I wszystkie inne sprawy, o których przed wyjazdem do Londynu wypada wiedzieć, aby żyło się długo i szczęśliwie (przynajmniej do powrotu do Polski).
Co trzeba wiedzieć przed wyjazdem do Londynu (i Wielkiej Brytanii)
Trzy sprawy do zapamiętania na dzień dobry:
– ruch lewostronny
– inny czas (minus 1 godzina w stosunku do naszego, środkowoeuropejskiego)
– oraz inne kontakty (ergo bez przejściówki nie naładujesz telefonu).
Reszta to bułka z masłem. A nawet easy-peasy.
Po pierwsze: Spakuj paszport
Póki co, nadal (a w każdym razie do 29 marca 2019 na pewno) do przekroczenia granicy Wielkiej Brytanii wystarczy dowód osobisty. Ale jeśli masz paszport, to nie zawahaj się go ze sobą spakować, bo (przynajmniej na lotnisku London Stansted) formalności granicznych szybciej dokonasz legitymując się paszportem właśnie.
Podróżni z dowodami stają (w niebotycznie długiej i niewiarygodnie powolnej) kolejce do okienek. A Ci z paszportami, rach-ciach, sami się odprawiają (kontrolują?) przy samoobsługowych bramkach. Do których też jest kolejka trzy razy zawinięta, ale przynajmniej raźno w przód się posuwająca.
Po drugie: dojazd z lotniska London Stansted
Pewnie, że chciałoby się latać na London Heathrow, albo jeszcze lepiej na London City. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lata tanimi liniami i ląduje na London Stansted. Prawdę mówiąc dalej od Londynu już być nie może.
Te czterdzieści mil na mapie wygląda niewinnie, ale przysięgam, że to będzie najdłuższe sześćdziesiąt kilometrów Waszego życia. Do Londynu będziecie dojeżdżać mniej więcej tyle, co do niego lecieliście.
No chyba, że wybierzecie dojazd pociągiem. Stansted Express odjeżdża z lotniska co kwadrans, a podróż na Liverpool Street Station trwa ok. godziny. Ceny biletów – jeśli kupi się je z wyprzedzeniem – zaczynają się od 7£ w jedną stronę. Kupione w dniu wyjazdu 17£ (od łba w jedną stronę, rzecz jasna).
Sporo tańsze są autobusy. Ale coś za coś. Będzie wolno (za to krajoznawczo, północny Londyn jest prześliczny).
Tutaj do wyboru mamy dwóch przewoźników:
Brytyjskiego potentata w dziedzinie przewozów autokarowych National Express.
Oraz włoskie (!!!) Airport Bus Express (jest to o tyle zabawne, że obsługa to niemal sami Włosi, ale spokojna głowa, płynnie mówiący po angielsku).
Wolno, wolniej, Airport Bus Express
Wybraliśmy Airport Bus Express, bo (po pierwsze) linia A20 jeździ na Victoria Coach Station oraz (po drugie i najważniejsze) jest tańszy.
(poza tym mają cudownie obrzydliwe logo, którego autor wspiął się na wyżyny obsługi Painta)
Ceny biletów Airport Bus Express zaczynają się od 6,9£ w jedną stronę (kupione przez net na konkretny kurs). Z kolei bilet w obie strony (open return) kupiony na lotnisku w dniu przylotu kosztował 16£ od osoby.
Ale! Pierwszeństwo wejścia na pokład mają pasażerowie z rezerwacją. Więc, jako posiadaczowi open return, może (ale nie musi) się zdarzyć, że się nie zmieścisz. Już pal licho z Stansted do Londynu, gorszy interes w drodze na lotnisko. Dlatego dam Wam dobrą radę, jak oszczędzić sobie stresu. Po pierwsze jedź z Victorii, nie z przystanków pośrednich. Po drugie przyjdź co najmniej kwadrans przed godziną odjazdu i zaanonsuj się obsłudze Airport Bus Express. Niech cię zapamiętają.
Autokary Airport Bus Express kursują co 30-60 minut. Podróż teoretycznie trwa 2 godziny. Praktycznie – to zależy. Ze Stansted do Londynu jechaliśmy 90 minut. Ale powrót w niedzielę jak w mordę strzelił dwie godziny. Czyli tyle co lot.
Po trzecie: Jedzenie w Londynie. Jak zjeść dużo, a wydać mało (oczywiście jak na londyńskie warunki)?
Zaraz po dobiciu do Londynu, dosłownie w pierwszych słowach swego listu, usadowiliśmy się w Pubie Shakespeare (99 Buckingham Palace Rd; później okazało się, że to sieciówka) na o(d)żywcze śniadanko (7,99 funta od łba; dostępne także w wersji wege) i to było dokładnie to czego było nam trzeba przed wyzwaniami reszty dnia.
Dlatego zapamiętajcie tę nazwę: Full English Breakfast. Och, jak niezdrowo. Za to do syta i w cenie do przełknięcia.
Z kolei za obiad w restauracji Bill’s Wellington Street Restaurant w sercu Covent Garden (dwa dania główne i dwa piwa) zapłaciliśmy ok. 40 funtów. Generalnie ceny za danie obiadowe zaczynają się od 12 funtów.
Ale! Z radością odkryłam, że w Londynie hołduje się cudownemu zwyczajowi podawania darmowej kranówki. Ba, w kawiarni na Covent Garden, kelnerka podchodziła do nas średnio co pięć minut i gorliwie uzupełniała szklaneczki (wodą, nie kawą).
A skoro wodą z kranu poją w restauracjach, to nie będzie jakimś wielkim odkryciem, że i Ty możesz się nią poić we własnym zakresie. Wystarczy mieć z sobą pustą butelkę czy inny bidon. Ja bez mojego nie ruszam się w ogóle z domu.
Jeśli zawartość portfela przyprze Cię do muru, od śmierci głodowej ratują kanapki i zestawy obiadowe z Sainsburys, Tesco czy działu spożywczego Marks and Spencer.
Po czwarte: nie ma czegoś takiego jak tani nocleg w Londynie
Deal with it.
Jest taki wspaniały fragment w „Klubie Pickwicka” Charlesa Dickensa, na temat taniego spania w Londynie. Rzecz może i tyczy się dziewiętnastego wieku, ale to są detale. Ad rem.
Za darmo w czasach Dickesna spało się w ‘apartamentach nieumeblowanych’, czyli pod arkadami mostu Waterloo. Piękna sypialnia, o dziesięć minut drogi od centralnego punktu wszystkich interesów. Jeżeliby można zarzucić jej cokolwiek, to chyba że zanadto jest przewietrzana.
Oczko wyżej był… sznurek dwupensowy. Chodziło z grubsza o spanie w hamaku, który co rano, dokładnie o szóstej, z hukiem był spuszczany na glebę.
Odpowiedniki sznurka dwupensowego, to dziś spanie hen daleko, w szóstej strefie metra, z której do śródmieścia Londynu będziesz jechać, jechać i jechać. Przy okazji znacząco dotując londyński transport publiczny.
Zapytam więc retorycznie: Na co komu spanie w szóstej strefie?
Dlatego (Pro tip) nim zarezerwujesz nocleg w Londynie, najpierw sprawdź na mapie jak jego adres się ma do interesującej Cię części Londynu.
My spaliśmy w hotelu, którego największą zaletą była cena (85 funtów za dwójkę ze śniadaniem; półtora miesiąca przed wylotem trudno było znaleźć coś w lepszej cenie) i w drugiej kolejności lokalizacja. Belgrave Hotel (nazwa czysto życzeniowa, hotel jest w Lambeth; stacja metra Oval w 2 strefie) oferuje miniaturowe pokoje z łazienkami i śniadaniem (które Full English Breakfast niestety nie jest). Drugą opcję, którą braliśmy pod uwagę był ibis London Blackfriars, ale lepsza lokalizacja = wyższa cena.
I pytanie do Was, mili czytelnicy, a Wy gdzie (i za mniej więcej ile) w Londynie nocowaliście?
Po piąte: transport w Londynie. Metro jest szybkie, ale autobusy są tanie
Ambitny plan zakładał, że do hotelu dojdziemy. Ale po całym dniu łazikowania kolejne 3 kilometry z buta to było o 3 kilometry za dużo. Więc nie było innej rady jak wypróbować piętrowe autobusy. Słowo harcerza, tyle razy byłam w Londynie, ale zawsze jeździłam metrem.
Autobusy mają nad metrem tę przewagę, że bilet zawsze kosztuje 1,5 funta, bez względu na dystans, strefę i fakt posiadania lub nie Oyster Card (bilet typu prepaid; dostępna jest też wersja dla turystów, więc jeśli planujesz przemieszczanie się metrem koniecznie się w oysterkę zaopatrz. Tutaj wszystkie informacje).
Krótka instrukcja obsługi londyńskich autobusów miejskich:
– nie ma papierowych biletów, to znaczy może i gdzieś tam się je da kupić, ale po co skoro do jazdy autobusami miejskimi po Londynie wystarczy mieć kartę płatniczą z opcją płatności zbliżeniowych (Pay-Pass)
– uzbrojony w nią wsiądź do autobusu KONIECZNIE przednimi drzwiami
– przyłóż kartę do czytnika kart przy kierowcy
– poczekaj aż zapali się światełko, jeśli na zielono to znaczy, że płatność przeszła.
– przy wysiadaniu nie przykładaj karty do czytnika
– Uwaga 1: Jeden pasażer = 1 karta płatnicza; Dwoje pasażerów = 2 karty płatnicze itd. A wszystko to dlatego, że
– Uwaga 2: możesz się przesiadać w ciągu 60 minut. Zmieniając autobus znów trzeba przyłożyć kartę do czytnika koło kierowcy, ale system nie pobierze już kasy.
– Uwaga 3: mapy google’a dobrze się orientują w połączeniach i rozkładach jazdy
Po szóste: Co robić w Londynie? Spacerować zamiast zwiedzać
Zluzuj majty. Jeśli wybierasz się do stolicy Wielkiej Brytanii na weekend, to odpuść sobie intensywne zwiedzanie. I tak wszystkiego nie zwiedzisz. Ani nie zobaczysz.
Zamiast tego po prostu włócz się, spaceruj wzdłuż Tamizy, szukaj kieszonkowych parków, skręcaj w zaułki, oglądaj wystawy, wypatruj detali. I miejsc znanych z (pop)kultury. Mi serce zabiło szybciej na widok siedziby MI6 (ech, niezapomniana detonacja w „Sky Fall”) oraz Scotland Yardu.
Po siódme: W Londynie od przybytku głowa boli! Czyli darmowe muzea
Kontynuując wątek co robić w Londynie. Zwłaszcza w niepogodę.
Zwiedzać muzea!
W Londynie jest ponad dwadzieścia fantastycznych muzeów, na zwiedzanie których nie wydacie ani pensa! Wśród nich British Museum, Natural History Museum, National Gallery, Science Museum, Victoria and Albert Museum, Tate Modern i Museum of London.
➔ Wszystkie darmowe muzea w Londynie
Miesiąc to mało. Co dopiero weekend, więc dobrze się zastanów gdzie skierujesz swe kroki i ile czasu sobie na zwiedzanie zarezerwujesz.
Bo na przykład mnie przeboskie Victoria and Albert (trzy miliony eksponatów!) doprowadziło na skraj załamania nerwowego. Trochę na moje własne życzenie.
No bo tak: Z hotelu w Lambeth pod V&A było prawie pięć kilometrów z buta, do tego najkrótsza droga wiodła przez śliczną jak z obrazka dzielnicę Belgravia, gdzie na przemian wzdychałam z zachwytu i fotografowałam. Więc gdy już dobiłam pod muzeum, na zwiedzanie zostało mi raptem ze dwie godziny. Za mało nawet na pobieżną przebieżkę po piętrach. Zresztą całe V&A trudno za jednym zamachem zwiedzić. Ba, jest tak wielkie, że trudno w ogóle objąć je rozumem
(dlatego – jednak – bliższe memu sercu pozostaje Kelvingrove Museum & Art Gallery w Glasgow, które przynajmniej ma ludzkie rozmiary)
No i spanikowałam. Zamiast spokojnie zwiedzić kawałek muzeum, z obłędem w oczach nerwowo latałam między działami. Bez sensu.
Ale Victoria and Albert oczywiście, że polecam. Bo tam tylko rzeczy niesamowite i niebywałe (jak rzeźbiona noga stołu, która ma trzy i pół tysiąca lat; płaszcz Sherlocka Holmesa, który można przymierzyć; mnóstwo cudownych mebli, ceramiki i obrazów oraz cały jeden obraz Prerafelitów, Gabriela Dantego Rosettiego konkretnie, gdyby ktoś był ciekaw).
Po ósme: przygotuj się na niespodziewane
Widoki, zdarzenia. To, co napiszę jest potwornym banałem, ale muszę, muszę, muszę. Londyn to wielkie miasto. W którym mieszkają miliony ludzi. I do którego przyjeżdżają kolejne miliony turystów. Ergo niespodziewane czai się na każdym kroku i zostaje z tobą na długo.
(w postaci powidoków nie zawsze miłych; bez wchodzenia w szczegóły dodam, aby trzy razy się zastanowić, nim skorzystasz z ulicznego urynału)
Miej więc oczy dookoła głowy i jednocześnie patrz pod nogi. Bo w Londynie nigdy nie wiesz na kogo trafisz lub na co (albo co gorsze w kogo) wdepniesz.
No to kiedy jedziesz do Londynu?
Czytaj również inne wpisy z Wielkiej Brytanii:
➔ Zrób sobie dobrze i idź na musical | „Król Lew” na West Endzie
➔ This is Glasgow | Opowieść o mieście niepospolitym (brzydkim, brudnym i fascynującym)
➔ Szkocja + Glasgow: instrukcja obsługi | Ceny, jedzenie, pamiątki i informacje praktyczne
➔ Szkocja | Atrakcje w Glasgow (z przewagą pierwszorzędnych darmowych muzeów!)
➔ Szkocja | Wioska tkaczy New Lanark i wodospady na rzece Clyde
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej