Szkockie Highlands dla leniwych i tych, których ruch lewostronny napawa trwogą. Jednodniowy roadtrip z biurem podróży = 9 godzin pocztówkowych widoków. Opowiadam minuta po minucie, zamek po zamku i góra po jeziorze.
Ostrzeżenie: czytanie tego wpisu grozi natychmiastową potrzebą wyjazdu do Szkocji. Czytasz na własną odpowiedzialność!
Prolog: Zamiast wynająć auto pojechałam na zorganizowaną wycieczkę po Highlands
Z lokalnym biurem podróży Timberbush Tours. W kameralnej grupie. Start z Glasgow – bo to najlepsza baza do zwiedzania północno-zachodniej Szkocji. Po długim namyśle wybrałam trasę Oban, Glencoe & West Highland Castles, bo w programie ujęto wszystko to, czego w Szkocji byłam najbardziej spragniona: góry, jeziora (choć akurat nie Loch Ness) i zamki w różnym stadium rozpadu.
➙ Gdzie spać w Glasgow? Ja nocowałam w hotelu Alexander Thomson w sąsiedztwie dworca Glasgow Central i kwadrans spaceru od miejsca zbiórki. Hotel jest stary, ale zadbany i klimatyczny. Za pokój dwuosobowy ze śniadaniem zapłaciłam niecałe 40 funtów.
8:45 Jak na prymuskę z turystyki przystało w miejscu zbiórki stawiam się dobry kwadrans przed czasem
I dobrze, dzięki temu w busie zajmuję miejsce królewskie, bo to najbardziej widokowe – na samym przodzie, tuż obok kierowcy. James – zażywny jegomość w wieku emerytalnym będzie naszym przewodnikiem po Highlands przez najbliższe dziewięć godzin.
(które – SPOILER ALERT – minął nie wiadomo kiedy i potem będzie już tylko płacz, że to już koniec zwiedzania Highlands)
Absolutely amazing – to dwa najczęściej wypowiadane przez niego słowa. I wiecie co, nie było w tym ani krzty przesady. Pierwszy epicki widok pojawia się chwilę za rogatkami Glasgow. Wjeżdżamy na Erskine Bridge (nawiasem mówiąc bardzo popularną miejscówkę wśród szkockich samobójców). Na prawo panorama Glasgow. Na lewo ujście rzeki Clyde do Atlantyku i skała z twierdzą Dumberton.
Ale to wszystko nic w porównaniu z tym, co czekało za moment.
9:45 Loch Lomond – pierwsze jezioro (i pierwszy postój)
Mijamy pocztówkowe miasteczko Luss i chwilę później zatrzymujemy się po raz pierwszy: na kawę (dobra!), WC (darmowe) i widoki na Loch Lomond (absolutely amazing – dokładnie jak zapowiadał James). Do zapamiętania na przyszłość: z przystani w Tarbet wypływają stateczki wycieczkowe po Loch Lamond.
10:05 Oblewam się kawą. Z wrażenia
Wkrótce po opuszczeniu Tarbet nasz dzielny bus z Jamesem za kierownicą zaczyna żmudną (ale za to jakże widokową!) wspinaczkę w góry. Nie ma zmiłuj, wjeżdżamy w Highlands, a turysta dałby wiele by oczy mieć dookoła głowy.
10:20 Rest and be Thankful. Umieram z zachwytu po raz pierwszy
Kolejny przystanek, ale tym razem tylko po widoki. Zatrzymujemy się w punkcie o wdzięcznej nazwie Rest and be Thankful. Wyżej drogą A83 nie wjedziecie. Nie wiem, nie znam się, to się wypowiem – widok z Rest and be Thankful jest taki, że szczęki trzeba zbierać z trawy. Panoramy nie psują banery, pstrokacizna i przypadkowe budynki. Jest tylko zieleń, tylko góry i stara wojskowa droga wijąca się w dole od niechcenia.
W tym momencie język polski wydaje się zbyt ubogi by odpowiednie dać rzeczy słowo. Po angielsku wypisz wymaluj ‘dramatic scenery’. A po polsku? Przecież nie dramatyczne widoki.
Tak czy owak na Rest and be Thankful umieram z zachwytu. Nie ostatni raz tego dnia.
10:45 Inveraray i zamek jak z „Downton Abbey”. Oh wait, przecież kręcono tu „Downton Abbey”*!
Na więcej achów i ochów nie trzeba było długo czekać. Droga A83 dalej prowadzi wzdłuż brzegu Loch Fyne. Na prawo góry, na lewo woda i odbijające się w niej góry. Do tego słońce miło przygrzewa. Czy można chcieć czegoś więcej? Tak! Kolejnego pocztówkowego miasteczka. Najlepiej z zamkiem, bo dawno żadnego nie było.
I wtedy na horyzoncie wyłania się Inveraray całe w bieli. Miasteczko królewskie. Po dziś dzień w Inveraray swoją rodową siedzibę ma jeden z bardziej znaczących arystokratycznych rodów Szkocji – książęta Argyll.
Zamek Inveraray można zwiedzać (bilet dla uczestników wycieczki Timberbush Tours kosztuje 11 funtów). Można też po prostu przespacerować się po zamkowych ogrodach (5 funtów) – na co zdecydowałam się ja i absolutnie nie żałuję. Zamek Inveraray od strony ogrodu wygląda przepięknie, w dodatku akurat kwitły rododendrony i łubiny.
Zdążyłam jeszcze wypić szybką kawę w zamkowej kafeterii i właściwie to by było na tyle, na więcej Inveraray nie starczyło czasu. Pierwszy raz tego dnia poczułam, że koniecznie muszę wrócić w zachodnie Highlands na dłużej.
* Zamek Inveraray zagrał w specjalnym bożonarodzeniowym odcinku „Downton Abbey” z 2012 roku.
12:00 Kilchurn Castle
Wreszcie praszkocka twierdza! Idę o zakład, że Kilchurn Castle jest w top 10 najczęściej fotografowanych szkockich landszaftów. Ale inaczej być nie może, bo to Highlands w pigułce: samotne gotyckie ruiny na jeziorze (Loch Awe; swoją drogą które to już Loch dzisiaj?), w którym dla jeszcze większego efektu odbijają się góry.
How cool is that!
12:10 Saint Conan’s Kirk, którego nie było w planach
Właściwie to mieliśmy jechać już prosto do Oban, gdy wtem nasz szalony i wspaniały James postanowił zrobić nam niespodziankę. Później okaże się, że nie jedyną w repertuarze. Poza oficjalnym planem lądujemy więc w Saint Conan’s Kirk – jednym z bardziej osobliwych szkockich kościołów.
Kościół – prócz bajecznego położenia na wysokim brzegu Loch Awe – wyróżnia zdumiewający melanż stylów i detali. Łatwo też dać się nabrać co do jego metryki. Bo Saint Conan’s Kirk wygląda na taki, co pamięta wojny szkockich klanów. A tu guzik: dwudziesty wiek.
Saint Conan’s Kirk zaprojektował architekt – amator Walter Douglas-Campbell, który zgrabnie połączył wszystko to, co w architekturze lubił najbardziej. Krużganki z celtyckim krzyżem, rzygacze w kształcie króliczków z belkami z rozbitych okrętów wojennych. Okno z kościoła parafialnego w Leith z portalem w stylu normańskim i tak dalej.
Nowy czy stary – nie ważne. Ważne, że robi wrażenie. A widok z kaplicy Bruce’a na Loch Awe jest wart miliona.
12:45 Oban brzmi jak obiad
Oban to nieduże portowe miasteczko. Osiem tysięcy mieszkańców i jedyna w promieniu mil szkoła średnia wystarczyły do miana lokalnej metropolii, oczywiście na miarę West Highlands. Samo miasteczko robi bardzo przyjemne wrażenie. Mogłabym siedzieć na nabrzeżu godzinami, gapiąc się na przybijające do portu łódki i sąsiednią wyspę Kerrera.
W Oban mieliśmy półtorej godziny wolnego. Wystarczyło na spacer i obiad. James po drodze tylko zaostrzył nasze apetyty wizją świeżutkich łupaczy, krewetek, muli, homarów, ośmiornic i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze. A wszystko to w porcie w Oban.
Na lunch wpada więc fish&chips z budki MacGillivrays Seafood na pirsie (9 funtów za porcje; płatność tylko gotówką). Nie powiem, było smacznie (i tłusto), ale możecie tylko zgadywać jak wielkie było me rozczarowanie (w przybliżeniu jak z Oban na Orkady), gdy okazało się, że w kolejnej budce – Local Shellfish The Green Shack – pichci się frutti di mare chwilę temu odłowione z Atlantyku. I to na oczach przyszłych konsumentów! A człowiek, nawet bardzo głodny, ma żołądek jeden.
Obiad zjedzony. Oban zwiedzone (no powiedzmy), więc ruszamy dalej.
14:50 Castle Stalker
Daleko nie zajechaliśmy, gdy James zapowiedział kolejny foto stop. Castle Stalker to kolejna omszała ruina, która znana jest z dwóch, nie, trzech powodów:
- Zamek Stalker zajmuje niemal całą wysepkę na Loch Laich. Ergo to zamek – wyspa (co dodaje mu jakieś +100 do malowniczości)
- Jest jednym z najlepiej zachowanych średniowiecznych zamków wieżowych w Szkocji
(już słyszę te zniecierpliwione westchnienia…) - Wystąpił w roli zamku Aaarrrrgghh w finale „Monty Python i Święty Graal”. Od razu lepiej, nieprawdaż?
OK, tak Zamek Stalker wyglądał w Monty Pythonie:
A tak wygląda dziś.
15:25 Glencoe, czyli dech znów zaparło mi w piersi
Przede wszystkim z wrażenia. I trochę też zimna. Bo niby czerwiec, ale stopni ledwie kilka powyżej zera. Lodowaty wiatr przeszywa aż do szpiku kości. Dłonie grabieją. W oczach kręcą się łzy – nawiasem mówiąc reakcja bardzo na miejscu, bo Glencoe to dosłownie dolina łez.
O ironio, pod koniec siedemnastego wieku Glencoe była świadkiem rzezi klanu MacDonald, którego śpiących członków dosłownie wyrżnęli Campbellowie. James twierdził, że po dziś dzień Campbellowie w Glencoe są persona non grata.
Zatrzymuje się u stóp Trzech Sióstr, czyli masywu Bidean nam Bian. Niby to tylko 1100 metrów n.p.m., ale wystarczyło by turyści wspinający się szlakami wyglądali jak robaczki pełzające po zboczach.
Dolina Glencoe to Highlands w pełni swojej surowej krasy. To pustka, gdzie okiem sięgnąć tylko trawy i kamienie. Słowem ziemia jałowa z drogą A82 w środku. Budynki, które zobaczycie w drodze można policzyć na palcach. Jednym z nich jest Blackrock Cottage – wzorzec z Sevres samotnych chatek pośrodku niczego, który zagrał w nieskończonej ilości filmów (ostatnio widziałam ją w „Marii, królowej Szkotów”). Po okolicy śmigał też Bond w „Skyfall”.
15:45 James is coming!
I tak jedziemy sobie przez Glencoe, gdy ni stąd ni zowąd James poczynił wyznanie. Mianowicie, że jest trochę szalony. Po czym zjechał z drogi, zaparkował, uchylił okno i zaczął drzeć się wniebogłosy: James is coming! James is coming!
Na efekty długo nie trzeba było czekać. I nie, z krzaków nie wyskoczyła służba leśna z mandatem, a… stado jeleni.
16:30 Pub jak z „Klubu Pickwicka” czy innego Dickensa
Gospoda Drovers Inn przyjmuje podróżnych złaknionych suchego kąta, haggis i pinty piwa od ponad trzystu lat. Bywał tu Rob Roy. A jej lobby to mokry sen każdego fana taksydermii. Gości wita między innymi wkurzony niedźwiedź oraz dwugłowe jagnię. Ale to wszystko nic w porównaniu z łatką najbardziej nawiedzonego hotelu w Wielkiej Brytanii.
W nocy pokoje nawiedza ociekająca wodą kilkulatka, która przed laty ratując z pobliskiej rzeki lalkę, sama się w niej utopiła. Częstymi gośćmi mają też być duchy pasterzy, których na tamten świat wysłały klanowe wojenki.
Natomiast już po powrocie do Polski dokopałam się do informacji, że The Drovers Inn zagrał w „Atlasie chmur” Tom Tykwera i rodzeństwa Wachowskich. Zagrał – a jakże – szkocki pub, do którego dała nogę grupa uciekinierów z wyjątkowo wstrętnego przytułku dla starców.
To jedna z najlepszych scen w „Atlasie chmur”!
17:05 Loch Lomond po raz drugi i ostatni
Nie ma zmiłuj, ale to już prawie finisz roadtripu po Highlands. Łapczywie chwytam ostatnie widoki, bo została już tylko pożegnalna jazda wzdłuż Loch Lomond. Od Drovers Inn A82 robi się jeszcze bardziej wąska i kręta. James nazywa ją ‘crazy road’, czyli szaloną drogą, ale to raczej jego autorska nazwa.
17:35 Zaczęło padać
18:15 z powrotem w Glasgow
➙ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Glasgow wszystko co najważniejsze – zwiedzanie, jedzenie, atrakcje, spanie
Więc jak mi na wycieczce po Highlands z Timberbush Tours było?
Epicko! Highlands mnie oczarowało – wiadomo, a wycieczka wprawiła w stan wysokiego ukontentowania. Ba, mój zwykle marudny mąż również był urzeczony. Także dlatego, że gdybyśmy zdecydowali się wynająć auto i powtórzyć tę trasę na własną rękę, to on byłby poszkodowany, jak zresztą każdy kierowca na krętych drogach Highlands. Zero gapienia się na boki. O połowę mniej widoków. Zapomnij o piwku w gospodzie jak z Dickensa. Plus ten nieszczęsny ruch lewostronny.
Co jeszcze bardzo mi się podobało, to kameralna grupa. Było nas raptem jedenaście osób, w busie mieści się szesnaście. Raj introwertyka. Timberbush Tours niczego też z góry nie narzuca: w pakiecie jest transport i przewodnik, natomiast jedzenie i zwiedzanie to już twój wybór.
James okazał się prawdziwym szkockim zapaleńcem, niewyczerpanym źródłem lokalnych ciekawostek oraz… sucharów, którymi sypał jak z rękawa. Sam zresztą najgłośniej się z nich śmiał, co było i urocze i zabawne. Dbał też o nasze żołądki i pęcherze, a licznymi foto przystankami jawnie przyczynił się do zapchania mojej karty pamięci w telefonie.
Jedyne co na takich wyjazdach nie jest fajne to ciągły niedoczas. To nie tak, że James ganiał nas z batem po Highlands. Raczej chodzi o subiektywne poczucie, że chcę więcej i dłużej. Tylko w samym Inveraray mogłabym spędzić pół dnia, inna sprawa że pewnie kolejne pół dnia zająłby nam dojazd w tempie 40km/h, bo widoki i zakręty.
Inna sprawa, że w ciągu jednego dnia zobaczyliśmy naprawdę solidny kawał West Highlands i wiem, że dzięki tej wyprawie wrócę tu za jakiś czas na dłużej. Zresztą nie ma innej opcji, bo
I ❤ SCOTLAND
Zresztą, jeśli spodobał Ci się ten wpis, to tutaj znajdziesz pozostałe teksty o Szkocji.
Dziękuję Timberbush Tours za możliwość wzięcia udziału w wycieczce. Wszystkie wrażenia i opinie są – jak zawsze – moje!
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej