Znów byłam na Dolnym Śląsku! A powód był podwójnie przyjemny: mariaż literatury i turystyki. Ale po kolei.
W czerwcu trafiłam na zapowiedź festiwalu Stacja Literatura 22 w Stroniu Śląskim. Niewiele myśląc wysłałam zgłoszenie do Pracowni Otwartej i – bach – przyjęto mnie (sprokurowany na tę okoliczność tekst można przeczytać o tu).
I tak we wrześniu wylądowałam w Stroniu Śląskim, aby dyskutować o czytaniu naturalnym, słuchać poetów i poezji oraz chodzić po górach.
To ostatnie to, rzecz jasna, mój wkład własny w program festiwalu Stacja Literatura, ale przecież będąc w Masywie Śnieżnika nie darowałabym sobie wyjścia na szlak. Tym bardziej, gdy w okolicy taka ich mnogość. Ale o tym będzie następnym razem. Dziś o festiwalu Stacja Literatura 22 oraz towarzyszących mu imponderabiliach z miasteczkiem Stronie Śląskie i kwaterami w Czarna Góra Resort na czele.
Stacja Literatura 22 albo diabeł tkwi w szczegółach
Poezja nigdy nie była moim żywiołem i wątpię, aby cokolwiek miało się w tym temacie zmienić. Ale nawet taki lis farbowany jak ja, w programie do cna poetyckiego festiwalu Stacja Literatura 22 znalazł coś dla siebie. Cudowny okazał się koncept, aby o książce opowiedział tłumacz, a pierwszy akapit stał się przedsmakiem całej opowieści. I tylko wielka szkoda, że o Kochając Henry’ego Greena nie mógł osobiście opowiedzieć Andrzej Sosnowski (wielki nieobecny, o czym więcej za moment), ale i Marcin Sendecki w roli medium dał radę.
A skoro wywołałam Marcina Sendeckiego, to wspomnę jeszcze że przeżyciem z gatunku hipnotycznych okazało się czytanie poezji z tomu W w towarzystwie dźwięków Olo Walickiego. No w takiej w oprawie, to nawet ja (lis farbowany) mogę się poddać (oddać?) poezji.
Wypunktować też muszę, że zadbano o najmniejsze detale. Wiadomo, goście i program to clue, ale diabeł tkwi w szczegółach. Festiwalowej miejscówki w nieczynnym poniemieckim dworcu kolejowym może pozazdrościć Stacji Literatura co druga literacka impreza. Sala w CETIK-u jest duża w sam raz, z dobrym nagłośnieniem. I te drobiazgi: dżingiel – jak dzwonek w teatrze – zwołujący towarzystwo na spotkania, gra świateł i stare fotografie z kolekcji Jacka Dehnela pojawiające się w tle.
Śmierć głodowa nie zaglądała nam do oczu. W CETIKU-u można było napić się dobrej kawy, piwa i coś przetrącić (świetny domowy żurek!), a pod dworcem zaparkował foodtrack Ciepła Klucha. Kluski śląskie z rozpływającym się w ustach sosem z mleczka kokosowego i masła orzechowego były zdecydowanie grzechu warte.
Pracownia Otwarta albo jak czytać naturalnie
Ale wydarzenia w Stroniu Śląskim były (dla mnie) tylko przygrywką. Gwoździem programu zaś Pracownia Otwarta, którą prowadzić mieli Andrzej Sosnowski (jak czytać poezję) i Justyna Bargielska (jak czytać prozę). Więc nieobecność poety Sosnowskiego okazała się niefartowna podwójnie. Zastąpił go Bogusław Kierc, a na otarcie łez dostały się nam Stare śpiewki – zapis pogadanek Andrzeja Sosnowskiego o poezji właśnie.
Na szczęście Justyny Bargielskiej nikt nie zastępował, a dyskusja o czytaniu prozy to była petarda. O ironio, Bargielska na dzień dobry zaznaczyła, że po prozę sięga niechętnie i z rzadka. Ba, nawet sama się z sobą założyła, że w tym roku nie przeczyta żadnej powieści. Nie powiem, zaimponowała mi. I gdyby nie Zniknąć Petry Soukupovej oraz genialne (co piszę z pełnym przekonaniem) Targowisko próżności, poważnie rozważyłabym wzięcie z Bargielskiej przykładu.
Wynotowałam też kilka refleksji natury czytelniczej. Że czytać naturalnie, to czytać spontanicznie i bez uprzedzeń (Kierc). Że kanony lektur dławią i ograniczają (Bargielska). Listy wpędzają w pułapkę odhaczania, wzbudzają podskórny lęk, że coś istotnego omija (też Bargielska). Jedno i drugie znam z autopsji. O i jeszcze wydawcy wzbudzają kompleksy, aby był pretekst do sięgania po ich książki (Bargielska). Tęsknię za czasami, gdy po prostu się czytało, a wybór lektury był niewinnym gestem, a nie częścią odgórnie wykoncypowanej strategii sprzedaży. Wreszcie finalna konkluzja: czytanie naturalne to wolność. Ochoty na lekturę, jej wyboru, porzucenia w trakcie lub doczytania.
Czarna Góra Resort albo Sienna w budowie
Kilka zdań winna jestem festiwalowej kwaterze w Siennej. Choć słowo kwatera jest w tym przypadku nie na miejscu. Czarna Góra Resort to pachnące nowością miasteczko narciarskie w Masywie Śnieżnika.
Które ma swoje plusy. Apartamenty są wygodne, przestronne i nowocześnie urządzone. Mają balkony i w pełni wyposażone aneksy kuchenne (włącznie ze zmywarką). I parkingi, dużo parkingów (ale inaczej niż autem do Czarna Góra Resort dojechać się nie da). Obsługa jest pomocna, nie zamarzłam tylko dzięki temu, że znaleziono dla mnie farelkę. No i powietrze w Siennej to żyleta, a pod dachami gniazduje stado jaskółek.
Aby odmoczyć się jacuzzi, albo potaplać w basenie trzeba pofatygować się do Aparthotelu. Ale to tylko kilka kroków. Basen nie ma wymiarów olimpijskich, ale jest wystarczający duży, aby dało się w nim pływać. Jest też sadzawka dla dzieci, sala zabaw w hotelu i plac zabaw na świeżym powietrzu. Generalnie sporo tu udogodnień dla rodzin, co może być zaletą lub nie.
W hotelowej restauracji Panorama serwowane są śniadania. Bajeczne. Łatwiej byłoby wymienić czego nie ma, niż wszystko to, co można tam zjeść. Więc nie ma naleśników czy innych pankejków. Są za to nieprzebrane ilości serów, wędlin, płatków, smarowideł słodkich i na słono, ciepłych dań (a jajecznica to tylko początek). Sałat, pikli i warzy, bakalii, owoców suszonych i świeżych (czarne jagody i truskawki!). Do tego pyszne pieczywo (także bezglutenowe), mleko roślinne, kakao, wspaniały wybór herbat i świeżo parzona kawa. Tak, w Czarna Góra Resort śniada się po królewsku.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Coś dla ciała, coś dla ducha. Z Siennej do magicznego Międzygórza przez przełęcz Puchaczówka i Czarną Górę.
Ale są też i minusy. Czarna Góra Resort rodzi się nieprzerwanie od dwudziestu lat. Widok z balkonu oka nie cieszy, a ta panorama w nazwie restauracji jest, ale na regularny plac budowy. Apartamenty są urządzone w stylu przezroczystym. Jest czysto, schludnie i nijako. I fajnie, że są aneksy kuchenne, ale po wiktuały trzeba pofatygować się do Stronia Śląskiego. W ogóle Sienna, prócz Czarna Góra Resort, to trzy domy na krzyż. Są świetne szlaki piesze i rowerowe, ale powyżej wsi, a to już nie spontaniczna przechadzka, ale cała wyprawa. No chyba, że się przyjeżdża na narty.
Stronie Śląskie albo festiwalowe miasteczko
Wreszcie na koniec słów kilka o Stroniu Śląskim. To niewielkie, ale ciekawe miasteczko obeszłam w godzinę, w przerwie między festiwalowymi spotkaniami. W XIX wieku były to włości przedsiębiorczej księżniczki Marianny Orańskiej, w minionym ustroju Stronie słynęło z huty szkła kryształowego Violetta (dziś trochę podupadłej, ale wciąż działającej, można ją zwiedzać z miejscowym PTTK, ul. Hutnicza). Teraz w Stroniu Śląskim stawia się na turystykę. I słusznie. Akurat szlaków i atrakcji tu nie brak (z Jaskinią Niedźwiedzia i Śnieżnikiem na czele).
Co ciekawe, Stronie Śląskie wygląda na znacznie starsze niż wskazuje metryka. Miastem jest bowiem dopiero od pięćdziesięciu lat. Zachowało się trochę ciekawych przedwojennych budynków, większość nadal czeka na porządną renowację. Niektóre po odnowieniu bezpowrotnie utraciły swój charakter (a stary folwark przy urzędzie miasta to jakiś ponury żart a’la wanna z kolumnadą). Ale są też chlubne wyjątki. Pierwszorzędnie odnowiono dawną rezydencję właścicieli huty, dziś pensjonat Villa Elise (ul. Mickiewicza 9) i malutką kaplicę św. Onufrego (ul. Sportowa 1), choć w drugim przypadku bardziej pasuje słowo podniesiono z ruiny.
I wreszcie śliczny budynek dawnego dworca kolejowego, który kilka lat temu pomysłowo i z dbałością o detale przerobiono na Centrum Edukacji, Turystyki i Kultury (ul. Kościuszki 18). Czyli CETIK. Na zewnątrz zachowało się sporo kolejowej infrastruktury (dwa żurawie, wieża ciśnień), tory nadal trwają na swoim miejscu. A w środku, ku pamięci, tablica kierunkowa z pociągu pospiesznego „Karkonosze” relacji Stronie Śląskie – Warszawa Wschodnia (ciekawe w jakich latach kursował). Oraz wszystko, co powinien mieć porządny dom kultury plus informacja turystyczna.
Czego chcieć więcej?
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej