Czy jest po co jechać do Nowego Sącza? I czy jest tam co zwiedzać? A atrakcje bardziej niszowe? Lokalne smakołyki? Jakiś street art? I czy Nowy Sącz to dobra opcja na weekend?
Na te i parę innych pytań znajdziecie odpowiedź w tym wpisie. A na końcu zdradzę ile opisany weekend w Nowym Sączu mnie kosztował i dlaczego tak mało.
[AKTUALIZACJA: listopad 2023]
Bo owszem, do Nowego Sącza pojechałam na weekend. Bardziej z konieczności niż wyboru. To nie tak, że Nowy Sącz ma jakieś niewyobrażalne ilości atrakcji. Pies pogrzebany jest w odległościach i ich godzinach otwarcia (przynajmniej poza sezonem). Czasową niemożliwością jest zwiedzić wszystko w jeden dzień, zwłaszcza będąc turystą niezmotoryzowanym. Jak ja.
Ale nic nie szkodzi, bo koniec końców w Nowym Sączu – co piszę nie bez zdziwienia – spędziłam bardzo przyjemny weekend i zaraz się Miłym Państwu z niego wyspowiadam.
➙ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Małopolska do zwiedzania – więcej pomysłów na wycieczki
Numerem jeden na liście atrakcji Nowego Sącza jest Miasteczko Galicyjskie
Miasteczko Galicyjskie to odpowiedź na pytanie jak żyło się i mieszkało w dawnej prowincji monarchii austro-węgierskiej. Zajrzycie tu do dziewiętnastowiecznych zakładów i pracowni: zegarmistrza, fotografa, krawca, dentysty (cieszmy się z postępu medycyny), fryzjera, apteki, na pocztę, do remizy i sklepu kolonialnego.
Oczywiście można się zżymać, że Miasteczka Galicyjskie to potiomkinowska wioska. Że tylko udaje austro-węgierskie miasto, że za grosz tu autentyzmu, bo wszystkie budynki to nówki sprzed paru lat. I cóż, jest w tym ciut racji, ale moim zdaniem w niczym to nowosądeckiemu Miasteczku Galicyjskiemu nie umniejsza. Bo:
- Wszystkie obiekty to wierne repliki autentycznych budynków m.in. ze Starego Sącza (ratusz!), Czchowa i Ciężkowic.
- A i lwia część wyposażenia to dziewiętnastowieczne autentyki.
- W dodatku każdy domek w Miasteczku Galicyjskim, ma swojego opiekuna – przewodnika.
Można też coś przekąsić w kopii karczmy żydowskiej z Orawki (z niezrozumiałych powodów do kotleta przygrywa góralska muzyka, ale jedzenie warte poświęcenia).
No i przenocować w ratuszu, jako uczyniłam i ja. Klimat niepodrabialny, a widok z okna jedyny w swoim rodzaju. Po śniadaniu, z marszu ruszyłam na zwiedzanie. Bardzo polecam (z zastrzeżeniem, że Miasteczko Galicyjskie to jednak peryferia Nowego Sącza, a autobusy jeżdżą, owszem, ale rzadko). Godziny i bilety najlepiej sprawdzić na stronie.
I druga największa atrakcja Nowego Sącza: Sądecki Park Etnograficzny
Czyli mówiąc po ludzku – skansen. Wszyscy ci którym nie w smak jest Miasteczko Galicyjskie, w Sądeckim Parku Etnograficznym będą w pełni usatysfakcjonowani. To same autentyki i oryginały, żadnych machlojek i rekonstrukcji. A że Sądecczyzna przez lata była etnicznym i kulturowym tyglem, to w skansenie zobaczycie wiejskie domostwa Pogórzan, Lachów, Górali Sądeckich, Łemków, Cyganów oraz mniejszości niemieckiej.
Najcenniejsze zdobycze sądeckiego skansenu to osiemnastowieczne świątynie trzech wyznań (wszystkie czynne!): kościół katolicki z Łososiny Dolnej (z polichromiami Marii Ritter), cerkiew greckokatolicka z Czarnego oraz zbór ewangelicki ze Stadeł oraz siedemnastowieczny dwór szlachecki z unikatowymi polichromiami.
Ale moją ulubienicą jest biedacka kurna chata z Łabowej. Wszystko przez jej ostatniego lokatora. Jeszcze w latach 90. dwudziestego wieku prymitywną chałupkę (klepisko, dziury w ścianach, osmolona powała, brak ogrzewania i bieżącej wody) zamieszkiwał pewien wiekowy abnegat, który z nie ścielenia łóżka uczynił swoją filozofię życiową. I – teraz najlepsze – jego łóżko wciąż jest niepościelone! Mówiłam, że w Sądeckim Parku Etnograficznym autentyzm uber alles? Mówiłam.
W chwili powstawania tego wpisu Sądecki Park Etnograficzny zwiedzało się wyłącznie z przewodnikiem. Taki spacer trwał 2 godziny (i obejmował tylko część skansenu), ale zasady zwiedzania mają się wkrótce zmienić. Dlatego po szczegóły odsyłam na stronę parku.
W sezonie ponoć otwarte jest też przejście między skansenem a Miasteczkiem Galicyjskim (bo obecnie zwiedzanie obu – stykających się płotami – przybytków dla niezmotoryzowanych to droga przez mękę. Skrótem dwa kilometry marszu, częściowo przez błota i chaszcze, albo jeszcze dalej poboczem ruchliwej drogi).
Ale to nie Miasteczko Galicyjskie i Sądecki Park Etnograficzny zrobiły mi wyjazd do Nowego Sącza.
Zrobiła go Maria Ritter
Maria Ritter – mówi Miłym Państwu coś to nazwisko? Pewnie nie, bo sława malarki właściwie nie przekroczyła granic Sądecczyzny. A szkoda, bo ta pani diablo była utalentowana. I nauki u najlepszych pobierała: w Krakowie u Wojciecha Weissa i Xawerego Dunikowskiego, a w Paryżu u Ferdynanda Legera.
Pomijając epizod w Ciechocinku (gdzie zarabiała na studia jako nauczycielka) i studia, Maria Ritter całe życie spędziła w Nowym Sączu. Dokładnie w mieszkaniu na pierwszym piętrze kamienicy przy Rynku 2. Mieszkała z siostrą. Ona malowała i udzielała się społecznie, a siostra zajmowała się domem. Dwa lata przed śmiercią Maria Ritter przechodzi wylew, efektem którego był prawostronny paraliż. Ostanie obrazy maluję więc lewą ręką. I tak je podpisuje.
Ritterówna była malarką niesłychanie płodną. Pozostawiła po sobie kilka tysięcy obrazów oraz liczne polichromie (w tym w kościele z Łososiny, który zwiedza się w skansenie). Kilkadziesiąt prac można obejrzeć w jej dawnym mieszkaniu.
Warto, bo mieszkanie wygląda tak jakby czas się w nim zatrzymał, a malarka miała wrócić lada moment.
Prócz obrazów Ritterówny, mieszkanie wypełniają dziewiętnastowieczne meble i bibeloty. Miejsce czarowne. Ale uwaga! Galerię Marii Ritter można zwiedzać tylko w niektóre dni (szczegóły na stronie muzeum).
Czy wiesz, że Nowy Sącz…
Fun facts 1: Nowy Sącz ma najwięcej milionerów per capita. Taką rewelację wyczytałam u Filipa Springera w książce „Miasto Archipelag” (której lekturę nieodmiennie polecam).
Fun facts 2: Szeregi nowosądeckich milionerów zasilają między innymi najwięksi krajowi producenci lodów (podpowiem, nazwa zaczyna się na literę K), a miasto można zwiedzić sądeckim szlakiem lodowym. Przypadek?
Fun facts 3: Rozczaruję się jednak ten, kto liczył, że sądecki szlak lodowy prowadzi przez ową fabrykę lodów. Zamiast tego dziesięć lodziarni, w tym i takie, których wyroby wpisano na listę Małopolskich Produktów Tradycyjnych, a Ludwik Jerzy Kern sławił je w wierszu „Od Homera” tymi słowy: te lody co smakują tak jak w żadnym innym mieście. O mapkę sądeckiego szlaku lodowego upomnijcie się w Informacji Turystycznej (ul. Szwedzka 2).
Zabawna sprawa. Nowy Sącz nowy jest tylko z nazwy
(Pssst! Ostatnio pisałam też o innym bardzo starym polskim miasteczku, które w nazwie ma nowe)
Może nie aż tak stary jak Stary Sącz, ale jednak młody też nie jest. W 2017 Nowy Sącz skończył 725 lat. Z tej okazji nie odbudowano zamku (z czasów Kazimierza Wielkiego, wiadomo), który wyleciał w powietrze w czasie wojny. Dziś o jego istnieniu przypomina garstka ruin i Baszta Kowalska, z której rozpościera się niezły widok na Dunajec oraz… tę właśnie fabrykę lodów.
Resztki zamku listy zabytków Nowego Sącza nie wyczerpują. I to jest dobry moment, by wspomnieć o słynnym eklektycznym ratuszu dumnie stojącym na środku sporego rynku.
Zegarem ratuszowym od pokoleń opiekuje się ta sama rodzina Dobrzańskich, a jego wnętrze (zegara, nie ratusza) było scenerią wojennego love story ze zbiegłą z getta Żydówką i pomocnikiem zegarmistrza w rolach głównych. Wyobraźcie sobie, że Berta przez trzy miesiące ukrywała się w mechanizmie czasomierza, totalnie pod nosem Niemców. I dzięki temu przeżyła wojnę! Choć już nigdy nie wyzbyła się wstrętu do zegarów.
W ogóle Nowy Sącz to głównie dziewiętnastowieczna architektura – efekt wcale nie uboczny wielkiego pożaru miasta z 1894 roku. Stare miasto Nowego Sącza roi się od eklektycznych i secesyjnych kamienic, niektórych zdumiewająco, jak na (było nie było) prowincję, okazałych.
Kończąc wątek zabytków Nowego Sącza
To rzetelność wymaga wspomnieć o zamkniętej na cztery spusty Wielkiej Synagodze (ul. Berka Joselewicza 12), deptaku na Jagiellońskiej czy wreszcie o bazylice św. Małgorzaty (gotyk, ale niestety wielokrotnie przebudowywany) i Domu Gotyckim nieopodal.
W tym ostatnim do listopada 2023 roku mieścił się oddział Muzeum Okręgowego, ale to już przeszłość. In memoriam wspomnę, że na szczególną uwagę zasługiwała w nim łemkowska sztuka cerkiewna i dawna sztuka Sądecczyzny.
Kończąc temat muzeów w Nowym Sączu, to do zwiedzenia został jeszcze Gmach Główny Muzeum Okręgowego w dawnej siedzibie NBP. Tu z kolei najciekawsza (dla mnie) była niewielka ale urządzona z wielkim smakiem wystawa Bolesława Barbackiego – kolejnego nowosądeckiego malarza, o którym reszta Polski pewnie nie słyszała, ze szkodą dla reszty Polski. A fani secesji ucieszą oko kryształowym żyrandolem w westybulu.
Dla porządku dodam jeszcze, że wszystkie oddziały Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu (prócz skansenu) w soboty zwiedza się bezpłatnie.
(oraz, że byłam jedyną zwiedzającą).
Atrakcje Nowego Sącza dla turystów ambitnych: dziedzictwo kolejowe
Po pierwsze więc dworzec kolejowy Nowy Sącz – niedawno odnowiona secesyjna perełka. Przestronna hala (po której hula wiatr, bo pociągów wiele do Nowego Sącza nie zajeżdża, a kasę biletową zamknięto 1 marca, tyle dobrego że na dworcu działa bezpłatne WC). Z górskimi landszaftami Edmunda Cieczkiewicza na ścianach i tyleż efektowną co niepraktyczną posadzką w szachownicę. Cacuszko.
Naprawdę miło na takim eleganckim dworcu się wysiada, tym bardziej, że jazda pociągiem do Nowego Sącza to slow travel co się zowie. To nawet nie tak, że pociąg się jakoś specjalnie wlecze. Nie. Za to trasa wiedzie cokolwiek zakosami i generalnie naokoło. Ale! Bilety są tanie jak barszcz (15 PLN z Krakowa), a widoki na odcinku Grybów – Nowy Sącz warte wielu poświęceń.
Ale uwaga! Odległość z dworca kolejowego na rynek to ponad 2 kilometry!
Turystów bardziej alternatywnych może zainteresować osiedle kolejowe Stara Kolonia. Tak się bowiem składa, że miłościwie w Galicji panujący cesarz Franciszek Józef na okoliczność swych urodzin, nieważne których, obdarował Nowy Sącz żelazną koleją. Dla miasta oznaczało to początek nowej ery, bo wraz z torami Nowy Sącz dostał też warsztaty kolejowe (z tradycji, których wyrasta dziś Newag), a robotnicy kolejową kolonię – jedno z najstarszych osiedli robotniczych w Polsce.
Stara Kolonia to ponad stuletnie małe domki, szkoła, dom kultury i kościół. Wyznacza ją kwartał ulic Zygmuntowska – 1 Maja – Kolejowa – Podhalańska. Układ urbanistyczny nadal jest czytelny, choć domki padły ofiarą licznych przebudów. Lojalnie też ostrzegam, że nie jest to szczególnie sympatyczna okolica.
A co z tym streetartem w Nowy Sączu?
Nowy Sącz jest pierwszym znanym mi miastem, które do rangi atrakcji podniósł, hm, gryzmoły po ścianach (żeby nie napisać wandalizm pospolity). Bo sztuką nazywać te malunki jednak nie wypada.
➙ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Kraków dla zaawansowanych | 6 mało znanych atrakcji Krakowa
Gdzie na kawę i obiad w Nowym Sączu
Kawiarnia etc (ul. Romanowskiego 4) na kawę i poziomkowe wino (dziwne, słodkie, ale faktycznie poziomkowe). Super sympatyczna obsługa i przytulne wnętrze.
Coctailbar „Stary” (ul. Lwowska 4) – nazwa nie kłamie, to prawdziwy oldskulowy lokal z oryginalnym wystrojem z lat sześćdziesiątych (te kafle!). W menu m.in. przysmaki minionego ustroju na czele z kremem sułtańskim (tylko nie przesadźcie z ilością, bo będzie jak w „Dziewczynach do wzięcia” Kondratiuka).
Karczma Galicyjska w Miasteczku Galicyjskim (ul. Lwowska 226) – dania mają wymyśle nazwy (jajoszka, palaczinta i temu podobne kwiatki), ale jedzenie jest bardzo smaczne, a w menu sporo lokalnych specjałów (zupa z bobu). Polecam zapiekane pierogi ze szpinakiem.
UWAGA! W chwili aktualizacji tego artykułu (listopad 2023) Karczma była nieczynna!
No to ile cię ten Nowy Sącz kosztował i dlaczego tak tanio? Strzelba Czechowa wypali za 3… 2… 1…
[Tę część zostawiam już tylko ze względów pamiątkowych – powspominajmy, jak kiedyś było tanio]
Do Nowego Sącza jechałam niewiele oczekując, tymczasem przyjemności było co niemiara. W odróżnieniu od kosztów, które były, hm, znikome. Wyniosły dokładnie 225 złotych:
- 30 złotych kosztował przejazd w obie strony pociągiem osobowym z Krakowa
- 70 złotych nocleg w Miasteczku Galicyjskim (jedynka z łazienką i śniadaniem)
- 13,5 złotego wstępy (10 złotych bilet do skansenu, a 3,5 zwiedzanie Miasteczka Galicyjskiego w niedzielę; do pozostałych opisanych miejsc w soboty wstęp jest darmowy)
- Reszta przepuściłam na jedzenie i napoje
Dlaczego tak tanio? Bo niechcący załapałam się na akcję Weekend za pół ceny. Połowę zapłaciłam więc za pokój jednoosobowy (normalnie kosztuje 140 złotych, co nadal jest niezłą ceną za oferowane wygody, o klimacie nawet nie wspominając; nocleg w Miasteczku Galicyjskim można rezerwować na bookingu) oraz za zwiedzanie wnętrz w Miasteczku Galicyjskim w niedzielę (w soboty zwiedza się je bezpłatnie).
Interes życia. I do tego pogoda jak na zamówienie. Plus Maria Ritter. Secesyjne zabytki. Świetny skansen. Pyszne jedzenie. I to wino poziomkowe. Oraz przesympatyczni ludzie. No i widoki z pociągu. Długo bym tak mogła. Więc na pytanie Czy jest po co jechać do Nowego Sącza? I czy jest tam co zwiedzać? mam tylko jedną odpowiedź: tak! Jedźcie, jedzcie i zwiedzajcie.
Spodobał Ci się tekst? Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej