z Krakowa i Pragi na Ruś Kijowską. Przez miasteczko przetoczyła się też lwia część pocztu królów i książąt polskich.
Wreszcie statuty wiślickie – nazwa, która każdemu powinna przynajmniej obić się o uszy. Statuty były czymś w rodzaju pierwszego polskiego kodeksu prawa. A wiślickie, bo – nie będzie to zaskoczeniem – w Wiślicy je ogłoszono. Dokładnie z okienka (dziś zamurowanego) w północnej ścianie kolegiaty Narodzenia Najświętszej Marii Panny.
A działo się w połowie czternastego wieku za czasów Kazimierza Wielkiego, który zresztą wiślicką kolegiatę ufundował. Nie zrobił tego ani z miłości do Boga, ani chęci przypodobania się Wiśliczanom. To była pokuta. Ekspiacja za zamordowanie Marcina Baryczki.
Czym Baryczka podpadł Kazimierzowi Wielkiemu? Był posłańcem złej nowiny. Na polecenie biskupa Bodzanty miał wytknąć królewskiej mości pozamałżeńskie grzeszki i wezwać do powrotu na drogę cnoty. Wyszło średnio. Nieszczęsnego Baryczkę wkrótce po audiencji na Wawelu utopiono w Wiśle.
Za karę król Kazimierz miał fundować kościoły. Wśród nich jest potężna gotycka kolegiata w Wiślicy – wcale nie pierwszy kościół, który stanął w tym miejscu. Ale o tym za moment.
Zacznijmy zwiedzanie Wiślicy od kościoła pokutnego
Gdybym była na Waszym miejscu, to obchód kościoła zaczęłabym od południowej ściany i odszukania gotyckiej tablicy erekcyjnej z Kazimierzem Wielkim na klęczkach, Madonną, Dzieciątkiem oraz biskupem Bodzantą dyskretnie pilnującym, aby monarcha się nie rozmyślił. Tablicę ufundował Jan Długosz, który w Wiślicy pozostawił po sobie jeszcze jedną pamiątkę. Stoi za waszymi plecami.
Z kolei na północnej ścianie – prócz okienka od statutów wiślickich – poszukajcie śladów dziewiętnastowiecznych aktów wandalizmu.
Potem koniecznie trzeba zajrzeć do wnętrza bazyliki. I tu od progu widok zaskakujący. A właściwie brak widoku na ołtarz, który chowa się za olbrzymim filarem. Takie a nie inne usytuowanie podpory to ponoć robota Kazimierza Wielkiego. Teraz już rozumiecie dlaczego Bodzanta tak go pilnuje na tablicy.
Paradoksalnie filar zasłania to, co w wiślickim kościele najpiękniejsze: prezbiterium z gotyckimi polichromiami i uśmiechniętą półgębkiem Madonnę w ołtarzu. Madonna nazywana jest Łokietkową, bo Władysław Łokietek miał przed nią modlić się o zjednoczenie Polski.
Jednak to, co najcenniejsze w Wiślicy ukrywa się pod prezbiterium. By móc tam zajrzeć potrzebny jest bilet do Muzeum Archeologicznego w Wiślicy.
Mała Wiślica ma wielki zabytek sztuki romańskiej
W miejscu gotyckiego olbrzyma z fundacji Kazimierza Wielkiego wcześniej stały dwa romańskie – znacznie skromniejsze – kościoły. Fundamenty obu zachowały się w całkiem niezłej kondycji. Podobnie jak fragment cmentarza, który w Muzeum ogląda się jak profil glebowy na geografii w szkole. I jest w związku z tym dokładnie tak (creepy?) jak myślicie: spomiędzy warstw ziemi wystają kostki.
Ale to nadal nie to, z czego słynie Wiślica. Tym czymś jest płyta orantów, czyli posadzka krypty najstarszego romańskiego kościoła z połowy dwunastego wieku. Kościół fundował książę Henryk Sandomierski i prawdopodobnie to on wraz z rodziną wznosi oracje na jastrychowej płycie. Rozmodlonym postaciom towarzyszą fantastyczne stwory: gryf, biuściasta centaurzyca (w czapeczce i z wytkniętym językiem! nie żartuję), smok i bazyliszek.
(i jak tu nie uwielbiać sztuki romańskiej, he?)
Muzeum Archeologiczne w Wiślicy trzyma w zanadrzu jeszcze jedną ciekawostkę
Jest taka teoria, którą szczególnie chętnie forsowano w latach sześćdziesiątych, tuż po odkryciu TEGO CZEGOŚ w Wiślicy. Teoria ta głosi, że pierwszy chrzest na ziemiach polskich odbył się nie w Gnieźnie, a w Wiślicy jakieś sto lat wcześniej. Potwierdzać to miała tzw. legenda panońska z żywotów św. Metodego.
Idzie to mniej więcej tak:
Książę pogański bardzo silny siedzący na Wiśle urągał chrześcijanom i złe rzeczy im czynił. Posłał do niego Metody i rzekł mu: Dobrze by Ci było synu ochrzcić się dobrowolnie na swojej ziemi abyś wzięty do niewoli nie był przymuszony do chrztu na ziemi cudzej – i wspomnisz mnie wtedy. I tak się stało.
Tym złym poganinem był Wiślimir. Nawiasem mówiąc to na jego cześć nazwano Wiślicę (a nie dlatego, że przez miasteczko przepływa Wisła, bo nie przepływa, w prostej linii do Wisły jest dziesięć kilometrów).
Ciąg dalszy legendy panońskiej dopisał wiek dwudziesty i kanalizowanie Wiślicy. Koparka niechcący dokopała się do fundamentów mikroskopijnego romańskiego kościoła (św. Mikołaja) oraz TEGO CZEGOŚ co od razu okrzyknięto wczesnośredniowiecznym baptysterium.
Z biegiem lat entuzjazm opadł. Pani przewodniczka, z rozbrajającą szczerością przyznała, że ta gliniana niecka równie dobrze mogła być misą chrzcielną, poidłem dla zwierząt lub betoniarką.
Zadanie: Proszę użyć wyobraźni i napisać w komentarzu czym według was była niecka z Wiślicy.
Muzeum Archeologiczne w Wiślicy – informacje praktyczne
Muzeum Archeologiczne w Wiślicy szykuje się do rewitalizacji (której największą ofiarą ma być oldskulowy Pawilon Archeologiczny), toteż nim wybierzesz się na zwiedzanie sprawdź aktualne zasady zwiedzania.
Co jest pewne – Muzeum Archeologiczne w Wiślicy zwiedza się z przewodnikiem (zresztą zwiedzanie bez przewodnika nie miałoby wielkiego sensu). W weekendy wejścia odbywają się o pełnej godzinie, a w tygodniu muzeum otwierane jest na telefon. Na Panią przewodniczkę czekałam kwadrans.
W ramach biletu zwiedza się podziemia kolegiaty (płyta orantów + cmentarz i relikty dwóch romańskich kościołów), Pawilon Archeologiczny (baptysterium aka betoniarka oraz fundamenty romańskiego kościoła św. Mikołaja) oraz kawałeczek domu Długosza (który jest przede wszystkim plebanią, ale w jednym z pomieszczeń udostępnionych dla turystów zobaczycie gotyckie polichromie).
Atrakcje Wiślicy: średniowieczne grodzisko i Psia Górka
Wyobraźnia przyda się też w trakcie zwiedzanie grodziska w Wiślicy. Zresztą jakiego zwiedzania – to raczej przyjemne miejsce do relaksu z widokami na podmokłe łąki Ponidzia. A że w średniowieczu stało tu sobie małe miasteczko, były domy, ulice, nawet studnia wykuta w skale? Widocznie miały mniej dziejowego szczęścia niż fundamenty romańskich kościołów i „baptysterium”.
W bonusie geologiczna ciekawostka – kawał gipsowej skały. Zobaczcie sami jak wygląda gips z Ponidzia au naturel.
Po drodze na grodzisko (a spacerek z rynku nie zajmie więcej niż dziesięć minut wolnym krokiem) będziecie mijać nieduży wzgórek z tabliczką „Psia Górka”. Wiąże się z nim przepyszna anegdota, która nie ma nic wspólnego z wyprowadzaniem czworonogów. W rolach głównych królowa Jadwiga oraz niegodziwy Gniewosz z Dalewic, który rozpuścił plotkę jakoby królowa przyprawiała rogi Władysławowi Jagielle. Sąd uznał go winnego pomówienia i nakazał – to jest najlepszy punkt – odszczekać łgarstwa. No i Gniewosz odszczekał je, spod ławki na Psiej Górce. Zełgałem hau, hau, hau.
Co jeszcze powinniście widzieć o Wiślicy?
Że ma sympatyczny ryneczek – jedyny znany mi, który przetrwał rewitalizację bez wycinki drzew. Brawo Wiślica!
Pro tip dla fanów kasztanów: OMG jakie dorodne kasztany zalegają kilogramami na rynku w Wiślicy! I wygląda na to, że miejscowa ludność ma je kompletnie w nosie (mi trudno było wobec powyższego zachować choćby pozory obojętności).
Na rynku w Wiślicy są trzy punkty gastronomiczne (całkiem niezły wynik jak na pięć setek mieszkańców). O pizzerii Turysta ani barze Rabarbar nic więcej napisać nie mogę prócz tego, że są. Za to lodziarnia Bałaga (Rynek 16) ma naprawdę spoko tradycyjne lody (oraz oldskulowy lokal, w którym nie wolno robić zdjęć). Ich receptura podobno nie zmieniła się od sześćdziesięciu lat.
PS
Wiślica solo to trochę mało, by ruszać się z domu, ale Wiślica połączona z Buskiem-Zdrój brzmi jak plan na jednodniową wycieczkę, a Wiślica w połączeniu z resztą Ponidzia brzmi jak plan na weekend. Zwłaszcza polecam na dłużej zatrzymać się w Pińczowie. Więcej pomysłów na jednodniowe mikrowyprawy wokół Krakowa znajdziecie tutaj, a tutaj wpisy z województwa świętokrzyskiego (bo Wiślica jest w świętokrzyskim, gdyby ktoś pytał).
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej