O tym, że dużo dobrego czytania było w 2016 roku już pisałam W TYM WPISIE. Oczywiście wybór pierwszej dziewiątki książek, to nie była bułka z masłem. Dlatego to jeszcze nie koniec podsumowaniu. 

W zanadrzu wciąż mam kilka świetnych tytułów, które, co prawda, nie załapały się na podium, ale są warte wspomnienia i skomentowania. Będą też książki – miny. Gotowi? No to jedziemy dalej!

„Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość” Katarzyny Surmiak-Domańskiej (Wydawnictwo Czarne) – proponuję czytać w zestawie z „Białymstokiem” Kąckiego oraz z dostępem do internetu na podorędziu, aby sprawdzać o kim mowa. Poza tym bardzo cenię styl Pani Surmiak-Domańskiej.

„Jądro dziwności. Nowa Rosja” Peter Pomerantsev (Wydawnictwo Czarne) – myślałam, że w temacie Rosji już nic mnie nie zaskoczy. A tu taka niespodzianka. Książka Pomerantseva czytałam z narastającym zdumieniem. Autor to ciekawa persona. Urodzony w Anglii syn rosyjskich emigrantów, już jako dorosły wyjeżdża do Rosji i tam zaczyna pracować w mediach. Z jednej strony zna i czuje rosyjską duszę, ale też na rozmaite rosyjskie patologie potrafi spojrzeć z dystansu. Książka jest bardzo ciekawa, nie tylko dlatego, że Pomerantsev bezlitośnie rozlicza się z światkiem putinowskich mediów.

„Łaska” Anna Kańtoch (tak, znów Wydawnictwo Czarne) – prawie nie czytam kryminałów, ale od czasu do czasu muszę sobie zapodać jakiś lekturowy przerywnik z dreszczykiem. „Łaska” to był najlepszy z nich. Po pierwsze – bardzo dobrze napisany, po drugie – z duszną atmosferą małego miasteczka, po trzecie – z tajemnicą, która od początku intryguje i po czwarte – z ciekawą, choć trochę wkurzającą bohaterką. A, i do tego akcja rozgrywa się zimą.

„Księga zachwytów” Filipa Springera (Wydawnictwo Agora) – tak, wiem że to książka stworzona z pobudek czysto merkantylnych i, tak, te zachwyty w tytule to jednak mocno na wyrost były, bo ich tylko było trochę więcej niż utyskiwań, ale nic tak mnie nie relaksuje jak czytanie o architekturze. I tu książka Springera sprawiła się znakomicie. To była najbardziej odprężająca lektura a.d. 2016.

 „Zakonnice odchodzą po cichu” Marta Abramowicz (Wydawnictwo Krytyki Politycznej) – to była jedna z tych książek, po przeczytaniu których nic już nie jest takie samo.

„Światu nie mamy czego zazdrościć” Barbara Demick (Wydawnictwo Czarne) – to z kolei był jeden z klasycznych „półkowników”, czyli książek które latami zalegają mi na półkach. I często czytania się nie doczekują. Szczęśliwie ten los ominął reportaż Demick. Impulsem okazał się dokument „Pod opieką wiecznego słońca”. Wyszłam z Kina pod Baranami jak przeciągnięta przez wyżymaczkę i natychmiast zabrałam się za czytanie „Światu nie mamy czego zazdrościć”. Chyba brakuje mi już epitetów, aby dać wyraz uznaniu dla Pani Demick, więc może już tylko wspomnę, że życie w Korei Północnej niepokojąco przypomina to… w żeńskich klasztorach opisane przez Martę Abramowicz.

Skoro jesteśmy przy „półkownikach”, to latem zmierzyłam się z kolejnym wyrzutem czytelniczego sumienia w postaci „Przeminęło z wiatrem”. Zajęło mi to dobre 3 miesiące, w trakcie przesiadając się z papierowego wydania na ebooka. Powieść Margaret Mitchell nieco się zestarzała. W sensie, że na pewno nie zaszkodziłoby jej lekkie skrócenie. Ale nie zmienia to faktu, że historia jest fantastyczna, w czasach politycznej poprawności chwilami wręcz obrazoburcza, a Scarlett to cudowna, pełnokrwista bohaterka literacka z rodzaju tych wobec, których nie sposób być obojętnym. Podobnie jak wobec „Przeminęło z wiatrem”. Powiedzcie mi, gdzie we współczesnej literaturze ukrywają się TAKIE heroiny? Gdzie? Film oczywiście też sobie przypomniałam.

„Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak” Anny Kamińskiej (Wydawnictwo Literackie) – to nie jest najlepiej napisana biografia. Styl autorki – powiedzmy, że nie w moim guście, ale Simona to tak nietuzinkowa postać, że książka i tak się broni. I marzę o swojej własnej Dziedzince (zwłaszcza w okresie kumulacji obowiązków towarzyskich).

„Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim Himalaiście” Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski (Wydawnictwo Agora). Zapamiętajcie moje słowa: biografie sygnowane nazwiskiem „Dariusz Kortko” można brać w ciemno. A wy przyszli biografowie uczcie się od Pana Kortki jak pisać (i konstruować!) wciągające opowieści. A wy wydawcy – jak pięknie wydawać biografie. Książka jest świetna, czytałam ją z wypiekami na twarzy. Pisana jest z reporterskim zacięciem, przezroczystym stylem. Mnóstwo w niej ciekawych informacji i to nie tylko o Kukuczce, ale i o kulisach polskiej himalaistyki. Zaczyna się od końca, czyli od trzęsienia ziemi, ale później napięcie wcale nie opada.

Temat wciąż nie wyczerpany, ale na tym skończę. Tak, tak, 2016 rok obfitował w zachwyty. Ale były też wpadki. Na szczęście tylko trzy. Wymieniam na koniec ku pamięci:

„Świadek” Roberta Rienta (Wydawnictwo Dowody na Istnienie) – miało być ekscytujące podglądanie społeczności świadków jehowy, a skończyło się na ziewaniu przy kolejnych odsłonach wychodzenia z szafy autora.

„Ostatnia powieść Marcela” Katarzyny Tubylewicz (Wielka Litera) – nie wierzę, że „Rówieśniczki” i to wyszło spod ręki jednej autorki.

„Zapomniane słowa” pod redakcją Magdaleny Budzińskiej (Wydawnictwo Czarne) – pomysł zacny, ale efekty już takie sobie. Bardzo nierówny to zbiór. Doskonale czuć, którzy z zaproszonych autorów złapali pisarski flow, a którzy musieli coś napisać, bo termin oddania goni.

Rok 2016 mogę niniejszym uznać za rozliczony. Czytaliście, któreś z tych książek? Zaliczyliście jakieś wtopy? Podzielcie się nimi ku przestrodze.


Spodobał Ci się tekst? Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.


Loading
Sprawdź skrzynkę i kliknij w potwierdzający link.

DZIĘKUJĘ!